Nieznany cud Wandy Półtawskiej. Gdyby nie Karol Wojtyła i Ojciec Pio, mogłaby umrzeć za wcześnie
W wielkanocne dni 1948 roku Ojciec Pio, gdy Wojtyła przebywał w małym kościółku klasztoru San Giovanni Rotondo, mrugnął do księdza Galeone, wskazując na polskiego kapłana. Galeone nie zrozumiał wtedy, co to znaczy i poczuł się zmuszony podejść do Wojtyły i zapytać go: „Czy czegoś potrzebujesz?”. Fragmenty, wspomnienia, szczegóły, wrażenia… Można się jednak zasadnie zastanawiać, dlaczego święty z Gargano interesował się księdzem Karolem - pisze Andrea Tornielli w książce "Ojciec Pio. Święty, który walczył z diabłem".
Czternaście lat po tym spotkaniu Wojtyła poprosił Ojca Pio o wstawiennictwo za ciężko chorą przyjaciółką, doktor Wandą Półtawską.
Przeskoczmy więc w czasie o kilka lat do przodu. Ten młody polski ksiądz, mając zaledwie trzydzieści osiem lat, został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa. W lipcu 1962 roku po śmierci Eugeniusza Baziaka został wikariuszem kapitulnym. To on skutecznie rządzi diecezją aż do nominacji na arcybiskupa, która nastąpiła dopiero dwa lata później. Na katedrze Piotrowej zasiadał Jan XXIII, papież z Bergamo, który zdecydował o zwołaniu Soboru Watykańskiego II. Wojtyła był biskupem i członkiem soboru z mocy prawa. Przyjechał do Wiecznego Miasta 5 października wraz z innymi polskimi biskupami.
Wanda Półtawska w szpitalu
Właśnie wtedy, gdy biskup Wojtyła wyjeżdżał z Krakowa do Włoch, do szpitala trafiła Wanda Wojtasik-Półtawska. Żona Andrzeja Półtawskiego miała czterdzieści lat, znała ks. Karola od lat piętnastu, cztery lata życia spędziła w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Dla Wandy i jej przyszłego męża Karol stał się niezastąpionym punktem odniesienia i przyjacielem. Młodym ludziom, którym pomagał jako duszpasterz, Wojtyła zaszczepił miłość do polskiej tradycji oraz silną i dumną wiarę. Formował mężczyzn i kobiety, którzy założyli rodziny i stali się protagonistami życia kulturalnego Krakowa. Podążał za nimi, błogosławił ich śluby, chrzcił ich dzieci.
W rodzinie Andrzeja i Wandy przyszły papież znalazł namiastkę własnej rodziny. Cztery córeczki Półtawskich były przyzwyczajone do jego widoku i zabawy z nim, nazywały go „wujkiem”. „Wujek Karol” to miano nadane mu również przez studentów, z którymi dzielił trudy studiów, niepokoje związane z krajem poddanym komunistycznemu reżimowi, aspiracje na przyszłość i czas wolny.
Wróćmy więc do tych dni w październiku 1962 roku. Biskup Wojtyła wyjeżdża do Rzymu z jeszcze jednym zmartwieniem: wie, że Wanda Półtawska jest chora, że coś poważnego zakłóciło spokój tej wspaniałej rodziny, której powstanie i rozkwit obserwował. W Rzymie do polskiego biskupa przeżywającego pierwsze chwile pełnego emocji soborowego wydarzenia dociera telegram wysłany przez Andrzeja Półtawskiego, młodego męża kobiety.
Stan zdrowia Wandy pogarsza się i zostaje przyjęta na oddział onkologiczny w Krakowie. Leczy ją profesor Michałowski, ordynator oddziału, który nie ukrywa prawdy przed swoją pacjentką. Mówi jej, że istnieje niewielka szansa, że to nie wyniszczający rak, ale stan zapalny, ale to prawdopodobieństwo wynosi tylko pięć procent. Jeśli natomiast jest to nowotwór, jak wszystko na to wskazuje, to sytuacja jest rozpaczliwa, bo zmiana w jelicie jest zbyt rozległa i nie da się jej całkowicie wyciąć. Możemy sobie wyobrazić smutek na twarzy Wojtyły, gdy czytał słowa telegramu. Smutek, który natychmiast przerodził się w modlitwę, w wołanie do Boga, aby oszczędził życie tej młodej matki. Ale biskup nie poprzestał na tym. Przypomniał sobie, co wydarzyło się czternaście lat wcześniej – krótkie, ale intensywne spotkanie z bratem w klasztorze Kapucynów w San Giovanni Rotondo. Postanowił zwrócić się do niego jak do ojca, jak do przyjaciela, jak do świętego.
List bpa Wojtyły do Ojca Pio
Jest 17 listopada 1962 roku, prace Soboru idą pełną parą i jest już jasne, że Vaticanum II nie zamknie się w pośpiechu. Wczesnym rankiem tego dnia, przed śniadaniem, biskup Wojtyła odwraca uwagę od lektury dokumentów soborowych. Bierze kartkę z nagłówkiem Kuria Krakowska. I zaczyna pisać swoje przesłanie, używając łaciny, uniwersalnego języka Kościoła katolickiego, którego echo słyszy codziennie w sali soborowej i który pozwala na dialog ludzi z najróżniejszych narodów.
Biskup Wojtyła jest przekonany, że postępuje słusznie, zwracając się do zakonnika. Teraz jednak prośba musi dotrzeć do Ojca Pio jak najszybciej i jak najbezpieczniej. Biskup zwraca się do swojego dobrego znajomego, dawnego kolegi z seminarium, który pracuje w Kurii Rzymskiej, księdza prałata Andrzeja Marii Deskura, podsekretarza Papieskiej Komisji do spraw Kinematografii i Radia, przekształconej później w Papieską Radę do spraw Środków Społecznego Przekazu.
Deskur odbywa wtedy rekonwalescencję w szpitalu z powodu choroby, ale przekazuje list przyjacielowi, z którym często jada obiady w Watykanie, Guglielmo Zannoniemu. Prałat ów pracuje w Sekretariacie Stanu jako latynista i jest z kolei dobrym znajomym pewnego świeckiego sekretarza w Pałacu Apostolskim, Angelo Battistiego. Ten ostatni zna bardzo dobrze zakonnika ze stygmatami, ponieważ spotyka się z nim od 1941 roku. Stał się jednym z jego duchowych synów i pomaga mu w zarządzaniu Domem Ulgi w Cierpieniu. W weekend Battisti i Zannoni, po opuszczeniu swoich stanowisk w murach Watykanu, punktualnie udają się do San Giovanni Rotondo.
Battisti otrzymał list, nie wiedząc nic o jego treści ani o osobie, która go wysłała. Dostał go przed południem tego samego dnia, 17 listopada 1962 roku. „Tego popołudnia wyjechałem do San Giovanni Rotondo i wieczorem następnego dnia, 18 listopada, udałem się do Ojca Pio. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było wręczenie mu tego listu”. Wreszcie tych kilka linijek, napisanych po łacinie wyraźnym, zdecydowanym pismem, dotarło do rąk kapucyna.
O. Pio o Karolu Wojtyle: "Jemu nie można odmówić!"
Co się stało w tym momencie? „Ojciec Pio poprosił mnie – zeznał Battisti – o otwarcie koperty i przeczytanie listu. Byłem zdumiony: list nie zawierał nic nadzwyczajnego. Był to jeden z wielu listów, które Ojciec Pio otrzymywał codziennie od ludzi proszących o modlitwę”. Zakonnik słuchał w milczeniu. Potem szepnął bardzo wiele mówiące zdanie, przytoczone przez samego Battistiego: „Angelino, jemu nie można odmówić!”. Ojciec Pio nie pisze odpowiedzi dla biskupa, który w tak serdecznych słowach prosił go o pomoc i modlitwę. Powiedział po prostu Battistiemu: „Zapewnij go, że będę się dużo modlił za tę mamę”.
Opuśćmy teraz celę w klasztorze w San Giovanni Rotondo, gdzie kapucyn ze stygmatami zaczyna się modlić w intencji przekazanej mu przez polskiego biskupa. Wracamy do Polski, by wysłuchać opisu faktów z ust bohaterki. Wanda Półtawska powiedziała miesięcznikowi „Rycerz Niepokalanej”: „Znajdowałam się w szpitalu, oczekując na operację, która pozwoliłaby mi żyć jeszcze rok, póki nie nastąpiły przerzuty. Zgodziłam się na operację, by nie zaniedbać żadnego środka, który dawała mi nauka: moje dzieci były jeszcze małe, a ja uważałam za swój obowiązek żyć tak długo, jak to tylko możliwe. Ale na podstawie ostatnich badań klinicznych, wykonanych tuż przed operacją, lekarze zauważyli, że guz zniknął, więc nie ma mowy o operacji”.
Cud Wandy Półtawskiej
Wszystko to wydarzyło się 21 listopada: „Kilka dni wcześniej profesor, który mnie prowadził, wyjaśnił mi, że istnieje pięć procent szans na to, że to nie jest nowotwór. Ale aby to sprawdzić, trzeba było go otworzyć. Pomyślałam wtedy, że możliwość wyleczenia z mojej choroby zawiera się w tych pięciu procentach. Wróciłam do domu i dopiero wtedy dowiedziałem się o liście Wojtyły do Ojca Pio. A więc to był cud? Widziałam wyraźnie, że z klinicznego punktu widzenia sytuacja została całkowicie odwrócona, ale myśleć o cudzie… to było coś wielkiego! Unikałam zadawania sobie pytań, bo chciałam szybko zakończyć sprawę”.
Skomentuj artykuł