Takie zachowania u duszpasterza to czerwone flagi. Powinny natychmiast nas zaniepokoić

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Depositphotos.com

Jeśli ktoś ma do czynienia z duszpasterzem, który oczekuje od niego, by zamiast zajmować się swoim życiem, zajął się głoszeniem Ewangelii, to powinna się takiej osobie zapalić czerwona lampka. Głoszenie Ewangelii bierze się z uczciwości życia i spełniania ról społecznych. Głoszę jako mąż, jako żona, jako prawnik, stolarz czy aptekarz, bo takie jest moje życie. Nie głoszę jako apostoł oderwany od mojej egzystencji - mówi Tomasz Franc OP w rozmowie z Magdaleną Dobrzyniak w książce "Bezbronni dorośli w Kościele" .

Magdalena Dobrzyniak: Twoje słowa, że każdy z nas może zostać sprawcą przemocy, są porażające. To znaczy, że w każdym z nas drzemią skłonności, które mogą się w pewnych warunkach uaktywnić?

Tomasz Franc OP: - Każdy z nas nosi w sobie potencjał do dobra i do zła. Ten drugi musi być w nas przepracowywany nieustannie. Nie jest tak, że do Kościoła, do seminarium czy zakonu wstępują sprawcy. Na różnych etapach rozwoju osób formowanych można zobaczyć, czy w człowieku predyspozycje do bycia kimś takim się rozwijają. Czy potrafi zmierzyć się ze swoimi deficytami i problemami? A może skupi się na tworzeniu podwójnego życia i nakładaniu na siebie fasady życia pobożnego i duchowego, jednocześnie ukrywając w sobie całą psychopatologię sprawcy z zakresu głębokiego narcyzmu czy psychopatii?

Czy są jakieś czerwone flagi, które da się wychwycić w zachowaniu takiej osoby?

- Szczególnie formatorzy, przełożeni, członkowie duszpasterstw i wspólnot, którzy mają do czynienia z przyszłymi liderami duchowymi, winni zwracać uwagę na to, jak się ona prezentuje, jak myśli, jak się wyraża czy zachowuje, zwłaszcza w relacjach z osobami od niej zależnymi, słabszymi, starszymi. Trzeba patrzeć na to, czy w kontakcie z nimi kieruje się szacunkiem i bezinteresownością, czy raczej woli otaczać się osobami znaczącymi, bo ma w tym interes. Warto zwracać uwagę także na postawy w stosunku do tego, co słabe i grzeszne. Ktoś, kto buduje swoje poczucie wartości na wewnętrznym narcyzmie, będzie traktować grzech jako zło, z którym sam nie ma nic wspólnego. Otoczenie będzie o nim mówiło: „Zawsze był rozmodlonym, dobrym, bożym człowiekiem”. Jednocześnie grzesznik – a przecież każdy z nas nim jest – dla narcyza jest kimś nieatrakcyjnym. On sam jest doskonały, nie potrzebuje nawrócenia, naprawy, a relacja z grzesznikiem służy tylko wzmacnianiu jego własnej pozycji kogoś doskonałego, kto jest taki na tle „upadłych” grzeszników. Narcyz mówi: „Tak naprawdę nie jestem zainteresowany twoim osobistym zmaganiem się i cierpieniem, ale chciałbym być uznany i podziwiany dzięki temu, że nawrócisz się pociągnięty moim wpływem”. Rzeczywistość grzechu i grzesznik są przez takiego pseudoświętego narcyza traktowane instrumentalnie, służą jego własnym celom i korzyściom.

Kiedy więc powinna się zapalić lampka ostrzegawcza?

- Jest ich wiele. Trzeba brać pod uwagę różne czynniki, na przykład kwestię rodziny, z jakiej pochodzi dana osoba, czy sam moment wejścia z różnymi deficytami w strukturę wspólnoty, a także to, w jaki sposób nieprzepracowane problemy sprawiają, że w sprawcy powstaje patologiczna forma duchowości. Zacznę jednak z wysokiego „c”, od duchowości, bo właśnie duchowość sprawcy nie jest duchowością dojrzałego chrześcijanina, nie jest trynitarna.

Zaczynamy więc od teologii?

DEON.PL POLECA

- Tak, bo sprawcy nadużyć prezentują siebie samych, używając do tego języka teologii. Nadają sobie boskie atrybuty i interpretują je zgodnie z własnym interesem. Przypisują sobie na przykład nieomylność, dzięki której, jak twierdzą, są pewni owoców rozeznawania wewnętrznych stanów emocjonalno-psychicznych oraz duchowych poszkodowanej osoby. Wszechwiedzę, którą uzasadniają tezę, że to, czego nauczają, zawsze jest prawdą. Wszechmoc, gdy nie wahają się innym mówić o tym, że są nieczyści, grzeszni, opętani, po to, aby ich „cudownie” uwalniać i uzależniać od siebie. I wreszcie władzę, gdy mówią innym, jak mają żyć, kontrolując ich w ten sposób i jednocześnie uzależniając przez dawanie łatwych, konkretnych, a przez to często fałszywych rozwiązań trudnych dylematów. Najbardziej „ulubioną” przez sprawcę Osobą Boską, jeśli tak można powiedzieć, jest Duch Święty. To On przez nich rzekomo przemawia i czyni cuda. W rzeczywistości, by zrozumieć, na czym polega chrześcijańska duchowość, trzeba pamiętać o tym, że jest ona zawsze trynitarna, respektuje równą obecność Ojca, Syna i Ducha Świętego.

To znaczy?

- Wyjaśnię to, opierając się na własnym doświadczeniu. Kiedy wstępowałem do zakonu, najbardziej byłem związany z Synem, z Chrystusem, którego poznałem przez Ewangelię. Ta więź nadal istnieje, chcę tylko zwrócić uwagę na to, że On był mi najbliższy w sposób naturalny. Myślę, że ten element rozwoju wiary jest bardzo bliski każdemu. Jezus nas zachwyca, pociąga, widzimy w Nim Mistrza i Pana, Brata i Przyjaciela, a Ewangelia jest dla nas żywą rzeczywistością. To jest naturalne, ale jeżeli tylko na tym poziomie się zatrzymamy, to Jezus stanie się bardzo ludzki, przyjacielski, a nasza relacja z Nim będzie chimeryczna, uzależniona od emocji i dość infantylna. Zdrowa duchowość powinna natomiast rozwijać także relację z Ojcem. Ojciec w Biblii jest uosobieniem tego, co związane z prawem, z regułami i z Dekalogiem. A to oznacza, że istnieją zasady, które porządkują nasz dziecięcy, spontaniczny zachwyt. Relacja z Ojcem ustawia nas do pionu, uczy uznawać naszą grzeszność i potrzebę miłosierdzia, pokazuje, że jesteśmy od Niego zależni. Harmonia Trzech Osób jest kluczowa, bo w każdym z nas jest tendencja, by dominowała jedna z Nich, czyli na przykład apostolski zapał i radość głoszenia Ewangelii albo nadmierny formalizm, koncentracja na regułach i zasadach.

Ojciec i Syn. A co z Duchem Świętym?

- Na Nim chciałbym zatrzymać się dłużej, bo – jak mówiłem – to właśnie Ducha Świętego sprawcy odbierają jako najważniejszą Osobę Boską. To dla nich wygodne, bo jest On najbardziej tajemniczą Osobą Trójcy Świętej, a relacja z Nim ma najbardziej intymny i niełatwy charakter. Oczywiście kształtujemy ją przez odkrywanie w sobie Jego darów i charyzmatów od samego początku, od chrztu, poznajemy, że jest miłością między Ojcem a Synem. Sprawca jednak w Ducha Świętego jest w stanie „włożyć” swoje własne idee. Przekonuje, że działa z Jego natchnienia i rozeznania, zaprzęgając zmanipulowaną tak osobę do wykonywania swoich poleceń, które rzekomo zostały zainspirowane przez Trzecią Osobę Trójcy.

Czyli właściwie Go sobie przywłaszcza?

- Tak, nadużywa Go i staje się Jego właścicielem, a nie tym, kto działa pod Jego natchnieniem. Dla każdego formatora czy lidera wspólnoty ważne jest odkrywanie w duszy człowieka, w jego relacji z Bogiem, oddziaływania Trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jeśli widzimy rozwarstwienie, gdy któraś z Nich jest przewartościowana, mamy do czynienia z niebezpieczeństwem zachwiania trynitarności, która porządkuje duchowość. Trzeba też podkreślić i to, że każda zdrowa duchowość rozwija się i zmienia z wiekiem. Inna będzie u nastolatka, inna u dwudziesto-, czterdziesto- czy osiemdziesięciolatka. Jest to oczywiście związane z dynamiką życia i rolami społecznymi, które wtedy naturalnie podejmujemy.

To istotne, bo patologia duchowości związana jest także z utknięciem w młodzieńczym, entuzjastycznym porywie głoszenia Ewangelii, w którym nie ma miejsca na wymagania wypływające z tych ról. Na przykład jako studenci mamy egzaminy i obowiązki na uczelni, jako synowie czy córki wychodzimy z domu i pracujemy nad separacją w relacjach z rodzicami. Duchowość, która to respektuje, jest dobrze uformowana i pomaga dojrzewać takiej osobie, a nie staje się niezdrową przeciwwagą dla jej rozwoju i infantylizując, utrzymuje ją na tym samym poziomie. Taki człowiek później, mając 30, 40, 50 lat, wciąż nie spełnia adekwatnych dla wieku rozwojowego zadań. Jeśli więc ktoś ma do czynienia z duszpasterzem, który oczekuje od niego, by zamiast zajmować się swoim życiem, zajął się głoszeniem Ewangelii, to powinna się takiej osobie zapalić czerwona lampka. Głoszenie Ewangelii bierze się z uczciwości życia i spełniania ról społecznych. Głoszę jako mąż, jako żona, jako prawnik, stolarz czy aptekarz, bo takie jest moje życie. Nie głoszę jako apostoł oderwany od mojej egzystencji. Część grup skupionych wokół sprawców w taki sposób funkcjonuje. Są to może niuanse, ale gdy je złożymy w całość jak puzzle, wyłoni się koszmar patologicznej duchowości, która prowadzi do nadużyć.

Trudno nie przywołać po raz kolejny przykładu Pawła M., który oczekiwał od członków swojego duszpasterstwa całkowitej dyspozycyjności.

- Mało tego. Patologiczny sprawca, nie tylko Paweł M., utożsamia misję z sobą i ze swoim rozeznaniem. Jest „posiadaczem” Ducha Świętego i Boga, i w pewnym sensie w oczach osoby mu poddanej ten obraz Boga scala się, splata z osobą duszpasterza. Misja duszpasterza staje się moją misją, moim życiem, a ja sam jestem kimś zniewolonym urokiem takiego „Boga-Duszpasterza”. Każdy z nas w swoim życiu jest do czegoś posłany, ale ta zdrowa misja składa się z elementów naszej własnej codzienności. Nie jest nadana odgórnie, jak obce ciało w naszym duchowym organizmie.

Mówiłeś jednak, że trzeba brać pod uwagę również naszą historię rodzinną. Jaki ona ma wpływ na kształtowanie patologicznej duchowości?

- Często wynosimy z domu obraz Pana Boga, który jest zakorzeniony w naszych relacjach wczesnodziecięcych z rodzicami. Jeśli mamy trudności w tych relacjach, doświadczenie przemocowej komunikacji czy dorastania w rodzinie dysfunkcyjnej, to Pan Bóg w pewnym sensie będzie przez nas w taki sposób postrzegany. Albo będzie surowy, albo będzie odległy, nieobecny, kojarzony ze „ślepym” posłuszeństwem, a nie z dojrzałą wolnością. Te rany z dzieciństwa sprawią, że w naszych dorosłych relacjach będziemy szukać kogoś, kto swoją osobowością da nam poczucie bezpieczeństwa bycia kimś innym niż ten pierwotny wzorzec. Ostatecznie jednak, jeśli tego sobie nie uświadomimy, wcześniej czy później „nieświadomie” znajdziemy to, czego próbowaliśmy uniknąć.

Podobnie dzieje się w procesie wyboru partnera przez dorosłe dziecko alkoholika. Dziecko pijącego rodzica może wybrać jako partnera zdeklarowanego abstynenta, który wcześniej czy później upodobni się do pijącego rodzica. Stanie się tak, gdy nie podejmie się pracy nad tymi nieświadomymi wzorcami. W kontekście nadużyć, jeśli trafimy na patologicznego sprawcę, to trzeba pamiętać, że on w swojej przewrotnej inteligencji będzie wykorzystywał ten nieświadomy mechanizm do kształtowania w nas niewolniczej, służącej jemu czy jego wspólnocie postawy. Jeśli duszpasterz nie pomoże rozpoznać, co w moim obrazie Boga pochodzi z rodzinnych doświadczeń, a co jest z tego, jak On siebie sam przedstawia – w Biblii, tradycji Kościoła, u sprawdzonych mistrzów duchowości – jeśli nie pomoże nam tego odróżnić, to będzie w nas wzmacniał nieprawdziwy, bo zbudowany na toksycznym ludzkim doświadczeniu, obraz Pana Boga. A to jest źródłem wielu udręk duchowych ludzi, którzy raczej widzą w Nim własnego ojca, niż Tego, w którym jest pełnia ojcostwa. Winni oni przede wszystkim przejść duchowy „detoks”, by swój obraz Boga oczyścić.

Ale sprawca tym nie jest zainteresowany, bo dla niego taki nieoczyszczony obraz Boga jest drogą do zawładnięcia człowiekiem.

- Absolutnie tak, bo ma dzięki niemu dostęp do myśli, do uczuć, do zachowań, do historii życia, która jest pełna bólu i cierpienia. Musimy o tym ciągle pamiętać, że to, iż osoby, Wydawnictwo WAM Wszelkie prawa zastrzeżone© 3. Oko w oko z krzywdziciele m 59 które trafiają do takiej wspólnoty, zostały uwiedzione przez sprawcę, nie jest ich winą, bo każdy z nas nosi w sobie trudne doświadczenia. Manipulator jednak zrobi z nich użytek, będzie je pielęgnował i utrzymywał, zamiast pomóc dojrzeć tym osobom przez pomoc w wydobyciu się ze stereotypów wyniesionych z dzieciństwa.

---

Tekst jest fragmentem książki Magdaleny Dobrzyniak i Tomasza Franca OP "Bezbronni dorośli w Kościele", wydanej przez Wydawnictwo WAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Takie zachowania u duszpasterza to czerwone flagi. Powinny natychmiast nas zaniepokoić
Komentarze (1)
WT
~Wojtek T.
27 sierpnia 2024, 14:23
duszpasterz to profesjonalista, który powinien roztropnie opiekować się swoimi podopiecznymi. Jednym z jego najważniejszych zadań jest dopilnowanie świeckich co do zachowania właściwych proporcji pomiędzy życiem duchowym a obowiązkami stanu. Powinien zachęcać do duchowej aktywności w momentach jej osłabienia, i - co równie ważne - hamować hiperaktywność w momentach szczególnego entuzjazmu. Każdy - i duchowny, i świecki - ma swoje obowiązki stanu (oczywiście różniące się od siebie, bo inne obowiązki mają matka / ojciec rodziny, singiel, ksiądz diecezjalny, zakonnik, siostra klauzurowa, itd.), i jak łaska buduje na naturze tak życie duchowe nie może być formowane kosztem ich zaniedbywania. Jeśli jakiś duszpasterz oczekuje (lub co gorsza - żąda) poświęcenia się duchowej wspólnocie kosztem zaniedbywania obowiązków stanu, to staje się hochsztaplerem ze skłonnościami do sekciarstwa.