Niewolnik nieczystości czy Boga?
Co najbardziej uderza mnie w dzisiejszym czytaniu? "Służba" to w tekście greckim bycie niewolnikiem. Można być niewolnikiem grzechu i nieczystości albo niewolnikiem Boga i sprawiedliwości.
"Jak oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i nieprawości, pogrążając się w nieprawość, tak teraz wydajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości, dla uświęcenia" (Rz 6, 19)
Św. Paweł pisze do Rzymian, którzy tonęli w swoich grzechach, zwłaszcza seksualnych, ale nawrócili się. Zostali ochrzczeni. Stali się świętymi, "umiłowanymi przez Boga" (Rz 1, 7). Ale to nie oznacza, że od razu zostali świętymi we wszystkich czynach i słowach. Grzechy wyżłobiły w nich złe nawyki, od których nie potrafili się uwolnić. Chrzest nie działa bowiem jak hokus-pokus. Rzymianie zaczynają się chwiać, powracać do starych praktyk. Apostoł interweniuje.
Co najbardziej uderza mnie w dzisiejszym czytaniu? "Służba" to w tekście greckim bycie niewolnikiem. Można być niewolnikiem grzechu, nieprawości, nieczystości albo niewolnikiem Boga i sprawiedliwości. "Niewolnik" pojawia się zarówno w odniesieniu do grzechu jak i do Boga.
Dziwne, nieprawdaż? Paweł pisze tak do ludzi, dla których niewolnictwo było czymś, przed czymś się ucieka. Paradoks i ironia zarazem. To nawiązanie do tego, co mówi Jezus: "Nikt nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie możecie Bogu służyć i mamonie" (Mt 6, 24). Serce człowieka jest tak stworzone, aby było wyłączne. Prawdziwa miłość zakłada wyłączność. Gdy kończy się wyłączność, zaczyna się hipokryzja, a potem zatwardziałość, w końcu zamknięcie całkowite na Boga.
Innymi słowy, każdy czemuś lub komuś służy. Ci, którzy twierdzą, że są absolutnie niezależni, nie ulegają żadnym wpływom i sami motywują się do działania, są w błędzie. Decydujące jest jednak pytanie o to, komu się służy. To jest sedno rozważań św. Pawła. Żyję na tym świecie, aby w sposób wolny opowiedzieć się, po której stronie staję, ale też aby zakosztować skutków różnego rodzaju służby.
Co różni te dwie niewole względem grzechu lub względem Boga? Motywacja, cel i skutek.
Sam Jezus stawia do góry nogami nasze wyobrażenie o wielkości i małości, o byciu panem i niewolnikiem. Niedawno słyszeliśmy przypowieść o panu, który w środku nocy wraca z uczty weselnej i zamiast położyć się do łóżka i smacznie spać, co robi? Zastawia stół i usługuje swoim sługom, którzy na niego czekali. Czy chciałoby się nam to robić po paru dniach wesela i po nieprzespanej nocy? A jednak takiego Boga objawia nam Jezus.
Niewola względem Boga jest tylko wtedy do przyjęcia, jeśli najpierw zobaczymy, zrozumiemy i przyjmiemy, że to Pan najpierw mi służy, myje mi nogi i w ten sposób wyraża swoją absolutną wolność. Jeśli św. Ignacy Loyola pisze, że celem naszego życia jest chwalić, czcić i służyć Bogu, to dlatego, że najpierw sam Bóg okazuje nam szacunek, cześć, bo w Jego oczach nie jesteśmy nikim, mamy królewską godność. Jesteśmy sługami i królami zarazem. Z jego wyboru. I dlatego Bóg nam służy.
Piotr bardzo się wzbraniał przed umyciem nóg przez Jezusa. Dlaczego? Bo mu to nie pasowało do jego wyobrażenia o wielkości. Mistrz ma być mistrzem, ma panować, ma rozkazywać, a On mi tu klęka i chce mi myć nogi. To niedopuszczalne. Świat zaczął się apostołowi chwiać w posadach.
Gdy młodym rodzicom urodzi się niemowlę, to nie odstępują dziecka na krok, nie mogą już żyć tak jak żyli dotąd. Stali się rzeczywiście jak niewolnicy. Tylko że niewolnik robi, bo musi i nie ma innego wyjścia. Niewolnik miłości też robi, bo musi, tylko że to wybiera. Motywuje go miłość, nawet jeśli nie od razu jest doskonała.
Pokusa, a widać to zwłaszcza na przykładzie pokus cielesnych, zawsze nas nęci, ma w sobie jakąś natarczywość, mniejszą lub większą presję, często się też maskuje. Duch Boży nigdy nie oddziałuje na nas presją, mówi otwarcie, nie przemilcza trudów i kosztów, ale też wskazuje na nagrodę.
Wróćmy do rodziców. Ich troska o dziecko nie jest lekka. Męczy, powoduje ciągłe niewyspanie, skrępowanie wolności. Dziecko staje się granicą ich wolności. Tylko że końcem tego ograniczenia jest pełnia życia, radość, pokój. Rodzic opiekujący się dzieckiem może zewnętrznie wyglądać jak człowiek umęczony uzależnieniem. A jednak ich stan duchowy i motywacje są zupełnie inne.
Podobnie w innych dziedzinach. Można popełniać pewne grzechy i być na drodze do dobra. Można też popełniać te same grzechy i staczać się w otchłań. Św. Augustyn pisze, że "wiele grzechów popełniamy przez pychę, lecz nie wszystkie rzeczy, które czynimy źle, są czynione pod wpływem pychy, w każdym razie nie przez niewiedzącego, nie przez chorego i nie, mówiąc ogólnie, przez płaczącego i smutnego". Jeden człowiek grzesząc może płakać, że grzeszy. Ale ktoś inny popełniając ten sam grzech, nie widzi problemu, a nawet bywa dumny ze swoich wyczynów. To są dwa różne stany duchowe. Nie od razu to, co zmienia się wewnątrz, rozlewa się na nasze zewnętrzne działanie. Pewne nawyki ustępują w nas powoli. Dlatego św. Paweł pisze o uświęceniu.
Grecki termin "hagiasmos" - "uświęcenie" oznacza pewien proces, a nie coś jednorazowego. Św. Paweł na początku listu nazywa Rzymian i nas "powołanymi świętymi". To owoc chrztu. Jesteśmy już świętymi i nimi się stajemy. Ta pierwotna świętość jest jak ziarno, sadzonka, bez której nic by dalej nie urosło. A "uświęcenie" to nic innego jak wzrost tego ziarna lub sadzonki w czasie.
Św. Augustyn przedstawia to obrazowo, gdy komentuje przypowieść o dobrym Samarytaninie. Każdy wierzący to człowiek, "którego zbójcy pozostawili na pół umarłego na drodze i który, będąc unieruchomionym i przeszytym ciężkimi ranami, nie jest zdolny, aby wspiąć się na wyżyny sprawiedliwości tak jak był w stanie z nich zstąpić; który, co więcej, jeśli jest teraz w gospodzie, jest leczony. Dlatego Bóg nie nakazuje niemożliwości, lecz w swoich zrządzeniach nakazuje ci czynić to, co możesz i prosić Go o pomoc w tym, czego nie możesz".
Chrzest to uratowanie nas przez Samarytanina - Jezusa. Uświęcenie to bycie w gospodzie - Kościele, poddanie się leczeniu. To musi potrwać. Rany nie od razu się goją. A więc jest jakiś początek - chrzest, potem etap pośredni - uświęcenie i meta - życie wieczne. Uświęcenie jest dziełem Boga i naszą odpowiedzią, naszą współpracą, ale we wspólnocie, w Kościele, nie w pojedynkę.
Negatywnym elementem uświęcenia jest po prostu odstąpienie od złych nawyków. Odczuwa się wtedy brak, często nieznośny, przynajmniej na początku. Jak w niewoli. Pustka, niepokój, niepewność. Kto próbował zerwać z nałogiem, wie, co to znaczy. Ale wspomniany rodzic też się uświęca, troszcząc się o dziecko, a nie zawsze jest to przyjemne, raczej przypomina czasem niewolę. A jednak jedna z nich prowadzi do śmierci, a druga do życia.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł