Paweł Kowalski SJ: każda spowiedź upodabnia nas do Chrystusa

fot. Aleksandra Nazaruk

"Mam w głowie kilka spowiedzi, w czasie których płakałem ja i płakał penitent. Najczęściej były to spowiedzi po latach albo gdy ktoś przychodził z potężnym doświadczeniem własnej słabości i grzechu. Następowało wtedy spotkanie obolałego serca człowieka z Sercem ukrzyżowanego, ale i zmartwychwstałego Chrystusa. Jak wtedy nie płakać?" - mówi duszpasterz.

Piotr Kosiarski: Trudno porównywać ze sobą sakramenty, ale chyba żaden z nich nie przynosi tak wyraźnej, duchowej i psychicznej ulgi jak właśnie sakrament spowiedzi.

Paweł Kowalski SJ: U nas, jezuitów, jest tak, że do święceń, czyli momentu, w którym będzie można spowiadać innych, idzie się bardzo długo; przynajmniej 11 lat. W czasie formacji angażujemy się w wiele posług, a jedną z nich jest towarzyszenie ludziom w czasie rekolekcji w milczeniu. Przez kilkanaście lat przygotowywania się do święceń towarzyszyłem wielu takim osobom i widziałem cuda, jakie się działy na tych rekolekcjach. Zawsze mnie to zastanawiało – skoro mają miejsce uzdrowienia i nawrócenia, często radykalnego, to po co spowiedź? Przecież przez samą rozmowę i modlitwę ludzie doznają wewnętrznego uwolnienia. Odpowiedziałem sobie na to pytanie dopiero, gdy sam zacząłem spowiadać innych. O ile na rekolekcjach w milczeniu albo w towarzyszeniu duchowym ważna jest świadomość procesu i małych kroczków, o tyle dopiero w spowiedzi mamy do czynienia z psychicznym odcięciem i doświadczeniem bycia uratowanym.

Co masz na myśli, mówiąc „psychiczne odcięcie”?

DEON.PL POLECA

W Starym Testamencie stawiano stele, czyli wielkie kamienie, które miały na wieki przypominać o spotkaniu człowieka z Bogiem. Było to miejsce, jakiś punkt, do którego można było w przyszłości zawsze wrócić. Mówiąc o odcięciu, myślę o punktowym doświadczeniu, dającym poczucie, że coś zostało już za mną; pewne drzwi zostały zamknięte – do mojego zła, do mojej nikczemności, do mojego grzechu. Nie muszę do tego wracać.

O ile na rekolekcjach w milczeniu albo w towarzyszeniu duchowym ważna jest świadomość procesu i małych kroczków, o tyle dopiero w spowiedzi mamy do czynienia z psychicznym odcięciem i doświadczeniem bycia uratowanym.

A bycie uratowanym?

Piotr, który wyszedł z łodzi i chodził po wodzie, w pewnym momencie zaczyna tonąć. I to jest genialny obraz tego, co dzieje się w sakramencie spowiedzi. Piotr się miota, próbuje własnymi siłami utrzymać się na wodzie. Ale żeby ktoś mógł go złapać za rękę i wyciągnąć, Piotr musi przestać się miotać i również wyciągnąć rękę. Problem w tym, że kiedy to robi, zaczyna głębiej wpadać w wodę. To jest moment, w którym on nie może dłużej opierać się na własnej sile i próbować po swojemu wydostać się z wody. Jedyną rzeczą, którą może zrobić, to zaufać. „Albo mnie wyciągnie, albo utonę; o własnych siłach nie dam rady”. Myślę, że o to chodzi w spowiedzi.

Bardzo nie lubię porównywania spowiedzi do pralki. Zakłada to błędne przekonanie, że kiedyś byliśmy święci, ale się pobrudziliśmy, nikczemniejemy z biegiem czasu i potrzebujemy spowiedzi, która przywróci w nas pierwotną świętość. Nie! Dzięki każdej spowiedzi upodabniamy się do Jezusa zmartwychwstałego, który przychodzi do apostołów z ranami na rękach i stopach. Ale w tych ranach jest życie! Oczywiście zostają blizny. Jeśli nienawidziłem samego siebie i zadawałem sobie ból albo się raniłem, to mimo spowiedzi cięgle będę o tym pamiętał. To było; Bóg nie wymaże tego w sposób magiczny, ale da mi łaskę wejścia w doświadczenie relacji z Nim i rozpoznawania Go. Myślę, że właśnie dlatego w czasie Wigilii Paschalnej śpiewamy „o szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel”.

Dzięki każdej spowiedzi upodabniamy się do Jezusa zmartwychwstałego, który przychodzi do apostołów z ranami na rękach i stopach. Ale w tych ranach jest życie!

Kiedyś usłyszałem zdanie, które zapadło mi w pamięci. „Komunia Święta nie jest nagrodą za dobre sprawowanie, tylko lekarstwem na grzech”. Po co w takim razie chodzić do spowiedzi?

Bo jest coś takiego, jak grzech ciężki, zerwanie relacji z Bogiem, powiedzenie Jezusowi „nie chcę Cię znać” albo „źle Ci z oczu patrzy, dlatego nie chcę Twojej miłości”. Przychodząc po czymś takim do spowiedzi, uznaję w sobie moją słabość i chęć bycia uratowanym przez Boga. To oczywiście nie znaczy, że poradziłem sobie z moim grzechem i przychodzę do konfesjonału po to, żeby Pan Bóg „przypieczętował” mój sukces. Klękając przy konfesjonale, mam w sobie intencję, że chcę się zmienić, wyruszyć na drogę poprawy. Myślę, że taka świadomość jest bardzo ważna. „Idę z Tobą, Boże, chcę dać Ci siebie, chcę się z Tobą zjednoczyć”. W tym wszystkim nie mogę dać Bogu gwarancji mojego zwycięstwa. Nie mogę zapewnić Go, że następnym razem, kiedy mój szef będzie dla mnie niemiły, to ja nie zwymyślam go pod nosem. Ale mogę postanowić, że gdy znowu coś takiego zajdzie, to będę chciał mu wybaczyć.

Jak często się spowiadać? Co mówi praktyka spowiednika?

Przychodzą do mnie ludzie, którzy nie spowiadali się kilkanaście miesięcy lub kilka lat. Praktyka pokazuje, że im dłuższe są okresy bez spowiedzi, tym jest to trudniejsze. To oczywiście nie znaczy, że mamy chodzić do spowiedzi codziennie. Dobrze jednak – dla swojego zdrowia psychicznego – mieć pewien rytm. Często porównuję spowiedź to wizyty u lekarza. Jeśli przychodzę do niego raz na kilka lat, a w międzyczasie rozwija się poważna choroba, wyjście z takiej sytuacji może być radykalne i drastyczne. Kiedy jednak chodzę do lekarza systematycznie, sytuacja wygląda zupełnie inaczej – można reagować na bieżąco.

Rytm spowiedzi jest bardzo ważny. W tej kwestii jestem fanem tradycyjnej pobożności, która mówi o spowiadaniu się raz w miesiącu. Uważam, że to bardzo zdrowy rytm. Chyba że mam trudną sytuację – wtedy nie ma na co czekać.

A co z osobami, które odczuwają potrzebę zbyt częstej spowiedzi?

Najczęściej jest to związane z ich stanem psychicznym, jakąś nerwicą natręctw. Jeśli jest to ciężki stan, warto skonsultować się ze specjalistą. Być może wystarczy po prostu pogadać z psychologiem, niekoniecznie iść na jakąś długą terapię. Ale dzięki temu będzie możliwe ustawienie swojego życia i odzyskanie wolności dziecka Bożego.

Rytm spowiedzi jest bardzo ważny. W tej kwestii jestem fanem tradycyjnej pobożności, która mówi o spowiadaniu się raz w miesiącu. Uważam, że to bardzo zdrowy rytm. Chyba że mam trudną sytuację – wtedy nie ma na co czekać.

Często problemem są skrupuły. Tłumaczę je sobie jako „zakwasy sumienia”; oznaczają, że sumienie jest przeciążone. Jeśli zbyt intensywnie używasz sumienia, to – podobnie jak w przypadku treningu – dostaniesz zakwasów. Sumienie nie będzie prawidłowo „działać”, gdy jest przeciążone. Myślę, że to jedna z taktyk złego ducha, który chce obrzydzić spowiedź człowiekowi. Próbuje przekonać, że powinien spowiadać się z najdrobniejszych, najbardziej niepozornych odcieni zła. Gdy człowiek daje się na to skusić, to w pewnym momencie nerwicowo będzie szukać grzechów, a kolejne spowiedzi będą torturą, bo nie będą przynosić ulgi. Co wtedy robić? W takich wypadkach dobrze jest posiłkować się rozumem. A co mówi rozum? Żeby spowiadać się z grzechów ciężkich, a nie lekkich. Grzechy lekkie są odpuszczane przez uczestnictwo w każdej mszy świętej. Tak należy postępować do wyjścia ze skrupułów. Potem dobrze będzie powrócić do spowiedzi również z grzechów lekkich.

Mam praktykę w spowiadaniu skrupulantów i widzę, że to jest dla nich bardzo duża walka. Często noszą oni w sobie wewnętrzne przekonanie, że muszą oczyszczać swoje serce ze wszystkiego, co jest choć na pozór grzeszne, ekstrapolując małe rzeczy w stylu „przeszedłem w nocy na czerwonym świetle, kiedy nic nie jechało” do „stworzyłem zagrożenie w ruchu lądowym”. Nie tędy droga!

Czy jest coś, co Ty, jako spowiednik, otrzymujesz w czasie spowiedzi?

Zdecydowanie tak. Gdy o tym myślę, mam w głowie kilka spowiedzi, w czasie których płakałem ja i płakał penitent. Najczęściej były to spowiedzi po latach albo gdy ktoś przychodził z potężnym doświadczeniem własnej słabości i grzechu. Następowało wtedy spotkanie obolałego serca człowieka z Sercem ukrzyżowanego, ale i zmartwychwstałego Chrystusa. Jak wtedy nie płakać?

***

Jezuici wraz ze studentami inicjują projekt o zagadkowej nazwie "i9", gdzie "i" oznacza pierwszą literę imienia Ignacy a cyfra 9 - dziewięć dni, czyli czas, jaki młodzi ludzie z Duszpasterstw Akademickich dają sobie na nawrócenie. Inspirowani nawróceniem Ignacego Loyoli będą czytali i rozważali, skupiając się na zagadnieniu spowiedzi oraz jej roli w życiu.

Zapraszamy wszystkich młodych do podjęcia tego wyzwania.

Organizatorzy będą cyklicznie, za każdym razem, przez 9 dni, proponowali na stronie WYZWANIEi9.pl rozważania i ćwiczenia, nawiązujące do nawrócenia oraz do sakramentu pojednania i pokuty. Start 12 maja.

Na koniec programu w jezuickich ośrodkach duszpasterstwa akademickiego będzie organizowana "Spowiedź do oporu", czyli nocny dyżur spowiedniczy duszpasterzy.

Zapisy są prowadzone na stronie internetowej wyzwaniei9.pl.

W związku z rozpoczynającym się 20 maja 2021 Jubileuszowym Rokiem Ignacjańskim, wyzwanie będzie ponawiane raz w miesiącu aż do końca obchodów jubileuszowych, dnia 31 lipca 2022 roku.

Duszpasterz akademicki wspólnoty DA Winnica w Gdańsku Wrzeszczu. Bydgoszczanin. Ukończył filozofię na Akademii Ignatianum w Krakowie. Pracował w Szkole Kontaktu z Bogiem. Studiował teologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Podharcmistrz i kilkukrotny przewodnik grupy SZARA WAPM

Dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Laureat Pierwszej Nagrody im. Stefana Żeromskiego w 30. edycji Konkursu Nagrody SDP przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej. Autor książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Od 10 lat redaktor DEON.pl. Interesuje się historią, psychologią i duchowością. Lubi wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży oraz internetowy modlitewnik do św. Józefa. Można go śledzić na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Paweł Kowalski SJ: każda spowiedź upodabnia nas do Chrystusa
Komentarze (2)
MK
~Matylda Kostrzewska
5 maja 2021, 17:11
Ta myśl zawarta w tytule to herezja. "Ja biedny grzeszny człowiek" trzeba sobie powtarzać, jak nam przychodzi do głowy, że upodabniamy się do Chrystusa. Możemy podążać Drogą, którą nam wskazuje, ale my jesteśmy tylko ludźmi skażonymi grzechem pierworodnym. Tylko przez wiarę i Łaskę Bożą na końcu Drogi będziemy zbawieni - taką mamy nadzieję. Ale Droga dług a i wyboista, i odradzam utwierdzanie kogoś w przekonaniu, że jet inaczej.
CM
~Chrabąszcz Majowy
5 maja 2021, 11:58
Jak często zdarza się to ,,psychiczne odcięcie i doświadczenie bycia uratowanym"? Jeden raz na sto spowiedzi? Wybierzesz pediatrę, który leczy co setne dziecko?