Konsumpcjonizm to inna nazwa powierzchowności, która rozwija się, gdy nie mamy celu i wizji

Konsumpcjonizm to inna nazwa powierzchowności, która rozwija się, gdy nie mamy celu i wizji
Fot. Julia Caesar / Unsplash

Duch konsumpcjonizmu to nie pomysł naszych czasów. Człowiek staje się jego ofiarą, kiedy jest mu za dobrze. Dobrobyt nie zawsze jest dla nas błogosławieństwem.

Konsumpcjonizm to inna nazwa powierzchowności, która znajduje dogodne środowisko rozwoju w życiu pozbawionym celu i wizji. Tak żył marnotrawny syn: nie miał celu, cechowała go totalna lekkomyślność, żył z dnia na dzień. Nie wiedział jeszcze, z czym się to wiąże - pisze o. Dariusz Piórkowski w "Książeczce o miłosierdziu" 

DEON.PL POLECA

Nie miał wielkich planów, nie odkrył jeszcze, kim jest

Święty Łukasz w przypowieści określa młodszego syna za pomocą dwóch jego pragnień: najpierw majątku, który ma przed nim otworzyć nowe możliwości, a  potem zwykłego fizycznego głodu. Z  początku syn chce żyć „pełniej”, a pod koniec swoich przygód walczy o przetrwanie. Oba pragnienia popychają go do niekonwencjonalnego działania – najpierw do wyjścia z domu, a potem do tułaczki i powrotu. Idąc za swoimi pragnieniami, młodzieniec zatoczył koło.

Pewnego dnia młodzian odważa się w końcu postawić na swoim. Może chodził z tym zamiarem od kilku lat. „Najwyższy czas wyrwać się z domu” – pomyślał. Coś sprawiło, że dobry ojciec stał się dla młodszego syna nudny. Coś go korciło, by odebrać to, co, jak uważał, mu się należy, spakować manatki i ruszyć w świat. Wewnętrzny niepokój wziął górę. Choć młodszy syn nie żył w epoce awanturniczych i żądnych przygód podróżników, to nie czuł się w domu jak u siebie. Jak się później okaże, nie miał wielkich planów. Do znanych odkrywców też nie należał. Prawdopodobnie syn nie odkrył jeszcze, kim jest i co posiada. Musi tego doświadczyć na własnej skórze.

Syn chciał odejść i oderwać się od ojca

Problemem nie jest to, że syn wymarzył sobie wyprawę w nieznane. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że młodzieńczy zryw, cielęcy bunt jest wręcz pożądany, aby przeciąć pępowinę. Rodzice, którzy trzymają dzieci pod kloszem, oddają im często niedźwiedzią przysługę. Stanąć na własnych nogach – czy to grzech? Choć kto wie, może to tylko naiwna obserwacja współczesnej psychologii? Bez ogródek i zażenowania syn zwraca się z niespodziewaną prośbą do ojca. Przekonany, że rodzinne dobra „należą” mu się jak psu buda, odwołuje się do sprawiedliwości… Robi to jednak przedwcześnie, bowiem według prawa i tradycji za życia ojca spadek mógł być przekazany synom tylko z jego osobistej inicjatywy. Marnotrawny syn swoją prośbą uznaje ojca za nieboszczyka, ale najpierw za źródło pieniędzy: „Jeśli o mnie chodzi, to właściwie możesz już leżeć w trumnie”. Tylko rodzice mogą sobie wyobrazić, co to znaczy odebrać od własnego dziecka tak komunikat – nieważne, czy w słowach, czy w gestach lub milczeniu.

Ojciec, wysłuchawszy prośby syna, milczy, bo cóż można powiedzieć… Jezus w  tej przypowieści niczego nie ocenia. Fakty pozostawia bez komentarza. Niech same mówią za siebie. (…) Ojciec pozwala odejść młodszemu dziecku. Nie robi mu żadnej awantury. Nie rzuca mu się do nóg z płaczem i nie zaklina go, by został. Co wie ojciec, a czego syn jeszcze nie jest świadomy? Wielu rodziców uzależnia psychicznie dzieci od siebie, chcąc za wszelką cenę zatrzymać ich przy sobie i mieć nad nimi kontrolę. Dlaczego? Czasem w dobrej wierze, bo boją się, że coś im się stanie. Innym razem z powodu złych relacji między małżonkami, którzy lokują całą swoją miłość w dzieci, nie rozwijając swego związku. Gdy dziecko opuści dom, kto wypełni pustkę między nimi?

Duch konsumpcjonizmu to nie pomysł naszych czasów

Wróćmy do syna. Niebawem, jak czytamy, „odjechał w dalekie strony”, do pogańskiego kraju. Jest to totalne zerwanie z domem, z tradycją, a nawet z religią, całkowite odcięcie się. Ten wyjazd nie był planowany z myślą o dwutygodniowym urlopie na plaży. Być może syn postanowił na dobre zamknąć dotychczasowy rozdział swojego życia. Sęk w tym, że w kraju pogan nie bardzo wiedział, co zrobić ze swoją wolnością. Co robił w tych dalekich krajach? Jezus mówi, że „roztrwonił majątek, żyjąc rozrzutnie”. Ta dość ogólna informacja pozostawia miejsce na domysły. Ponieważ na świecie istnieje wiele form rozrzutności, nie wiemy dokładnie, co robił syn. Ewangelista nie zagłębia się w szczegóły, nie pastwi się nad marnotrawcą ani nie rozkoszuje się soczystymi opisami jego grzesznego żywota. To nie jest ważne. Każdy może sobie przypomnieć własne manowce i rozwinąć tę historię. Jedynie zazdrosny starszy brat przykleja swemu bratu łatkę rozpustnika korzystającego z usług prostytutek. (…)

W tym skąpym opisie poczynań młodszego syna objawia się jeszcze jedna ważna sprawa, a mianowicie jego pomysł na „sukces”, a właściwie jego brak. Szczegółowe grzechy są skutkiem wewnętrznej postawy i jego przekonań. Rozrzutność sugeruje, że cały majątek przeznaczył na używanie. O nie, nie łudźmy się, duch konsumpcjonizmu to nie pomysł naszych czasów. Człowiek staje się jego ofiarą, kiedy jest mu za dobrze. Dobrobyt nie zawsze jest dla nas błogosławieństwem. Konsumpcjonizm to inna nazwa powierzchowności, która znajduje dogodne środowisko rozwoju w życiu pozbawionym celu i wizji. Nikt nie lubi pustki. Gdy nie wiemy już, po co żyjemy, na horyzoncie pojawiają się tylko chwilowe wrażenia i przyjemności. Życie przeobraża się w szereg oderwanych od siebie przeżyć i powierzchownych doświadczeń. Wkrótce także relacje z ludźmi przestają zadowalać. Potrzeba większej konsumpcji, aby nie odczuwać tych przykrych uczuć.

Jego grzech polegał na tym, że niczego nie planował

Młodszy syn nie miał celu, cechowała go totalna lekkomyślność, żył z dnia na dzień. Nie wiedział jeszcze, z czym się to wiąże. Przy tym nie podejmował żadnych zobowiązań ani odpowiedzialności za innych; żadnych głębszych związków z ludźmi. Lekkoduch odstawia roztropne przewidywanie na bocznicę. Nie bierze pod uwagę, że karta może się odwrócić i przyjdą trudne czasy. Jego grzech nie polega jedynie na tym, że jadł, pił i używał, ale przede wszystkim na tym, że niczego nie planował ani nie myślał o tym, co będzie jutro.

Na pierwszy rzut oka jego życie można by uznać za chodzące ucieleśnienie chrześcijańskiej cnoty. Czyż Jezus nie powiedział: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać” (Mt 6, 25)? Bez zbędnych komentarzy czujemy, że nie o beztroskę chodzi Jezusowi, ale o przekonanie, „że życie nie jest zależne od mienia człowieka” (Łk 12, 15). Nie będziesz ulegał lękowi tylko wtedy, jeśli zaufasz Bogu i będziesz blisko Niego. W beztrosce do głosu dochodzi fałszywa niezależność i zapomnienie o najbliższych. Czy podobne marzenia o życiu wolnym od trudu nie rozpalają czasem naszej wyobraźni? „Gdybym tylko wygrał kilka milionów w totolotka, nie musiałbym pracować i trapić się, co dalej. Część fortuny przekazałbym na biedne dzieci, a potem mógłbym już tylko leżeć do góry brzuchem”.

Zaczyna się od powolnego zaniku wdzięczności

Nie tylko od święta snujemy takie sny na jawie. To stara jak świat pokusa błyskawicznej „zamiany kamieni w chleb”, która próbuje ominąć czas, wysiłek i konieczność wzrostu. To igranie z tęsknotą za przedwczesnym i po ludzku urządzonym rajem na ziemi. Nawet Jezusowi nie oszczędzono tej próby na pustyni (por. Łk 4, 3). Kościół także w jakiejś mierze może zostać schwytany w sieć tej pokusy, gdy własne doczesne powodzenie myli z zabieganiem o zbawienie dusz wierzących. Bardziej wierzy wówczas w zewnętrzne zmiany, szuka przychylności takiej czy innej władzy, buduje swoją społeczną pozycję na tym, co posiada, i na ludzkiej opinii.

Jest i druga strona medalu. Pokusa ucieczki to echo utraconego raju, do którego chcielibyśmy powrócić o własnych siłach, na wytyczonych przez siebie drogach. Jezus doświadczył jej na własnej skórze w  Ogrodzie Oliwnym. Jak często fantazjujemy: „Gdybym miał lepszą pracę, gdybym mieszkał z  kimś innym, gdybym żył w  innej rodzinie i  kraju, gdybym miał takie talenty jak tamten i możliwości jak tamta, gdyby nie ta słabość i choroba, to wtedy wszystko wyglądałoby inaczej… Ale w  tym czasie, w  tych okolicznościach, z  tym ludźmi niewiele da się wskórać”.

Te różne formy niezgody na zwyczajność życia są przebłyskiem wewnętrznego niepokoju, niecierpliwości, poczucia, że nigdy nie jesteśmy u  siebie w domu. Ciągle wydaje się nam, że dom jest gdzie indziej, w  przeszłości, w  przyszłości, ale nie teraz. Marnotrawstwo zaczyna kiełkować gdzieś u  zbiegu tych dwóch pokus. Wykluwa się powoli, wygrzewane latami, karmione przekonaniem o oczywistości wszystkiego, co nas otacza. Zaczyna się od powolnego zaniku wdzięczności, jak w  przypadku Izraelitów, którzy wędrują po pustyni i narzekają: „Uprzykrzył nam się ten pokarm mizerny” (por. Lb 21, 5). Kiedy na różne sposoby okazujemy niezadowolenie z tego, co mamy, kiedy stajemy się roszczeniowi, wtedy właśnie „rajskie” pokusy znajdują w  nas podatny grunt. Powrót do domu ojca to zgoda na to, co otrzymuję i gdzie jestem, trwanie w powołaniu, nawet jeśli czasem ogarnia mnie nuda, zmęczenie i zniechęcenie.

 

Tekst jest fragmentem "Książeczki o miłosierdziu" o. Dariusza Piórkowskiego SJ, wydanej przez Wydawnictwo WAM. 

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Dariusz Piórkowski SJ

Bóg w niebie nie przestanie być miłosierny…

Namiętna miłość Boga do swojego ludu — do człowieka — jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość...

Skomentuj artykuł

Konsumpcjonizm to inna nazwa powierzchowności, która rozwija się, gdy nie mamy celu i wizji
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.