Byłem molestowany w religijnej wspólnocie. Zamurowałem się w okropnej tajemnicy
W momencie kiedy odkryłem ewangeliczny ideał, tak pełen życia i braterskiej miłości, musiałem trafić na faceta, który wykorzystał sytuację, w jakiej się znalazłem, aby mnie zniszczyć.
Rok 1967. Miałem cztery lata. Pewnego pięknego letniego dnia wspinałem się na wydmę z cierniem w stopie, kiedy moja matka spadła nagle ze zbocza, miażdżąc sobie głowę. Chwilę później, zszokowany, schodziłem do miasteczka, wspierając się na siostrze niczym na kulach. Po wypadku moimi braćmi, siostrami i mną zaopiekował się dziadek. Ale od tej pory mogłem polegać jedynie na sobie. Zdruzgotani tym tragicznym wydarzeniem, wszyscy, moi bracia, siostry i ja, nosiliśmy w swoich sercach głęboką ranę. Mieszkaliśmy w trudnych warunkach, musiałem dzielić łóżko z młodszym bratem. Opiekujący się nami kuzyn często znajdował mojego młodszego brata u stóp łóżka, zwiniętego w kłębek, po tym jak w złości wyrzuciłem go z łóżka jak psa. Dorastałem wśród rodzeństwa, którego ojciec nie chciał rozdzielić, wbrew zdrowemu rozsądkowi i pomimo nacisków ciotek, które chciały nas adoptować. Już wtedy byłem samotnikiem, szukającym odpowiedzi i znaczenia tego, co się nam przydarzyło. Budząc się rano w zalanym moczem łóżku, musiałem obmyślać rozmaite fortele, aby uniknąć reprymendy kuzyna, który robił, co mógł, aby utrzymać dom w czystości.
W szkole przyjąłem postawę zamknięcia, byłem nieśmiały, ciągle spragniony uczucia, szczególnie od spotykanych kobiet, na przykład nauczycielki, którą, jeśli tylko mogłem, odprowadzałem po lekcjach do domu. Lubiłem lekcje katechizmu prowadzone przez księdza, który barwnie opowiadał nam biblijne przypowieści i historie. W środowe popołudnia korzystałem z okazji, aby spędzać czas w lesie z moim jedynym przyjacielem. W tym magicznym i niemal dzikim miejscu dawaliśmy upust naszej kreatywności, czując się wolni jak powietrze. Natura łagodziła moje wewnętrzne, buzujące wrzenie, tlący się we mnie gniew.
Gdy miałem piętnaście lat, często paraliżowała mnie nieśmiałość, związana z lękiem przed odrzuceniem lub odmową, zwłaszcza w obecności dziewczyny. Strach przed odrzuceniem więził mnie w samotności. W organizacji JRC (Katolicka Młodzież Wiejska) odkryłem siłę zaczerpniętego z Ewangelii słowa Bożego, które stało się dla mnie prawdziwym źródłem życia. I tak od nitki do kłębka stałem się członkiem wielkiego ruchu chrześcijańskiego, zafascynowany duchowością młodych ludzi nastawioną na miłość bliźniego. Tamtego roku odbywało się wielkie międzynarodowe spotkanie ruchu w Szwajcarii. Oczywiście wybrałem się na nie! Klimat zwykłej prostej przyjaźni całkowicie wciągnął mnie i poniósł. Miałem szesnaście lat i wszystko mnie zachwycało. Obudziłem się do życia. Ale tam, gdzie łaska, pojawia się czasem też i upadek…
Do wspólnoty przeniknął napastnik szukający młodych ofiar. Zarzucił sieć na mnie. Bardzo szybko odciągnął mnie na bok i zaczął mnie „dotykać”. Zamarłem, całkowicie zdezorientowany, nie rozumiałem, co się dzieje. Zostałem porwany, oczarowany jego pełnymi słodyczy słowami, jego urokiem. Byłem dosłownie unieruchomiony, sparaliżowany. Obiecał zostać edukatorem mojej seksualności, otworzyć mnie na wszelkie formy przyjemności związanej z seksem, w szczególności między mężczyznami. Podstępnie uwiedziony, mechanicznie, niczym robot znalazłem się w jego łóżku i resztę pozostawię już bez komentarza… W momencie kiedy odkryłem ewangeliczny ideał, tak pełen życia i braterskiej miłości, musiałem trafić na faceta, który wykorzystał sytuację, w jakiej się znalazłem, aby mnie zniszczyć! Plagiat miłości. Najgorsze było uświadomienie sobie, że ja mu nie wystarczałem: pod moim nosem podrywał innych młodych chłopców, uwodząc ich podobnymi, narkotyzującymi słowami, używając podobnej manipulacji. A ja byłem sam w moim bagnie. Wstydziłem się tego wydarzenia i chciałem zachować je w tajemnicy, tak jak poprosił mnie mój gwałciciel. To zamknięcie w sobie było bardzo niszczące i zablokowało mój rozwój psychoemocjonalny. Zamurowałem się w okropnej tajemnicy.
Byłem młody i czułem się powołany do życia jako Boże dziecko, pragnąłem pogłębiać relację z Ojcem z nieba, i to dlatego zapisałem się do ruchu młodych, dającego duchowe narzędzia osobom poszukującym sensu życia i Boga. A ten człowiek wszystko zniszczył… Złamał moją ufność, stłumił duchowe porywy. Poza tym „wymuszonym pozbawieniem dziewictwa”, w wieku dwudziestu trzech lat wciąż jeszcze byłem prawiczkiem. Jak miałem zachować się wobec dziewczyny, która wpadła mi w oko? Chorobliwa i bolesna pamięć o akcie seksualnym, zamieszkujący we mnie wstyd odbierały mi wszelkie możliwe środki, gdy próbowałem zbliżyć się do dziewczyny. Bałem się, że zostanę odrzucony albo że to ja zadam jej ból emocjonalny, i to z kolei ona będzie cierpiała. Pewnego dnia zebrałem się na odwagę i opowiedziałem moją historię przywódcy ruchu. Niestety, nadał on sens „duchowy” całemu wydarzeniu, widząc w nim jedynie rękę diabła, nic więcej. Był to szok! Tak bardzo chciałem zostać wysłuchany, zrozumiany i skierowany do psychologa. Po raz kolejny postanowiłem ukryć ten życiowy dramat. I po raz kolejny coś się we mnie złamało.
Mimo to nadal aktywnie angażowałem się w poszukiwanie chrześcijańskiego ideału, codzienne życie Ewangelią, wewnętrzne wzrastanie w kontakcie z Chrystusem. Kiedy miałem dwadzieścia siedem lat, podczas kolejnego letniego spotkania spodobała mi się pewna dziewczyna. Bardzo szybko nawiązaliśmy kontakt. Wytworzyły się między nami poważne więzi. Był to mój pierwszy flirt, moja pierwsza miłosna relacja. Kiedy zdecydowałem się powierzyć jej „cierń tkwiący w mym ciele”, odesłała mnie z powrotem do mojej jamy. Zrozumiałem wtedy, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Postanowiłem raz na zawsze zakopać epizod gwałtu, złamać ten cierń, który jednak jeszcze głębiej wbił się w moją pamięć. Byłem w głębokiej depresji. Ciałem i duszą poświęciłem się studiom inżynierskim i robiłem wszystko, by więcej o tym nie myśleć. Ukończyłem studia i rozpocząłem szukanie pracy. Lata mijały…
W końcu ożeniłem się i zostałem ojcem. Nie mieszkałem jednak z moją żoną, ponieważ ta z powodów zawodowych razem z naszym dzieckiem postanowiła powrócić do kraju swego pochodzenia. Zaakceptowałem jej wybór, nie zdając sobie sprawy z jego konsekwencji dla naszego związku. (...) Miałem czterdzieści lat. Pewnego dnia przypadkiem natknąłem się na artykuł o młodym człowieku, skazanym na cztery lata więzienia za pedofilię. Jako dziecko sam był molestowany Ten artykuł mnie zaniepokoił… Sam nigdy nie ujawniłem tego, co mnie spotkało, ale ciągle odczuwałem tego psychologiczny i uczuciowy wpływ. Poczułem, jak ważne jest podjęcie leczenia.
Przyjaciel, który rozumiał moje złe samopoczucie, zachęcił mnie do uczestnictwa w męskiej grupie wsparcia, prowadzonej przez psychoanalityka Guya Corneau. Mogliśmy wreszcie zdjąć maski i wypowiadać się w sposób wolny. Jeden z uczestników zaproponował podjęcie tematu seksualności. Jako wprowadzenie każdy miał opisać ścieżkę swojego rozwoju psychoemocjonalnego. Pozwoliło mi to w końcu ubrać moją przeszłość w słowa, móc mówić o niej, nie będąc osądzanym. To było wyzwolenie! Otworzyła się pułapka więzienia, w której zostałem osadzony; fakt opisania i opowiedzenia wszystkiego uwolnił mnie, pomógł spojrzeć na tę historię inaczej, a zwłaszcza pomówić o niej z rodziną, ojcem, braćmi i siostrami, z godnością i bez płaczu. To w tej grupie otrzymałem dar z nieba, łaskę znalezienia środowiska, które pozwoliło mi rozplątać węzeł. Bardzo chciałem odnaleźć mojego oprawcę, aby uniemożliwić mu wyrządzenie krzywdy innym, chciałem porozmawiać z odpowiedzialnymi z ruchu, ale na próżno…
Wreszcie mogłem dać upust mojemu gniewowi! Wyrazić złość wobec więzienia, w którym się okopałem. Złość, ponieważ nigdy nie byłem w stanie w pełni doświadczyć życia uczuciowego i seksualnego, do którego miałem przecież prawo. Złość, kiedy słyszałem świadectwa zgwałconych kobiet, podobnie ja czujących się winnymi tego, że zostały zgwałcone. Złość, ponieważ miałem pięćdziesiąt lat i nie przeżyłem jak dotąd relacji w pełnym rozkwicie. Dzisiaj targają mną dwojakie uczucia: pozytywne i negatywne. Z jednej strony głębokie współczucie wobec innych, z drugiej – smutek w głębi duszy. Większa wrażliwość na cierpienia innych, ale także bunt, poczucie niesprawiedliwości, gniew, pogarda, frustracja. Pokora, a zarazem zamknięcie w sobie. Z jednej strony odczuwam chęć poszukiwania odpowiedzi w głębi siebie, z drugiej – zdarzają mi się zachowania aroganckie. Mówię otwarcie o tym, co mi się przydarzyło, potrafię wyjawić prawdę, zdradzić tajemnicę, ale zarazem wciąż odczuwam rezerwę, strach przed osądzeniem. Czy bowiem w końcu cierpienia nie są nauczycielami duszy?
Fragment pochodzi z książki ks. Joëla Pralonga "Łzy niewinności" wydanej przez wydawnictwo W Drodze.
* * *
Książka Joëla Pralonga porusza problem wykorzystania seksualnego i kazirodztwa dotykających dzieci i młodzież. Autor – ksiądz i psychoterapeuta – oddaje głos osobom wykorzystanym w dzieciństwie przez księży, wychowawców i ojców. „Wraz z nimi, wychodząc od ich świadectw i wsłuchując się w porady psychoterapeutów, starałem się zrozumieć i opisać słowami bolesną rzeczywistość, znaleźć możliwe sposoby pomocy w Kościele” – zaznacza we wstępie do publikacji. W swojej książce wyjaśnia mechanizm tworzenia się toksycznej i opartej na manipulacji relacji pomiędzy przestępcą seksualnym a jego ofiarą. Proponuje ofiarom drogę uzdrowienia psychicznego i duchowego.
"Książka ta może posłużyć każdemu, kto boryka się z ciemnością wiary z powodu skandalu wykorzystania seksualnego małoletnich w Kościele. Bo choć lektura tej książki głęboko przeszywa i boli, to ostatecznie budzi nadzieję. Umęczony i ukrzyżowany Jezus przezwyciężył zło przez swoje zmartwychwstanie. I to On jest naszym Światłem w ciemności" - pisze o książce prymas Polski abp Wojciech Polak, Delegat KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży.
Skomentuj artykuł