Przez trzy miesiące brat modlił się o odwagę, żeby opowiedzieć mi o Bogu

(fot. Jacek Taran)
Wydawnictwo Esprit

Nie mieliśmy co jeść, nie było pieniędzy. Moja mama znalazła się na skraju poważnego załamania. Pomyślałem sobie: „Kurde, pójdę do kościoła. Pójdę do księdza, który buduje kościół, i poproszę o pieniądze. Przecież wyczuje, że jestem głodny”. To nie był dobry pomysł - mówi Bogdan "Kryzys" Krzak, wychowawca i terapeuta w ośrodku dla młodzieży oraz założyciel Fundacji MOC DOBRA.

Marcin Jakimowicz: U alkoholików widać sinusoidę. Raz tarzanie się w błocie, agresję, warczące słowa, a potem skruchę i przepraszanie wszystkich dokoła. Zauważyłeś, jak często pijani mówią „przepraszam”? Oni przepraszają, że żyją. Tak, jakby nie umieli wyjść z tej matni… Widziałeś rodziców, którzy cierpieli, przez to, że pili? Lizali rany po awanturze? Kajali się? Płakali? Łapali doła?

Bogdan "Kryzys" Krzak: Moja mama zawsze cierpiała po piciu, bo ją wątroba bolała. Mnie trafiał szlag, bo potem było pogotowie, zastrzyki. W pewnym momencie przestali przyjeżdżać, tylko przez telefon mówili mi: „Bogdan, wiesz, co masz robić. Daj mamie zastrzyk”. Miałem wtedy trzynaście, może czternaście lat. To było fizyczne lizanie ran, ale trudniej było mi patrzeć, jak moja mama, widząc klęczącego ojczyma, przyjmowała go po raz kolejny, jak wybaczała mu. Dla mnie to był znak, że dalej będzie się działo to samo.

DEON.PL POLECA

Przyspieszony kurs dorastania…

Pijaństwo kojarzyło mi się z bólem wątroby, karetką, rzyganiem i płaczem pod tytułem: „Ja już więcej nie będę, teraz się zmienię”.

A ze skakaniem przez okno?

Też, bo w ten sposób uciekałem z domu. Mieszkaliśmy wtedy w bloku, na parterze. Miałem 8 albo 9 lat, jak moja mama wróciła z ojczymem z jakiejś imprezy. Zaczęli się awanturować, nawet kredens poszedł w ruch. W takich momentach wyskakiwałem przez okno, w samych skarpetach, bo mi kapcie przeszkadzały w bieganiu. I biegłem kilometr dalej, do szwagra mojego ojczyma, który miał czarny pas w judo, no i w ogóle był takim dużym chłopem. Przybiegałem do niego i prosiłem: „Wujek Jurek, przyjdź”. Na początku wujek Jurek przychodził i robił porządek. Później już się samo uspokajało, bo jak ojczym widział, że wyskakuję przez okno, to wiedział, że będzie wpieprz, i się uspokajał. Wujek Jurek też o tym wiedział, więc nie ruszał się z domu. Znowu byłem sam. Wracałem w tych dziurawych skarpetkach i nie wiedziałem, co mnie czeka w domu: czy będzie po prostu wpieprz za to, że w ogóle zareagowałem.

Gdy spotykałeś na klatce sąsiadów, zawstydzony wbijałeś wzrok w podłogę?

Zawsze.

Walili w kaloryfery czy bali się upominać waszą rodzinę?

Nie reagowali. Moja mama dobrze żyła z sąsiadami, a sąsiedzi nam – dzieciom – pomagali. Może dlatego nie informowali nikogo, bo wiedzieli, że tamci nas odbiorą i zawiozą do domu dziecka.

W klasie miałeś kogoś, z kim mogłeś się tym podzielić? Był jakiś kumpel, który miał podobną sytuację?

Nie miałem kumpla, z którym mogłem pogadać o wszystkim. Udawałem, że jakoś sobie radzę. Nikomu nic nie mówiłem, ale jak ktoś mnie wyzywał, to reagowałem agresją i wszczynałem bójki. Mam teraz we wspólnocie dwóch moich kolegów z podstawówki i kiedy powiedziałem jednemu z nich świadectwo swojego życia, odparł: „Nie wiedziałem, że aż tak było”.

Zakładałeś maski? Dzieci z rozbitych rodzin, które przeżywają wiele trzęsień ziemi, są w tym świetne. Zupełnie inne w klasie, inne w domu. Rozdarte między dwoma światami.

W domu żyłem w strachu. W szkole żyłem radością i poczuciem wolności, że nie jestem w domu. Żyłem w dwóch rzeczywistościach.

Jako jedyne dziecko na Podbeskidziu lubiłeś chodzić do szkoły!

Bardzo. Ja po prostu cierpiałem, kiedy nie mogłem iść do szkoły. W zawodówce w ciągu roku szkolnego miałem sześć godzin nieobecności, w dodatku usprawiedliwionych przez wychowawcę, bo szedłem załatwiać dziewczyny na dyskotekę. Nie uciekałem ze szkoły, bo to było jedyne miejsce, w którym nie musiałem się bać. Jeżeli ktoś próbował wejść w moje uczucia dziecka, odpowiadałem na to agresją.

Usłyszałem: „Popatrz, ile ja mam tutaj rzeczy i wydatków. Musisz sobie poradzić”. Co pomyślałem? Jeśli taki ma być Bóg, to dziękuję bardzo. Koniec!

Nikt się nie domyślał? Nauczyciele, wychowawcy? Nie było dyskretnych rozmów na korytarzu?

Domyślali się! Wiesz, kiedy moją mamę wzywali do szkoły, to ona, zanim jeszcze dowiedziała się, o co chodzi, dawała mi w gębę przy wszystkich, na korytarzu. Nauczyciele to widzieli, ale to były takie czasy, że nikt tego nie piętnował. Zresztą, nie miało znaczenia, czy byłem winny, czy nie. Specjalnie brałem na siebie różne przypały, nawet jeśli nie byłem ich autorem, bo i tak było wiadomo, że dostanę wpieprz, a dzięki temu ktoś mógł zostać ochroniony. W domu robiłem to samo, próbowałem w ten sposób chronić rodzeństwo. Wiedziałem, że albo dostanę za to, że ich nie przypilnowałem, albo dostanę za to, że coś zrobiłem.

Bóg w trzęsieniach ziemi

W tych lokalnych trzęsieniach ziemi, chronieniu rodzeństwa przed agresją dorosłych, ucieczkach w skarpetach przez okno był Pan Bóg? Wołałeś do Niego? Miałeś do Niego pretensje?

Lekcje religii, na które chodziłem, to była dla mnie utopia. Miłość Boża? Utopia. To nie było nierealne, w moim życiu raczej nieosiągalne. To jak opowiadanie dziś na Facebooku o szczęśliwej rodzinie, uśmiechniętych buźkach, a w domu gnój. Taka utopia. Dlaczego obraziłem się na Pana Boga? Miałem szesnaście lat, w domu się nie przelewało, a rodzina przeżywała akurat wielki trud. Byliśmy głodni. Nie mieliśmy co jeść, nie było pieniędzy. Moja mama znalazła się na skraju poważnego załamania. Obiecałem jej wtedy, że załatwię pieniądze i zrobię wszystko, by się nie martwiła. Po raz kolejny przejąłem rolę mężczyzny w domu, chociaż miałem szesnaście lat. Pomyślałem sobie: „Kurde, pójdę do kościoła. Pójdę do księdza, który buduje kościół, i poproszę o pieniądze. Przecież wyczuje, że jestem głodny”. To nie był dobry pomysł. Ksiądz odesłał mnie z kwitkiem. Usłyszałem: „Popatrz, ile ja mam tutaj rzeczy i wydatków. Musisz sobie poradzić”. Co pomyślałem? Jeśli taki ma być Bóg, to dziękuję bardzo. Koniec! Na długie lata obraziłem się na Kościół. „Nie ma żadnego Boga” – to była moja śpiewka. Nie wiedziałem jeszcze, że On desperacko szuka ze mną relacji i naprawdę się nie obrazi, gdy wywalę Mu całą prawdę. Wolałem, by Go nie było. Wyciąłem Go z głowy. Powiedziałem: nigdy więcej.

Łaski bez.

Łaski bez. Dosłownie. Teraz, patrząc na to wszystko, jestem mądrzejszy. Ale kiedyś? Dużo kłamałem, ale zwracałem uwagę na słowa. Na przykład miałem tak, że mówiłem komuś, że jeżeli coś tam się wydarzy albo on czegoś nie zrobi, to go zabiję. No i ktoś mi kiedyś zadał pytanie: „Po co tak gadasz? Przecież ty byś nikogo nie zabił”. Odpowiedziałem, że właśnie nie. Ja wiem, co mówię, i biorę za to odpowiedzialność. Jeżeli by coś się działo…

…to jestem zdolny do wszystkiego.

Mogę nawet zabić.

Byli przy tobie jacyś kumple czy miałeś problemy z nawiązywaniem relacji?

W zawodówce pojawili się kumple, którzy stali się dla mnie ważni. To byli chłopcy ze stadionu. Jeden z nich często bywał w salonie gier niedaleko bielskiego dworca. Raz zabrał mnie ze sobą. Przychodzili tam regularnie również inni chłopcy ze stadionu. Zafascynowali mnie, bo trzymali się razem. Byłem wtedy strasznie samotny, wciąż przy tej piaskownicy z rodzeństwem. Coraz bardziej ciągnęło mnie do kiboli. Oni byli razem, a ja szukałem wspólnoty. Pewnego dnia w salonie gier zaczepił mnie jeden z nich: „Daj kasę”. Nie miałem nic, a ponieważ wstydziłem się tego, odpowiedziałem mu ostro.

Interesowały cię mecze? Jak Bielsko dostawało łomot, to płakałeś?

To raczej nie miało znaczenia. Dla mnie ważne było to środowisko. Jak oni płakali, to ja byłem w stanie zapłakać. Bo to nasz kochany BKS. Kochałem klub nie ze względu na piłkę nożną, ale ze względu na środowisko, ludzi, z którymi dobrze się czułem. Liczyło się poczucie rodziny, wspólnoty. Po raz pierwszy tego doświadczyłem, jak graliśmy mecz z GieKS­‑ą.

Którego nienawidziliście.

Nienawidziliśmy. Akcja była taka, że jak mecz się skończył, to policja odwoziła ich na dworzec. A za nimi pobiegło przez miasto trzystu chłopa, z pieśnią na ustach. Mamy w Bielsku taką główną ulicę, 11 listopada. Więc biegliśmy nią i w tych wszystkich kamienicach huczało. Ludzie chowali się po bramach, a my w tej wspólnocie biegliśmy przed siebie. Oczywiście tamtych wywieźli do Czechowic. Czułem taką jedność, ciary na plecach. Do dzisiaj to czuję… jak słyszę męskie śpiewy na chwałę Pana. Alleluja w męskim wykonaniu, może z fałszem, ale i z taką mocą, że…

…drży piekło.

Drży piekło. Stary! To jest taka moc!

Nie jest to Kościół żeńsko‑katolicki.

Nie jest. Tym bardziej że we wspólnocie mamy sporo facetów. Dzięki Bogu. To jest moc. Nie chcę z tego nigdy zrezygnować. Ten klub będzie zawsze dla mnie ważny, ale nigdy nie stworzy takiej więzi we wspólnocie, jaką tworzy Pan Jezus podczas Eucharystii.

Boża miłość? Frajerstwo!

Przeczuwałeś, że jest Pan Bóg czy kompletnie cię nie interesował?

Miałem poczucie, że On gdzieś tam jest, że świat nie wziął się znikąd.

Bóg jest, ale nie po twojej stronie?

Jest jak ojciec, którego… nie ma. A ponieważ go nie ma, to znaczy, że nie jestem dla niego ważny. Pamiętam, że kiedyś w autobusie spotkałem kolegę, który jest koordynatorem naszej wspólnoty. Opowiadałem mu wtedy o Amwayu, o tym, że można zarobić całkiem spore pieniądze. Odpowiedział, że nie jest zainteresowany, bo wierzy, że Pan Bóg go prowadzi. Pomyślałem: „Stary, jebnięty jesteś”. Poszedłem.

A gdy zobaczyłeś wierzącego brata to musiało być trzęsienie ziemi.

Wychowywaliśmy się razem, doświadczał dzieciństwa w naszym domu. To mój przyrodni brat, jest ode mnie młodszy. Próbowałem mu wytłumaczyć, że patrząc na naszą rodzinę, nasze życie, to niemożliwe, żeby był Bóg.

Nie bał się wyjechać przy tobie z opowieścią o Panu Bogu?

Bardzo się bał. Przez trzy miesiące modlił o odwagę, żeby mi to powiedzieć.

Heroizm: przyjść do ciebie na imprezę rodzinną i opowiedzieć, że istnieje Bóg.

Darek mi opowiadał, że oni dyskutowali o tym, kto ma do mnie przyjść. Nikt się nie chciał odważyć. Wypadło na niego, ze względu na to, że jest najbliżej i że nie musi się ze mną umawiać na spotkanie, tylko może mnie po prostu odwiedzić. Tym bardziej, że już wtedy był chrzestnym mojej córki. Długo się modlił o to, żeby mi odważnie powiedzieć o Bogu. To naprawdę był z jego strony heroizm.

Użył słowa „wspólnota”?

Tak.

„Miasto na Górze”?

Opowiadał o wspólnocie z Aleksandrowic, nazwy „Miasto na Górze” jeszcze nie było. Wiedziałem, że dla niego to miejsce modlitwy, to jego Kościół. Spotkania odbywały się w środy wieczorem, a my rozmawialiśmy w czwartek.

W tamtym czasie pracowałem jako kierowca autobusu miejskiego. Nie mogłeś za dużo pić…

…ale jednak nie przeszkadzało mi to w używaniu alkoholu. Wybierałem sobie dni, w których piłem. Z drugiej strony, nawet jeśli wypiłem więcej, to następnego dnia i tak dobrze się czułem.

Jeździłeś autobusami, a w twojej głowie kołatało: „Środa – spotkanie”?

W dodatku wiedziałem, że środę mam wolną, a Darek zaprosił mnie na to spotkanie o 19.00 do kościoła w Aleksandrowicach. Ważny jest jeszcze fakt, że jak urodził się mój brat, obiecałem sobie, że nigdy go nie okłamię. Doświadczałem w życiu różnych rzeczy, miałem refleksję nad złem, w którym brałem udział, nie czułem obecności rodziny ani Boga w swoim życiu. Byłem złym człowiekiem, ale jeszcze pojawiła się myśl, że aż tak źle nie jest, bo nie okłamałem Darka. To był ten moment karmienia dobrego wilka.

Zaczynasz kombinować, co zrobić, by nie przyjść.

Żeby nie przyjść i żeby nie okłamać brata. Okazało się, że nikt nie może umówić się na picie wódki. Nigdy nie miałem takiego problemu, tym bardziej że ja stawiałem!

Niemożliwe. Nikt nie chciał pić z Kryzysem?

Nikt nie chciał pić z Kryzysem. Nikt! W środę o 14.00 zacząłem nerwowo chodzić po mieszkaniu. Powiedziałem wtedy do żony: „Barbara, ja chyba pierwszy raz okłamię Darka, bo ja nie chcę iść na to spotkanie”. W tamtym momencie przypomniało mi się to, co powiedział Darek – „on zrobi wszystko, żebyś tam nie trafił”. Nie potrafiłem zrozumieć, jak to możliwe, że „on” mi podpowiadał te wszystkie rzeczy, o których myślałem. Dla mnie ucieleśnienie pokus od diabła było jak dorosły, który robi swoje, bez względu na dzieci. Pomyślałem też, że jeśli nie pójdę na to spotkanie, to mój brat uwierzy w diabła. Nadal w to nie wierzyłem. Dla mnie diabła nie było. Tylko ja mogłem rządzić swoim życiem. Ja.

Nie miałem wtedy samochodu. Wsiadłem do autobusu i pojechałem z takim bojowym nastawieniem. Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem bardzo okazały katolicki kościół. Podchodzę bliżej, a tam stoi jakiś ksiądz. Nie wiedziałem, co o tym myśleć.

Ten klub będzie zawsze dla mnie ważny, ale nigdy nie stworzy takiej więzi we wspólnocie, jaką tworzy Pan Jezus podczas Eucharystii.

Sekta uwiarygodniona przez księdza…

Dokładnie. Dlatego postanowiłem, że nie będę bezpodstawnie się czepiał, tylko przyjdę i zobaczę. I co? I zobaczyłem tam ołtarz podobny do tego z innych kościołów. Zobaczyłem ludzi, a potem Darka, który mnie przywitał i przedstawił innym.

Byłeś tak zaimpregnowany, że kompletnie nic cię nie dotknęło? Żadne słowo o Bożej miłości?

Nie, dla mnie to było frajerstwo i tyle.

Stanąłeś z tyłu?

Na samym końcu. Widziałem te ręce w górze, słuchałem księdza, który chciał mi coś wyjaśnić, uspokoić mnie. Nie było we mnie żadnych głębokich przeżyć, uspokoiłem się jedynie, że nie muszę wyciągać stamtąd mojego brata. Po spotkaniu pomyślałem, że przyjdę w kolejnym tygodniu, żeby zobaczyć, czy będzie tak samo. Grafik miałem zaplanowany tak, że wiedziałem, że w kolejną środę mogę się pojawić, nic nikomu nie mówiąc. Poszedłem za tydzień i się okazało, że jest tak samo.

Przyjeżdżałeś do Aleksandrowic i odpoczywałeś…

Siadałem sobie z tyłu i odpoczywałem. Powoli zaczynałem słuchać tego, o czym mówili. Poczułem się bezpieczniej. Nikt mnie tam nie wytykał, nie kazał mi wstawać, wołać „Alleluja!”. Nikt mi nic nie kazał!

Ta nachalność jest podstawowym problemem świeżo upieczonych ewangelizatorów działających wedle dewizy: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki nawracać chcę”. (śmiech) Gdy w sklepie podchodzi do mnie ekspedientka z nieodłącznym: „W czym mogę pomóc?”, mam ochotę od razu wyjść ze sklepu. Moja koleżanka rzuciła kiedyś: „Niech Pani mi dzieci popilnuje”.

Ja mam to samo. Nie znoszę wchodzenia z butami, natarczywości, nachalności. Nikt mnie we wspólnocie nie atakował. Cieszyli się, nadal mówili: „Dobrze, że jesteś”, a ja naprawdę siedziałem sobie w najdalszym kącie i tylko patrzyłem na to, co się dzieje. Słuchałem słowa Bożego i tego, jak o nim opowiadali prowadzący. Pamiętam jedno z takich spotkań, kiedy ujęło mnie za serce to, co było wtedy głoszone. Podszedłem do prowadzącego i powiedziałem mu: „Świetnie opowiadasz o tym, jak Pan Bóg mówi w słowie Bożym, ale ja nie znam Pisma Świętego, niewiele właściwie wiem, więc skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? Przecież mógłbyś powiedzieć wszystko, a ja nawet się nie zorientuję, czy mówisz prawdę. – Czytaj Pismo Święte. Sprawdzaj to, co mówię. – Jak? – Jeżeli nawiązuję do jakiegoś fragmentu, zapisz go sobie i sprawdź to później. Pomódl się do Ducha Świętego i poproś Go, żeby ci pokazał, jak rozumieć słowo Boże. Jeśli kłamię, to zobaczysz to w odczuciach” – wyjaśnił. Zrobiłem tak. jak powiedział. Chodziłem na spotkania, notowałem cytaty biblijne i sprawdzałem, czy jest tak, jak mówił głoszący. To podejście to był strzał w „dziesiątkę”, nie na siłę, ale z wiarą w moc i prowadzenie Duch Świętego – oczywiście dotyczyło to tego lidera, nie mnie.

To, że cię tam w Aleksandrowicach nie zgwałcili, nie torpedowali miłością, było dobre?

Bardzo dobre, bo trzeba dać czas Panu Bogu, ale ja o tym nie wiedziałem. Sam doświadczyłem po nawróceniu tego ogromu miłości Bożej i to mnie dotknęło tak bardzo, że chciałem, by każdy mógł zaznać tego szczęścia. Moje myślenie ograniczało się do tego, że jak tylko przyprowadzę tego młodego do kościoła i mocniej uderzę, żeby uklęknął, to już będzie działać.

* * *

Fragmenty książki "Siema, Kryzys!" Marcina Jakimowicza i Bogdana "Kryzysa" Krzaka (Wydawnictwo Esprit)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przez trzy miesiące brat modlił się o odwagę, żeby opowiedzieć mi o Bogu
Komentarze (2)
J. P. Torello
24 października 2019, 18:50
Bog jest dobry!
MarzenaD Kowalska
24 października 2019, 18:35
To czyta się ze łzami w oczach i ściśniętym gardłem i tylko Bogu dziękować, że "nie odpuścił", że dał temu człowiekowi szansę, drogę. Jak to czytałam, to w głowie słowa z Psalmu 30: "4 Panie, dobyłeś mnie z Szeolu, przywróciłeś mnie do życia spośród schodzących do grobu." i ten fragment: "12 Biadania moje zmieniłeś mi w taniec; wór6 mi rozwiązałeś, opasałeś mnie radością, 13 by moje serce nie milknąc psalm Tobie śpiewało. Boże mój, Panie, będę Cię wysławiał na wieki.".