Osiem lat milczenia. Jak była karmelitanka przetrwała surowe życie zakonne [WYWIAD]

Osiem lat milczenia. Jak była karmelitanka przetrwała surowe życie zakonne [WYWIAD]
YouTube / 7 metrów pod ziemią / jh

Aleksandra Wojciechowicz przez osiem lat żyła za murami klasztoru, gdzie nie wolno było nawet spojrzeć w lustro bez zgody przełożonej. "Nigdy tak nie cierpiałam na świecie, jak cierpiałam tam, w zakonie". W szczerej rozmowie opowiada o surowych zasadach życia zakonnego, procesie odkrywania Boga oraz o tym, że pierwszym pragnieniem po latach wyrzeczeń była... porcja parówek.

Rafał Gębura: Przez lata żyłaś jako osoba niewierząca, a nieoczekiwanie w wieku 22 lat pojawił się pomysł, żeby wstąpić do zakonu. Skąd to się wzięło?

Aleksandra Wojciechowicz: Myślę, że to pochodziło od Boga, że to był dar. Powołanie jest tajemnicą i darem. Ale żeby to się stało, najpierw musiałam przejść przez proces poznawania i odkrywania istnienia Boga.

Coś przełomowego wydarzyło się w Twoim życiu?

- Tak, podjęłam decyzję, żeby poszukać Boga i sprawdzić, czy On istnieje. Dla własnego sumienia postanowiłam zrobić to całym sercem, czyli dać z siebie wszystko, co mogłam, żeby to sprawdzić. Powiedziałam sobie, że jeżeli Bóg się do mnie nie odezwie, jeżeli nic nie odkryję poza wyobraźnią i intelektualnymi rozważaniami, to przestanę wierzyć. Jeśli nie doświadczę Jego istnienia, będę miała czyste sumienie, że nie wierzę, bo sprawdziłam.

No i co? Dostałaś jakiś znak? Bóg się odezwał?

- Tak.

Czytelny? Nie masz wątpliwości, że to był Bóg?

- Nie mam żadnych wątpliwości. Moje życie się totalnie zmieniło. Kiedy patrzymy na świat oczami niewiary, widzimy tylko to, co zewnętrzne. Ale okazało się, że świat ma duchowe dno, inną warstwę. Kiedy zagłębimy się w świat duchowy, wszystko, co nas spotyka, nabiera głębszego sensu. I życie staje się piękniejsze.

Co cię najbardziej zdziwiło w zakonie?

- Karmelitanki składają śluby milczenia, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Obowiązuje bardzo ścisła reguła ciszy, choć są momenty, kiedy można się porozumiewać.

Kiedy przyjechałam na rozmowę z matką przełożoną, przeżyłam coś, co na zawsze utkwiło mi w pamięci. Rozmawiałyśmy w małym pokoju, gdy nagle weszła inna siostra, ale nie powiedziała ani słowa. Matka przełożona po prostu napisała coś na karteczce i podała jej. Byłam w szoku, że zamiast mówić, wybierają pisanie. Później zrozumiałam, że siostry komunikują się w ten sposób na co dzień.

W klasztorze była nawet specjalna tablica, na której można było zostawiać wiadomości, żeby nie łamać ciszy.

A co urzekło Cię w życiu zakonnym? Co Ci się tam najbardziej podobało?

- Chyba najbardziej siostry. Były niezwykle głębokie i duchowo dojrzałe. Nie było w tym żadnej fałszywości. To były spotkania z prawdziwymi ludźmi. Kiedyś spotkałam się z jakimś sławnym księdzem, ale wydał mi się płytki, próżny. A potem wróciłam do refektarza i zobaczyłam, jak siostry sprzątają, myją naczynia, każda zanurzona w swoim świecie, niezależna od tego, co inni o niej myślą. Były wewnętrznie silne i różnorodne. Imponowały mi ich osobowości.

Mówiłaś, że ślubowałaś posłuszeństwo. Na czym to polegało?

- Posłuszeństwo dotyczyło przede wszystkim reguły zakonnej oraz matki przełożonej. Miałam ustalony plan dnia, wiedziałam, co jest moim obowiązkiem. Obowiązki się zmieniały - raz w miesiącu, czasem raz w tygodniu. Jeżeli chciałam zrobić coś ponad to, np. spotkać się z kimś, musiałam uzyskać zgodę matki przełożonej.

Czyli na wszystko potrzebowałaś zgody? Jakie to były rzeczy?

- Na przykład przysługiwał mi jeden koc, ale jeżeli chciałam drugi, musiałam poprosić o pozwolenie. Gdy chciałam przejrzeć się w lustrze, również musiałam prosić o lusterko.

Nie miałyście luster w pokojach ani w łazienkach?

- Nie, w ogóle. Nawet nie nazywałyśmy naszych pokoi pokojami - to były cele. Każda cela była jednoosobowa i bardzo skromnie urządzona. Nie można było w niej trzymać żadnych rzeczy. Wszystko, nawet bielizna, było przechowywane w szafkach na korytarzu. Życie było niezwykle proste.

Jak wyglądało wyjście z klasztoru? Czy wyszłaś bez niczego?

- Siostry dały mi pieniądze na pierwszy telefon i ubrania, więc nie wyszłam bez niczego. Z czasem znalazłam pracę i zaczęłam się sama utrzymywać.

Co zrobiłaś najpierw po wyjściu? Spotkałaś się z bliskimi, ale co jeszcze?

- Byłam wyposzczona, jeśli chodzi o jedzenie, zwłaszcza mięso. Przez 8 lat nie jadłam mięsa i marzyły mi się parówki - takie, jakie jadłam w dzieciństwie. Kiedy moja mama zapytała, co chcę zjeść, poprosiłam o parówki. Wszyscy się śmiali, że to takie prymitywne jedzenie, ale ja za nim tęskniłam.

A poza jedzeniem? Jakieś inne rzeczy?

- Spotkania z ludźmi. Jedna z moich przyjaciółek zabrała mnie na zakupy. Moja siostra też mnie zabrała, mówiąc: „Co chcesz, to ci kupujemy”.

Jak wspominasz te pierwsze zakupy?

- Pamiętam, że czułam się dziwnie. Moje ciało było inne, jakby wyposzczone. Czułam się trochę, jakbym wyszła z obozu - blada, chuda. To nie było przez brak jedzenia, ale przez stres związany z wyjściem z zakonu. W krótkim czasie bardzo schudłam, co sprawiło, że miałam dziwnie chude ciało. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, poczułam się, jakbym wyszła z Auschwitz - taka blada i chuda...

Posłuchaj całej rozmowy:

 

Źródło: YouTube / 7 metrów pod ziemią / jh

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Józef Marecki
Straty, jakich doznały zakony w okresie zniewolenia komunistycznego były znaczne. Inwigilacja, łamanie ludzkich sumień, niszczenie podstaw materialnych przez likwidacje domów czy przejmowanie własności zakonnych, a także próby ograniczenia działalności duszpasterskiej należały do typowych form represji.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Osiem lat milczenia. Jak była karmelitanka przetrwała surowe życie zakonne [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.