Dobra Nowina na opak-koniec świata (Łk 21, 19)
Dwie rzeczy mogą sparaliżować życie i osłabić wiarę: brak wolności wobec przemijających wartości i narzekanie wypływające z lęku przed zagrożeniami.
"Z powodu Mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie swoje życie" (Łk 21, 19).
Zapowiedź końca świata chronologicznie nie jest końcem spisanej Ewangelii. Właściwie to, co najważniejsze, dopiero ma się zacząć. Przed nami jeszcze śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Wydarzenie tragiczne i chwalebne zarazem. Koniec i początek. I to właśnie zmartwychwstanie sprawia, że to, co po ludzku odbieramy jako katastrofę, w oczach Bożych jest tylko etapem przejściowym.
Izraelici, patrząc na jerozolimską świątynię, byli pełni podziwu i dumy z dzieła, które stworzyli. I w ogóle nie brali pod uwagę faktu, że tak piękna świątynia, budowana latami, przyozdobiona i poświęcona Bogu, mogłaby kiedykolwiek zostać zniszczona (chociaż w przeszłości dokładnie coś takiego już się wydarzyło). Jezus zapowiada jednak, że przepiękna budowla niebawem obróci się w ruinę, ponieważ Izraelici nie "rozpoznali czasu swego nawiedzenia". Oczarowanie blaskiem świątyni zastąpiło nawrócenie i otwarcie się na prawdziwego Mesjasza.
Czy tak czasem nie dzieje się w Kościele? Czy nie sądzimy, że jeśli możemy poszczycić się pięknymi bazylikami, sanktuariami przyozdobionymi złotem i srebrem, to właściwie nic nam już nie grozi? Czy nie usypia to naszej czujności i ewangelicznego czuwania? Czy nie patrzymy na te dzieła z dumą jak na symbol naszej potęgi i trwałego bezpieczeństwa? Czy uporczywa walka o zwrot zagrabionego majątku kościelnego nie wypływa właśnie z przekonania, że siła i znaczenie tkwi w posiadaniu? I raczej nie chodzi o to, żeby tego wszystkiego się pozbyć i żyć w szałasach, a msze św. sprawować pod chmurką. Sam Jezus bronił sakralnego charakteru świątyni, nazywając go "domem Ojca" i "domem modlitwy". Istotna jest tutaj postawa wewnętrzna, a więc wolność nawet wobec tego, co się sprawiedliwie należy, a może być zatrzymane; co jest dziełem naszych rąk, a może zostać zniszczone; co daje nam konieczne poczucie bezpieczeństwa czy narzędzia do pracy, a może być zabrane.
Bardzo często Jezus mówi, że przeciwieństwem wiary nie jest niewiara, lecz lęk. Podobnie w dzisiejszej ewangelii. Najpierw Chrystus przestrzega przed tym, aby nie dać się oszukać fałszywym mesjaszom i prorokom ciemności: "Nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach". Ciekawe, że Jezus nie mówi: "Nie trwóżcie się, gdy zobaczycie". Wspomina tylko słuchanie. O tym, jak wielki wpływ wywiera na nas to, co się mówi i słyszy, nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy roznieść po okolicy nieprawdziwą pogłoskę o grasującym w lesie mordercy i wszyscy będą przez pewien czas omijać las z daleka.
Zawsze pojawiali się domorośli prorocy wieszczący upadek i widzący wszędzie zło, często będące tworem ich chorej wyobraźni i lęku. A wszystko po to, by siać lęk i zamęt. Taki prorok przyciąga łatwo uwagę. Wszyscy lgną do niego jak muchy do miodu. Prorocy ciemności (obecni także pośród wierzących, o czym wspomina św. Paweł) budzą zainteresowanie, ponieważ odwołują się do ludzkiego lęku. Któż bowiem nie boi się wojen, głodu, utraty życia, prześladowań? Skutek wsłuchiwania się w proroków ciemności jest jednak taki, że w centrum uwagi pojawiają się zagrożenia, a nie wiara w Boga i Jego zwycięstwo. Podsycanie lęku wypala w człowieku resztki wiary. Zdarza się, że ci sami prorocy upadku i apokalipsy zbyt łatwo oferują wybawienie, wykorzystując ludzką słabość: niepewność, poczucie zagrożenia, lęk wobec dziejącego się zła fizycznego i moralnego. Najczęściej nawołują, by przyłączyć się do nich, stworzyć własną grupę, w której wszyscy będą czuć się bezpiecznie i swojsko.
Jakie głosy, które docierają do mnie, budzą we mnie lęk? Czego się boję? Masonerii, wahadełek, cyników? Ukrytych tajemnych sił? Niektórych mediów, ideologii czy legalizowanych praw i ustaw? Co sprawia, że zaczynam drżeć i czuję się osaczony? Jak te realne bądź urojone zagrożenia wpływają na moją wiarę?
Jeśli Ewangelię nazywamy Dobrą Nowiną to natrafiamy w niej na kolejny poważny dylemat. Zdaniem Jezusa, "dobro" to nie zawsze to samo co powodzenie, poczucie bezpieczeństwa, zdrowie, szacunek, zgoda i miłość w rodzinie, a nawet zachowanie życia. Jezus nie twierdzi, że szacunek, dobre imię, honor, udane życie rodzinne nie są dobrami, ale z perspektywy wieczności są dobrami względnymi. Jego realizm jest wręcz szokujący. Jeśli uważamy, że przynależność do kręgu uczniów Chrystusa zabezpieczy nas przed wszelkim złem i zagwarantuje nam szczęście na ziemi, to się głęboko mylimy. Ta Ewangelia jest w gruncie rzeczy potężnym kamieniem obrazy. Wierność Chrystusowi może doprowadzić do kompletnej porażki w ludzkim rozumieniu tego słowa, ale doprowadzi do ostatecznego zwycięstwa niedostrzegalnego na tym świecie. "Włos z głowy wam nie spadnie", chociaż stracić możecie życie na ziemi. Taką siłę daje tylko wiara w zmartwychwstanie Chrystusa.
Dzisiejsza Ewangelia obwieszcza jeszcze jedną dziwną prawdę. Różne formy prześladowań chrześcijan są z perspektywy Chrystusa normalnością. Natomiast istnieją pewne grupy w Kościele, które uważają, że Kościół powinien być zawsze szanowany, słuchany we wszystkim i ceniony w społeczeństwie. Wszelkie formy dyskryminacji, prześladowań, wyśmiewania i postponowania odbierają jako niesprawiedliwość, bo tak w istocie jest. Natomiast dziwią się, że coś takiego przytrafia się Kościołowi, chociaż Jezus wyraźnie o tym mówi. Roztaczają więc apokaliptyczne wizje zagłady wierzących, węszą spisek wrogich sił, wszystko oceniają w oparciu o dualistyczny obraz rzeczywistości: ciemność i światło; łatwo lokalizują potencjalnych wrogów Kościoła, wzywają do obrony wartości chrześcijańskich i do zwierania szyków.
Tymczasem Ewangelia nie zachęca ani do przygotowywania strategii obrony, ani do zamykania się przed wrogami w oblężonej twierdzy, gdzie będzie nam dobrze w naszym gronie lub do tropienia ukrytych sił i związków, które czyhają na wierzących. Nie takie jest zadanie wierzących.
Tęgie głowy twierdzą, że jeśli Bóg istnieje, to mieszka w odległym niebieskim pałacu i głowy sobie człekiem nie zaprząta.
Ale Pismo św. mówi co innego. Najpierw, że Bóg w Chrystusie rozbił namiot w ludzkim świecie. Następnie, że wcale go nie zwinął i ciągle tu przebywa. W sercach i domach, w pracy i szkole, w rozrywce i cierpieniu. Gdybym zuchwale orzekł, że spotkanie Go na tej ziemi jest zawsze bułką z masłem, to chyba bym przesadził. Trochę trzeba się jednak potrudzić.
Dariusz Piórkowski SJ, "O duchowości z krwi i kości. Rozważania nie tylko na adwent". Komentarze do czytań adwentowych i świątecznych dzień po dniu >> chcę przeczytać tę książkę
Skomentuj artykuł