Bóg jest śmiertelnie poważny. Masz jeden wybór
Bóg jest śmiertelnie poważny, mówi do mnie, wybieraj: życie albo śmierć. Nie ma mowy o żadnym letargu czy półśrodkach.
Składa oświadczenie, że nie da się żyć w grzechu, bo to równa się śmierci. A przecież ja jestem pełen grzechów, do tego moje grzechy są tak cholernie przeciętne.
Jedyną konsekwencją moich wyborów i czynów, kiedy bilansuję swoje życie jest śmierć. Powinienem umrzeć, przestać istnieć, a jednak jest inaczej. Ciągle żyję, ciągle mam czas na to, żeby wyjść z tego przekleństwa. I nie wyjdę do śmierci.
Zapewne to wbrew chrześcijańskiej nadziei, ale znając siebie od 38 lat, wiem, że będę do końca życia grzeszył, a więc do końca będę winny śmierci. Jedyne na co mogę sobie pozwolić to wybranie życia w nadziei.
Może ten post jest mi dany, by pokochać swoją nędzę i zatęsknić za życiem prawdziwym - takim, w którym nie ma grzechu.
Jestem człowiekiem żyjącym w nadziei, ale nie pewności. Nadzieja ma brać siłę z tego, że kocham Boga. Nie tylko, że jestem kochany przez Niego, ale kocham Jego - na tyle na ile potrafię, jako człowiek, a więc z całego siebie. Każda komórka mojego ciała, każda siła, marzenie, pragnienie ma być wyrazem mojej do Niego miłości.
No, ale co z tą zasłużoną śmiercią?
Ewangelia daje odpowiedź. Jezus idzie na śmierć. To On bierze na siebie moje winy i umiera. Jest jedno ‘ale’. On mówi, że idzie na śmierć, ale my sami mamy wziąć krzyż i iść Jego śladem. Nie chodzi przecież o zbicie dwóch belek i noszenie ich przez całe życie, sam Jezus niósł je przecież przez krótki czas. Naśladowanie Jezusa w noszeniu krzyża, rozumiem jako życie pasją. Pasją Jezusa było zbawienie człowieka, wszystko co mówił i robił było naznaczone tym celem. Naśladowanie Jezusa, to życie w pełni. I to jest Boży paradoks - żyć w pełni, tak naprawdę tracąc życie, ale tylko po to by je zyskać.
Dzięki Jezusowi i Jego ofierze, człowiek może być bardzo "bezczelny", żyć na granicy herezji. Grzesząc, nie chcę grzechu, ale też grzech nie staje się dla mnie potępieniem. Nie ma potępienia, bo Jezus za mnie umarł. Wziął na siebie konsekwencje mojego grzechu. Jedyny warunek, by to zadziałało, to życie z pasją miłości.
To, co Jezusowi dawało siłę, która pchała Go ku śmierci, było Zmartwychwstanie. Wiara w to, że Słowo, które wypowiedział nad Nim Ojciec jest prawdziwe. Tylko wiara w Zmartwychwstanie nadaje sens zajmowaniu się grzechem, śmiercią i postem. Inaczej to nie ma sensu.
Możemy się zajmować wieloma sprawami, rozważać kolejne kroki Putina, możemy stawiać świeczki, robić czuwania, chodzić na Msze w intencji pokoju czy przypinać sobie dwukolorowe wstążeczki do naszych drogich kurtek. Jednak jeśli nie ma w nas pasji miłości do człowieka, to psu na budę całe te nasze działanie.
Łatwo przesunąć środek ciężkości z serca na zewnątrz. Ale tak działają poganie.
Skomentuj artykuł