I szczenięta jedzą okruchy!
Wielkim wyzwaniem mogą być słowa wypowiedziane przez Jezusa w spotkaniu z kobietą kananejską, która prosi Go o pomoc: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26). Jak je rozumieć? Jak zinterpretować?
W pierwszym odruchu zwykle szukałem takiego wyjaśnienia, które doprowadzi do konkluzji, że Jezus jest przecież miły i serdeczny, że ostatecznie to tak tylko się z nią droczył, chcąc sprawdzić, co odpowie, a na tej podstawie określić, jaka jest jej wiara: „A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!». Od tej chwili jej córka była zdrowa” (Mt 15,27-28).
Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę fakt Wcielenia i wszelkie wiążące się z nim konsekwencje, to w opisanej przez Mateusza scenie dostrzeżemy Syna Bożego, który sam przed sobą odkrywa zasięg swojej misji. Zaczyna do Niego dochodzić myśl, znana już przecież od proroka Izajasza, że ma zbawić wszystkich ludzi: „ (…) dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów” (Iz 56,7). Rozwój, który dokonuje się w Chrystusie, czyli stopniowe zyskiwanie świadomości, kim jest i po co przyszedł na świat, ma dziać się także w sercu każdego chrześcijanina – obcowanie z Miłością ma je rozszerzać na każdego człowieka. Jeśli dostrzegam w sobie proces odwrotny – zamykania się na innych i wykluczania – znaczy to, że z Miłością się jeszcze nie spotkałem, jeszcze nie wszedłem z Nią w relację.
W tym momencie przypominam sobie, co czułem, kiedy po raz pierwszy słuchałem piosenki „Post” autorstwa Dawida Podsiadły. Muszę szczerze powiedzieć, że zabolało. Zabolało mocno, ale było to bardzo pozytywne doświadczenie. Poczułem się obnażony ze wszystkiego, co w „moim” chrześcijaństwie jest niechrześcijańskie, czyli sprzeczne z duchem Ewangelii, a czasami zahaczające wręcz o pogaństwo czy zabobon. Przede wszystkim jednak czuję w tym utworze subtelny, lecz zarazem wydzierający się w nieboskłon bunt wobec chrześcijaństwa, które dzieli i wyklucza, które stawia granice zamiast budować mosty, które w zbawieniu widzi wyłącznie nagrodę dla (nielicznych?) wybranych, a w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa bardziej dzieło będące znakiem przeciw komuś niż wydarzenie wypływające z miłości do każdego człowieka (bez wyjątku). Dziś, w kontekście czytanego fragmentu Mateuszowej Ewangelii, nie potrafię inaczej myśleć o wieńczących „Post” słowach: „Rzucę kamieniem prosto w Twoją twarz / Nic o mnie nie wiesz, a ja Ciebie znam / W niebieskim niebie nie otworzą bram / Bóg da zbawienie, ale tylko nam”.
Myśląc o kobiecie kananejskiej, którą uczniowie chcieli spławić, a do której Jezus początkowo nie czuł się posłany, gdyż była spoza Narodu Wybranego, mam przed oczyma pytanie: „Czym jest dla mnie Kościół?”. Nie mam zamiaru tworzyć kolejnej teoretycznej definicji. Nie jest to też pytanie o instytucję i kolejna próba jej reformy. To pytanie o to, dlaczego jestem i dlaczego nazywam siebie członkiem Kościoła. Bo czuję się wezwany do zbawienia. Bo wierzę, że Jezus drzwi do życia wiecznego otworzył także dla mnie. Bo choćby inni z powodu moich grzechów „zamknęli” mi drogę do zbawienia, to wciąż jest we mnie przekonanie, że „i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów” (Mt 15,27).
Kościół to wspólnota wezwanych do zbawienia. Linia przynależności do niej wiedzie nie tylko przez to, co ma zewnętrznie świadczyć o tym, że jest się w Kościele, ale prowadzi przez serca przekonane o tym, że Ewangelia jest Słowem do nich. Rytuały mogą być puste. Sakrament „wydarza się” niezależnie od wiary uczestniczących w nim osób, ale nie przynosi owoców bez jego woli. Może pozostać nasieniem zasianym, lecz zaniedbanym, które nie wydało plonu. Czuć się Kościołem to jednak wierzyć w to, że mimo mojej wewnętrznej pustki Bóg ze mnie nie zrezygnował i nie spocznie do końca moich dni, próbując przyciągnąć mnie do siebie. Czuć się Kościołem to także wierzyć w to, że tak samo nie zrezygnuje z żadnego innego człowieka.
I tutaj dochodzimy do ważnej i drażliwej kwestii, którą poruszył Paweł w swoim Liście do Rzymian. Ubolewając nad tym, że wielu spośród Żydów nie przyjęło Jezusa jako Mesjasza, cieszy się z tego, że swe serca na Jego posłannictwo otworzyli pogania, a jednocześnie żywi nadzieję na to, że i członkowie Ludu Wybranego poczują się Kościołem wezwanych do zbawienia w Chrystusie: „Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Podobnie bowiem jak wy niegdyś byliście nieposłuszni Bogu, teraz zaś z powodu ich nieposłuszeństwa dostąpiliście miłosierdzia, tak i oni stali się teraz nieposłuszni z powodu okazanego wam miłosierdzia, aby i sami w czasie obecnym mogli dostąpić miłosierdzia” (Rz 11,29-31).
Inkluzywność, a nie ekskluzywność – o to tutaj się rozchodzi. Łatwiej o to drugie, bo przynosi złudne poczucie wartości. Inkluzywność zakłada natomiast misję polegającą na głoszeniu, że Dobra Nowina jest skierowana do każdego człowieka, oraz rodzi pełną miłosierdzia i cierpliwości postawę towarzyszenia zarówno tym, którzy szukają Boga, jak i tym, którzy Go odrzucają. Czasami, z różnych powodów, człowiek rezygnuje z kontaktów z instytucją Kościoła. Trzeba sobie zadać jednak dużo głębsze pytanie: czy przestał czuć się wezwany do zbawienia? Nie wolno nam (nigdy!) machnąć ręką, stwierdzając, że i tak przecież nie chodził do kościoła!
Nie dusić w nikim choćby płomyka – zdaje się, że dla wszystkich w Kościele powinno to być zwyczajne minimum. W praktyce okazuje się jednak, że dla niektórych to ogromne wyzwanie. Patrząc dzisiaj na Jezusa, który w rozmowie z kobietą kananejską poznaje sam siebie, który uczy się i doświadcza rozwoju, mamy utwierdzić się w przekonaniu, że życie jest drogą, że wiara jest drogą. I nie warto sobie na tej drodze nawzajem podstawiać nogę, nawet jeśli ktoś idzie w przeciwną stronę, która wydaje się nam niewłaściwa. Lepiej zatrzymać się i zapytać, dokąd idzie, jaki obrał sobie cel, bo może okazać się, że chcemy tego samego i potrzebujemy siebie nawzajem, żeby odnaleźć właściwy kierunek. Czy nie o tym jest właśnie trwający wciąż synod?
Skomentuj artykuł