Ósmego grudnia, w drugim tygodniu Adwentu, obchodzimy jedno z dwóch największych świąt maryjnych w roku; do niedawna noszące tradycyjną nazwę "Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny".
Sam termin "Niepokalane Poczęcie" wielu ludzi wokół doprowadza do najwyższej irytacji. "Wszystko w tym chrześcijaństwie mogłabym przyjąć, tylko tego Niepokalanego Poczęcia nie mogę przełknąć!" - ileż to razy słyszeliśmy już coś podobnego. Jest to więc jeszcze jeden powód, aby spokojnie się zastanowić nad tą prawdą wiary katolickiej, którą dopiero w dziewiętnastym wieku uznano za dogmat.
Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła…
Kiedy byłem młodym zapalonym konwertytą, do moich ulubionych zabaw intelektualnych należały spory religijne - dlatego zawsze cieszyło mnie, gdy słyszałem, jak ktoś w podobny sposób podważał dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Było dla mnie oczywiste, że przy następnym ruchu szybko i łatwo dam mojemu przeciwnikowi mata. Nietrudno bowiem udowodnić takim ludziom, że w ogóle nie wiedzą, o czym mówią: mylą oni bowiem zazwyczaj dogmat o Niepokalanym Poczęciu z zupełnie inną prawdą wiary, a mianowicie o dziewictwie Maryi i narodzinach Bożego Syna z Dziewicy. Są to jednak dwie całkowicie różne sprawy.
"Niepokalane Poczęcie" nie irytuje ludzi dlatego, że jest to nauczanie "nienaukowe" - czyli, mówiąc dokładnie, nie można go zaliczyć do pozytywistycznej wizji świata, domagającej się potwierdzenia w nowożytnych naukach przyrodniczych. Z tą scjentystyczną wizją świata, stanowiącą pozostałość po dziewiętnastym stuleciu, nie zgadza się zresztą, mówiąc szczerze, absolutna większość prawd wiary - i nie ma nic bardziej żałosnego niż teologiczne próby przykrawania wiary do wymogów tego rodzaju "naukowości".
Trzeba jednak dodać, że nade wszystko nie mieści się w niej pełnia i wielowymiarowość życia jako takiego, włącznie z tym, co wydarzyło się już w nauce w ostatnim stuleciu. Do nauki trzeba mieć szacunek, ale ten tak zwany naukowy obraz świata, na który przysięgę składał stary pozytywizm i marksizm, dziś już nawet nie zasługuje na poważną polemikę.
Główna przyczyna oporu wobec samej idei "Niepokalanego Poczęcia" ma jednak charakter bardziej emocjonalny niż racjonalny, a jej korzenie tkwią w przypuszczeniu, że nauczanie to w jakiś sposób pomniejsza ludzką seksualność; co jest wręcz niewybaczalne, ponieważ seksualność od czasów "rewolucji seksualnej" lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku stała się jedną ze świętych krów naszej cywilizacji.
Jeden z przenikliwych analityków społeczeństwa postmodernistycznego - wydaje mi się, że Lipovetsky - zauważa dowcipnie, iż we współczesnej kulturze seksualność jest wszędzie - z wyjątkiem samej seksualności; jej skomercjalizowanie wydrążyło ją i zbanalizowało.
A przecież nauka o Niepokalanym Poczęciu nie ma nic wspólnego z seksualnością, dziewiczym narodzeniem i poczęciem Jezusa. To nauczanie dotyczy wyłącznie roli Maryi w dziejach zbawienia: mówi ono, że Maryi, ze względu na Jej posłannictwo bycia Matką Odkupiciela, oszczędzona została "egzystencjalna blizna", jaką dotknięte jest człowieczeństwo każdego człowieka na skutek upadku Adama.
Dlatego dziś, aby rozwiać wszelkie nieporozumienia, to właśnie święto maryjne nazywane bywa "Świętem uchronienia Panny Maryi od grzechu pierworodnego" - co jest wprawdzie teologicznie poprawne, ale brzmi trochę chropowato.
Święto feministek?
Dziś podczas Liturgii śpiewana jest przepiękna gregoriańska antyfona: Tota pulchra es, Maria - Cała piękna jesteś, Maryjo. Gdy słucham tej pieśni, to myślę, że uroczystość Niepokalanego Poczęcia mogłaby bez przeszkód stać się świętem feministek. Nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że psychologicznym źródłem tego właśnie dogmatu wiary jest przekonanie, iż skoro Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, to owo nienaruszone, doskonałe człowieczeństwo chcemy widzieć nie tylko w jego męskiej wersji, w Jezusie, ale i wersji żeńskiej - czyli w Jego Matce. Rozumiem, że może to stwarzać pewne problemy tym, którzy bardzo sztywno trwają przy chrystocentrycznym charakterze naszej wiary, jak na przykład nasi ewangeliccy bracia i siostry, natomiast feministki i feminiści, na odwrót, mogliby wykazać w tym względzie pełne zrozumienie…
Jeśli o Janie Chrzcicielu powiedziano w Piśmie, że Bóg go uświęcił już w łonie matki, to maryjna pobożność spieszy z twierdzeniem, że Maryja jest jeszcze ważniejsza, że została uświęcona jeszcze "wcześniej", na samym początku, w chwili poczęcia przez swoich rodziców. Dlatego jest tam mowa o "poczęciu", choć Kościołowi nigdy nie przyszło na myśl, by twierdzić, że Maryja została poczęta inaczej niż pozostali ludzie. Głosi on raczej, że Maryja jest w pełni "Boża" całym swoim jestestwem i całym swoim życiem, "od początku do końca" - a więc na przykład nie na podstawie jakiejś dramatycznej konwersji, jak ukazują to żywoty "świętych z grzeszników".
Ten dogmat stwierdza, że jeśli patrzymy na Maryję, widzimy nienaruszony obraz kobiecości; widzimy kobietę taką, jaka była w Bożych planach. Na przykładzie wielu kobiet możemy obserwować, co z sobą - z większym lub mniejszym powodzeniem - zrobiły wedle własnych gustów czy wedle gustów swojej epoki lub swego środowiska.
Maryjny punkt w naszym życiu
Zechciejmy dziś jeszcze przez chwilę pomedytować w ciszy na temat pobożności maryjnej. W uroczej książce pewnego znanego biologa przeczytałem taką oto refleksję: Gdyby nasza planeta miała się spotkać z jakąś pozaziemską cywilizacją, jakby to było pięknie i dobrze, gdybyśmy jako pierwszy sygnał wysłali muzykę Bacha, ponieważ muzyka ta jest z pewnością czymś najwspanialszym i najwznioślejszym, co na tej planecie w ciągu całych jej dziejów zostało stworzone przez ludzkiego ducha. Byłaby więc ta muzyka czymś, co mogłoby owe nieznane istoty od razu do nas przekonać i czym moglibyśmy się wobec nich pochlubić. Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden szalony pomysł: gdybyśmy się teraz dowiedzieli, że nasze dzieje dobiegają już końca, to co lub kogo wybralibyśmy, aby w naszym imieniu wyszedł na spotkanie Sędziego świata?
Kiedy Pan zechciał sam przemówić do ludzkości i posłać w nasze dzieje swoje Słowo, znalazł na naszej planecie jedno miejsce, do którego mógł wejść: a miejscem tym była Maryja, niepozorna dziewczyna z galilejskiej wioski. Prastary hymn chrześcijański Te Deum głosi dosłownie: Non horruisti Virginis uterum - Nie wzgardziłeś Panny łonem. Nie powinniśmy jednak mylić Bożego odezwania się do Maryi, o którym czytamy w dzisiejszej Ewangelii, z zalotami bogów olimpijskich do pięknych ziemianek.
Bóg wybrał Maryję, aby stała się Matką Odkupiciela rodzaju ludzkiego, błogosławioną między niewiastami, z powodu Jej wiary; jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Szukając, którędy by mógł do nas wejść, Pan znalazł Jej otwarte serce. A kiedy chce przemówić do nas, do każdego z nas - choćby w tym nadchodzącym czasie Bożego Narodzenia - to być może szuka właśnie owego Maryjnego punktu w naszym życiu. Być może nie interesuje Go, jak bardzo jesteśmy pobożni, moralni, sprytni, ascetyczni i zdyscyplinowani - chce raczej wiedzieć, jak bardzo jesteśmy otwarci, otwarci na Jego Słowo i Jego wolę. Otwartość ta jest prawdopodobnie "Archimedesowym punktem oparcia", który trzeba odnaleźć, aby rzeczy w nas i wokół nas ruszyły w końcu ku dobremu.
Brama, przez którą wchodzi Pan, jest bramą Maryjnego FIAT, "stań się" - "Niech mi się stanie według Słowa Twego!". U początków dzieła stworzenia znajduje się Boże FIAT-Niech się stanie! Niech się stanie światłość! Niech się stanie ziemia! Niech się staną słońce i gwiazdy! To mocne Boże słowo wyraża Jego władczą i stwórczą potęgę, powołuje rzeczy z niebytu do bytu - tak było na początku.
Potem, gdy Pan rozpoczyna swoje drugie dzieło, dzieło naszego odkupienia, przez które dziełu stworzenia dopiero nadaje ostateczną głębię i sens, również na początku stoi będące ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie. Słowo wiary Maryi: "Niech mi się stanie według słowa Twego". Owo "stań się" wypowiada Maryja całym swoim jestestwem.
Owszem, także prorocy przyjmowali Boże słowo - jednak Maryja przyjmuje je, by tak rzec, w sposób bardziej egzystencjalny, bardziej intymny, do swego serca i do swego łona. Wie, że natychmiast znajdzie się w niezwykle ryzykownej sytuacji, gdyż zwrócą się na nią oczy całego Nazaretu. Nazaret nie jest tylko jakimś miłym, idyllicznym miasteczkiem, Nazaret jest pełen tych samych podejrzliwych ludzi, którzy potem wypędzą Jej syna. To oni będą na Nią patrzeć: "Co się z nią dzieje? Skąd to dziecko? Kto się za tym kryje?". A Maryja gotowa jest to wszystko przyjąć i zaryzykować, oddaje się całkowicie Bogu do dyspozycji.
Bohaterka wiary
Maryja jest uosobieniem trzech wielkich cnót, które z tradycji Kościoła znamy jako trzy śluby zakonne, ale ich wartość jest niepomiernie szersza i bardziej uniwersalna: czystość, ubóstwo, posłuszeństwo. Czystość - to całkowitość, całkowitość Jej decyzji: ze wszystkim, czym jest, oddaje się do dyspozycji. Podobnie ma się rzecz z ubóstwem: jest to "wyzucie się" z wszelkiego samozabezpieczenia. A także - z posłuszeństwem: uważnie wsłuchuje siew Bożą wolę i na nią odpowiada, jest ciszą, w której może zabrzmieć mocne słowo Boże.
Czystość, ubóstwo i posłuszeństwo - podobnie jak wiara, nadzieja i miłość oraz podobnie jak osiem błogosławieństw - nie są właściwie odmiennymi i oddzielnymi wartościami; są raczej różnymi aspektami tej samej postawy życiowej. Pismo Święte ustami Elżbiety wielbi Maryję jako błogosławioną, która uwierzyła - jako bohaterkę wiary.
Wystarczy wsłuchać się w Jej Magnificat, hymn, którym Maryja w drugim rozdziale Ewangelii Łukasza odpowiada na słowa Elżbiety. W tym prawdziwie heroicznym - powiedzielibyśmy "rewolucyjnym", gdyby to słowo nie było tak bardzo zbanalizowane - hymnie, sławiącym Boga niczym bohatera wojennego i mściciela uciśnionych, który strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych, głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia, możemy rozpoznać duchowość podobną raczej do tej, jaką przedstawia prorokini Deborah i inne dzielne kobiety Izraela, aniżeli owa cukierkowata panienka, jaką uczyniła z Maryi sentymentalna pobożność baroku czy wieku dziewiętnastego.
A skoro powiedzieliśmy to wszystko o Maryi i maryjnej duchowości, to pozostaje jeszcze jedno wezwanie: szukajmy "Maryjnego punktu" w naszym życiu - owych otwartych drzwiczek, przez które może przyjść do nas Bóg i Jego Słowo. Anioł Ślązak, subtelny mistyk i poeta, napisał piękne i głębokie słowa: "Maryją stać się muszę i Boga rodzić ze mnie". Prośmy więc, abyśmy mieli w sobie tyle oddania, czystości i posłuszeństwa, tyle odwagi i wiary, by tak jak Maryja otworzyć bramy Temu, który przychodzi. Amen.
Tekst pochodzi z książki ks. Tomasza Halika, Zacheuszu! Kazania na niedziele i święta
Skomentuj artykuł