Bliżej, czyli trudniej

Bliżej, czyli trudniej
fot. depositphotos.com

Niedawno usłyszałem zdanie, które nie daje mi spokoju. To słowa pewnego małżeństwa, ludzi, którzy są ze sobą już sporo lat i z zewnątrz wyglądają na takich, co to „zjedli zęby” na byciu razem. Powiedzieli coś, co w pierwszym odruchu wydaje się nielogiczne, a jednak, gdy się nad tym głębiej zastanowić, trafia w samo sedno. Sens był taki: im bliżej jesteś z kimś w relacji, im głębiej kogoś poznajesz i im więcej o nim wiesz, tym paradoksalnie trudniej jest kochać. Nie chodzi o to, że miłość wygasa – wręcz przeciwnie, kocha się mocniej i pełniej, lecz o wiele trudniej jest tę miłość okazywać, trudniej sprostać temu, co o drugiej osobie już wiemy i vice versa.

Dlaczego to zdanie tak mocno we mnie rezonuje w tę drugą niedzielę Adwentu? Bo mam wrażenie, że w pewien sposób opisuje ono dynamikę naszej relacji z Bogiem. Często wydaje się nam, że rozwój duchowy to prosta linia w górę: im więcej się modlę, im więcej czytam Pisma Świętego, tym jest łatwiej, przyjemniej i bardziej „gładko”. A to nieprawda. Jest dokładnie odwrotnie. Im bliżej Boga jestem, im więcej o Nim wiem, tym trudniej jest mi się do Niego upodobnić i tym trudniej jest mi odpowiadać na Jego miłość.

DEON.PL POLECA

 

 

Kiedy jesteś od Boga daleko, to Jego obraz jest zamazany, a przykazania wydają się tylko zbiorem zasad. Ale kiedy podchodzisz bliżej, zaczynasz widzieć, z jak potężną Miłością masz do czynienia. Zaczynasz mieć bolesną świadomość tego, jak bardzo ta Miłość jest niepodobna do twojej, ludzkiej miłości. Jak bardzo nasza miłość – ta, którą często tak się chlubimy, którą mamy na ustach – nie dorasta do tej Bożej, będącej przecież zasadą istnienia całego wszechświata. To zderzenie bywa brutalne. Widzisz swoją małość w konfrontacji z Jego wielkością i zamiast euforii, pojawia się wstyd albo lęk, że nigdy nie dasz rady, że to wszystko jest ponad twoje siły.

I tutaj, w sam środek tego naszego pęknięcia, wchodzi dzisiejsze Słowo z Księgi Izajasza. Prorok roztacza przed nami wizję, która dla kogoś, kto Boga zna tylko powierzchownie, musi brzmieć jak czysta, wręcz naiwna utopia: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą pospołu i mały chłopiec będzie je poganiał” (Iz 11,6). Być może czytamy to i myślimy: „Bajki. Piękne, ale bajki”. W naszym świecie wilk zjada baranka, a silniejszy wykorzystuje słabszego. To jest nasza rzeczywistość. Jeśli patrzymy na ten tekst tylko ludzkim okiem, wydaje się on opisem świata niemożliwego. Jednak perspektywa zmienia się diametralnie, gdy ktoś doświadczył choć kropli z ogromu Bożej miłości. Ktoś taki wie, że u Boga jest możliwa zupełnie inna logika. Wie, że dla Jego Miłości nie ma rzeczy niemożliwych, a to, co Izajasz opisuje, jest obrazem serca, które zostało dotknięte łaską. To w twoim sercu wilk (twoja agresja, pycha) może zamieszkać z barankiem (twoją łagodnością, wrażliwością), nie zagryzając go. To jest obietnica pokoju, który zaczyna się wewnątrz, gdy Bóg jest blisko.

Ale ta bliskość rodzi kolejne napięcie. Im bliżej jestem Boga, tym bardziej ufam Jego słowu, to prawda. Wierzę Mu. Ale jednocześnie – i to jest ten kolejny paradoks – tym większa rodzi się we mnie niecierpliwość. Skoro wiem, że On może to zrobić, skoro wiem, że On może naprawić mój świat i moje serce, to rodzi się we mnie krzyk: „Kiedy?! Kiedy się to wreszcie spełni?! Dlaczego wciąż upadam, skoro jesteś tak blisko?”. Bóg zna ten nasz krzyk. I nań odpowiada. „To, co niegdyś zostało napisane, napisane zostało także dla naszego pouczenia, abyśmy dzięki cierpliwości i pociesze, jaką niosą Pisma, podtrzymywali nadzieję” (Rz 15,4). Cierpliwość – to słowo klucz. Nie chodzi tu o bierne czekanie, aż coś się samo wydarzy. Chodzi o wytrwałość. Paweł Apostoł mówi nam, byśmy czerpali radość i siłę z Bożego Słowa, bo to ono podtrzymuje nadzieję. Gdy czuję, że nie dorastam do miłości, Słowo jest tym, co trzyma mnie przy życiu. Bliskość z Bogiem nie usuwa trudu czekania, ale nadaje mu sens.

W tym kontekście musimy spojrzeć na postać, która jest bohaterem dzisiejszej Ewangelii – Jan Chrzciciel. Surowy, bezkompromisowy, jedzący szarańczę i wyrzucający faryzeuszom: „Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem?” (Mt 3,7). Łatwo jest przeczytać tę Ewangelię i poczuć lęk. Łatwo pomyśleć, że Bóg to ten, kto trzyma siekierę przy korzeniu naszego życia i tylko czeka, żeby nas odrąbać, jeśli natychmiast nie staniemy się idealni: „Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzew. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostaje wycięte i wrzucone w ogień” (Mt 3,10). Ale spróbujmy spojrzeć na to inaczej – przez pryzmat tej Miłości, która jest życiodajna.

DEON.PL POLECA


Adwentowa zachęta Jana Chrzciciela przestaje wiać grozą, jeśli spojrzy się na nią nie jako na wyrzut proroka w stronę tych, którzy w swojej wierze się „zastali” i są ospali, ale jako na drogowskaz. Jan nie krzyczy, żeby nas pognębić. On krzyczy, żeby nas obudzić. „Wydajcie więc godny owoc nawrócenia (…)” (Mt 3,8) – to nie jest żądanie, ale opis naturalnego procesu. Jeśli wybieram bliskość z Panem, jeśli pozwalam Mu przyjść do mojego serca – a o to przecież chodzi w nawróceniu – to musi to prowadzić do duchowego rozkwitu. Drzewo nie wydaje owoców, bo się boi siekiery. Drzewo wydaje owoce, bo krążą w nim soki, bo ma słońce i wodę. Ten owoc to nasze postawy, czyny i słowa. To moment, w którym – choćby w małych, codziennych sprawach – zaczynamy żyć jak Chrystus. Wtedy świat zmienia się na lepsze. Nie przez wielkie rewolucje, ale przez to, że w naszych domach, w naszych relacjach z innymi będzie więcej cierpliwości, więcej przebaczenia, więcej tej „trudnej” bliskości.

Może czujesz się dzisiaj przytłoczony tym, że im bliżej Boga jesteś, tym bardziej widzisz różne swoje braki. Może ta siekiera, o której mówi Jan Chrzciciel, wydaje ci się groźna. Ale prawda jest taka, że Bóg chce odciąć w tobie tylko to, co jest martwe, co nie pozwala ci kochać. On chce usunąć z ciebie to, co sprawia, że twoja miłość jest egoistyczna, by zrobić miejsce na Jego Miłość. Adwent ma być czasem rozkwitu Jego Miłości pomiędzy nami. To nie jest czas na samobiczowanie się, że wciąż nie jesteśmy idealni. To czas na uznanie prawdy: „Tak, jest mi trudno kochać tak jak Ty, Boże. Tak, jestem niecierpliwy. Tak, boję się, że nie wydam owocu. Ale jestem tu. Jestem blisko. I ufam Twojemu Słowu bardziej niż moim lękom”.

Nie bójmy się tej bliskości, która obnaża naszą słabość. Bo to właśnie w tej szczelinie, między naszą nędzą a Jego potęgą, rodzi się prawdziwe spotkanie. Tam rodzi się Chrystus. Nie w idealnym świecie, gdzie wilk jest już oswojony, ale w tym naszym, poranionym świecie, który tak bardzo potrzebuje nadziei. Pozwólmy Mu działać. Pozwólmy Mu nas przycinać, byśmy mogli zakwitnąć. Bo ostatecznie, w tej trudnej relacji z Bogiem, nie chodzi o to, byśmy to my wspięli się na wyżyny doskonałości, ale byśmy pozwolili Mu zstąpić w nasze niziny.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski

Kapłan, filozof, kaznodzieja. Chłopak z charakterem

Jaki był Józiu, czyli słynny ks. prof. Józef Tischner, od narodzin do momentu odejścia 25 lat temu?

Kazimierz Tischner rysuje wzruszający portret najstarszego brata, Filozofa z Łopusznej – człowieka...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Bliżej, czyli trudniej
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.