Ksiądz zmanipulował mnie, aby zdobyć moje dziecko
Być może moja droga krzyżowa przyczyni się do wydobycia na powierzchnię ukrytych ran innych osób.
Mój syn Cédric miał dziesięć lat. Od sześciu lat byłam rozwiedziona. Rozwód nigdy nie jest łatwy, ale ten był szczególnie skomplikowany. Potrzebowałam rozwoju duchowego. Przez przyjaciela poznałam księdza J., mężczyznę pełnego ciepła i serdeczności. Pod jego wpływem Cédric poprosił o to, by zostać ochrzczonym. Syn błyskawicznie przywiązał się do tego Bożego sługi, traktując go jako zastępczego ojca. Bardzo szybko nawiązali więzi. Cédric, po chrzcie i komunii, zaczął służyć do mszy i wzajemne porozumienie między księdzem i dzieckiem było dla wszystkich zauważalne. Przyjaciele szybko zaczęli podejrzewać niezdrową relację między J. a moim synem, ale wyjaśniałam im, że nic nie rozumieją, bo ich łączy piękna przyjaźń. Rzeczywiście, J. naprawdę zajął miejsce ojca: pomimo moich protestów obsypywał Cédrica prezentami, co nie było zgodne z moją koncepcją wychowania. Stopniowo moje dziecko spędzało coraz więcej czasu na probostwie, nawet tam spało. Był tam rozpuszczany! Coca-cola i pełna lodówka lodów, telewizja do woli. Razem z J. wspólnie rozrabiali, śmiali się, byli szczęśliwi. Uważałam, że moim obowiązkiem było nie pozbawiać go tego wszystkiego i pozwolić mu być szczęśliwym. Kiedy J. zaproponował, abyśmy w trójkę wspólnie wyjechali na wakacje, zaakceptowałam to z radością i naiwnością…
J. stał się częścią naszego świata, spędzaliśmy każdy (lub niemal każdy) weekend razem. Jeździliśmy wspólnie na wakacje i spaliśmy w dwóch oddzielnych pokojach, ja z synem w jednym, ksiądz w drugim. Któregoś dnia, pod pretekstem mojego zmęczenia wyczerpującą pracą, J. zaproponował wzięcie Cédrica do swojego pokoju, bym mogła lepiej wypocząć. Kolejna granica została przekroczona.
Owszem, zdarzało mi się czasami mieć wątpliwości co do łączącej ich relacji. Ale uspokajałam się: „Ach nie, to niemożliwe, przecież ten człowiek jest tak wspaniały!”. Mimowolnie zbudowaliśmy system ślepego zaufania, przestałam cokolwiek kontrolować. A potem, pewnego dnia, J. zaproponował wyjazd na wycieczkę z Cédrikiem, beze mnie… Poczułam się wyizolowana, wykluczona. Podczas nieprzespanych nocy rozmyślałam, nie wiedząc już, kto ma rację: on, ksiądz, którego Bóg postawił na mojej drodze, czy ja, niepokojąca się być może zupełnie bez powodu? Mój syn miał wtedy trzynaście lat. Po powrocie z wyjazdu opowiedział mi, że był dotykany! Nie uwierzyłam: „Ależ nie, mylisz się! To była czułość!”. Wtedy moje dziecko zamilkło… Kiedy miał siedemnaście lat, poczułam, że mi się wymknął, nie należał już do mnie. Właściwie zamieszkał w domu księdza.
Miałam też przyjaciela zakonnika, który przyjmował w klasztorze księży pedofili po ich wyjściu z więzienia. Raz w roku odwiedzałam jego klasztor. Zadał mi pewnego dnia właściwe pytanie: „Chciałbym, żebyś mi wyjaśniła, jak matka może nie uwierzyć swojemu dziecku, gdy to opowiada jej o niestosownych gestach; ciągle się z tym spotykam!”. Opowiedziałam mu o moich wątpliwościach… „Musisz złożyć skargę biskupowi, zrób to dla twojego dziecka i innych możliwych ofiar”, kontynuował. „Jeśli nie możesz uczynić tego sama z siebie, zrób to przez posłuszeństwo wobec mnie!” Ten zakonnik znalazł dźwignię, aby otworzyć klatkę, w której zostałam uwięziona, upokorzona, pozbawiona wartości, odhumanizowana do tego stopnia, że przekazałam moje dziecko księdzu, który miał kochać je lepiej niż ja sama.
Zaraz potem złożyłam skargę i spotkałam się z komisją odpowiedzialną za sprawy pedofilii. Opowiedziałam im moją historię, podkreślając, że przychodzę przez wzgląd na posłuszeństwo wobec brata benedyktyna i że sama nie zgadzam się na to posunięcie, ponieważ uważam, że ten ksiądz jest wspaniały: musiałam wydać się im kompletnie szalona! Sprecyzowałam również, że nie ma mowy, abym poszła z moją skargą dalej niż do przełożonych Kościoła.
Dzięki stanowczości, ale także człowieczeństwu i cierpliwości moich rozmówców, stopniowo uświadomiłam sobie mój błąd, łatwowierność, naiwność, lekkomyślność, głupotę. Jednocześnie czułam ból, bo przecież zdradziłam przyjaciela, kapłana docenianego przez swoich parafian. Człowieka nie można podsumować jedynie za część jego działań.
Tak, zostałam zmanipulowana w celu zdobycia mojego dziecka. Tak, to dziecko zostało wykorzystane seksualnie, jako człowiek, emocjonalnie i duchowo. Ale ośmielę się powiedzieć, że mimo wszystko czuję współczucie dla tego księdza, za jego nędzę emocjonalną.
Równolegle do kroków podjętych w kurii odbyłam rozmowę na temat pedofilii z moim synem. Przeprosiłam za to, że mu nie uwierzyłam, powiedziałam, że musimy zgłosić fakty, aby ukrócić działania księdza i nie dopuścić do kolejnych ofiar. Zawstydzona, nie byłam w stanie zapytać mojego nastolatka o szczegóły popełnionych czynów, i to mój przyjaciel benedyktyn stał się powiernikiem siedemnastolatka. Werdykt zakonnika był jasny: fakty podlegają karze więzienia.
Nastąpiły długie tygodnie negocjacji. Krok po kroku wraz Cédrikiem zmierzaliśmy ku zgłoszeniu faktów na policję. Obydwa odbyte przez nas przesłuchania były bardzo trudne. Każde z nas z osobna musiało stawić temu czoła. Ponieważ Cédric był nieletni, to ja złożyłam skargę: nie z zemsty, nie po to, by uzyskać odszkodowanie, ale po to, by oszczędzić tego samego innym potencjalnym ofiarom. Zostałam też poinformowana o innym złożonym zawiadomieniu, dotyczącym zawartości komputera tego księdza i potwierdzającym jego dewiacje. Był to dla mnie szok!
Nie potrafię powiedzieć, w jaki sposób udało mi się wyjść z tego piekła, prawdopodobnie z pomocą czasu, modlitwy przyjaciół i nieznajomych, wsparcia licznych wspólnot benedyktyńskich. Przeszłam przez te niekończące się dni i miesiące sama, niczym rosyjski pielgrzym, stawiając sobie za cel każdego ranka podniesienie się z łóżka i wytrwanie aż do wieczora. „Panie Jezu, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznym…” Noc, dzień, kolejna noc po nocy, dzień po dniu: powtarzałam tę modlitwę tysiące, może miliony razy, ponieważ nie miałam siły na żadną inną. W tym czasie „szprycowałam się” również adoracją eucharystyczną. Tam nie było pośredników! Składałam moje rozbite na kawałki serce przed Jezusem i On je naprawiał. Ale następnym razem przynosiłam je w takim samym stanie.
Czego najbardziej brakowało mi w życiu duchowym? Sakramentu pojednania. Ale jak miałam ugiąć kolana przed księdzem, nie przestając mieć przed oczami innego, wspaniałego księdza, którego Bóg postawił na mojej drodze, a który zgwałcił moje dziecko?
I potem zrobiłam krok. Podczas sakramentu pojednania (jeszcze raz za sprawą Opatrzności) mogłam w końcu, zalana strumieniem łez pochodzących z głębi mej duszy, wylać zgromadzone we mnie przez lata niezrozumienie i urazę. Delikatność księdza, który mnie przyjął, i miłosierdzie zrobiły resztę: łzy, towarzysze moich upiornych nocy, obeschły. Pogrążyłam się w oceanie miłosierdzia, mogłam naprawdę się podnieść; otrzymałam łaskę umiejętności obdarzania współczuciem, bez osądzania a priori wszystkich osób cierpiących, zarówno tych, które wykorzystywały innych, jak i tych, które zostały wykorzystane.
Dzisiaj piszę te słowa, ponownie zalewając się łzami. Nie odczuwam ani urazy, ani poczucia winy. Być może moja droga krzyżowa przyczyni się do wydobycia na powierzchnię ukrytych ran innych osób; moja własna rana stała się blizną, którą zaakceptowałam. Motywuje mnie ona, aby nakłaniać władze diecezjalne do otoczenia opieką duszpasterską ofiar i ich rodzin. Pomoc dla ofiar przemocy nie może być zredukowana do rekompensaty finansowej. Czy w momencie, w którym ofiary i ich rodziny zwracają się do władz kościelnych, Kościół nie staje się odpowiedzialny za ich ewangelizację? Trzeba przebyć długą i trudną drogę od Kościoła istot ludzkich do Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa. Kościół musi czuć się odpowiedzialny za życie duchowe ofiar lub to, co z niego zostało (zob. Mt 18,6). Czy nie moglibyśmy utworzyć specjalnego duszpasterstwa odpowiedzialnego za duchowe towarzyszenie ofiarom i ich rodzinom?
Fragment pochodzi z książki ks. Joëla Pralonga "Łzy niewinności" wydanej przez wydawnictwo W Drodze.
* * *
Książka Joëla Pralonga porusza problem wykorzystania seksualnego i kazirodztwa dotykających dzieci i młodzież. Autor – ksiądz i psychoterapeuta – oddaje głos osobom wykorzystanym w dzieciństwie przez księży, wychowawców i ojców. „Wraz z nimi, wychodząc od ich świadectw i wsłuchując się w porady psychoterapeutów, starałem się zrozumieć i opisać słowami bolesną rzeczywistość, znaleźć możliwe sposoby pomocy w Kościele” – zaznacza we wstępie do publikacji. W swojej książce wyjaśnia mechanizm tworzenia się toksycznej i opartej na manipulacji relacji pomiędzy przestępcą seksualnym a jego ofiarą. Proponuje ofiarom drogę uzdrowienia psychicznego i duchowego.
"Książka ta może posłużyć każdemu, kto boryka się z ciemnością wiary z powodu skandalu wykorzystania seksualnego małoletnich w Kościele. Bo choć lektura tej książki głęboko przeszywa i boli, to ostatecznie budzi nadzieję. Umęczony i ukrzyżowany Jezus przezwyciężył zło przez swoje zmartwychwstanie. I to On jest naszym Światłem w ciemności" - pisze o książce prymas Polski abp Wojciech Polak, Delegat KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży.
Skomentuj artykuł