Czego pragnie twoje dziecko

Czego pragnie twoje dziecko
(fot. shutterstock.com)

Dziecko nie potrzebuje dodatkowych zajęć każdego popołudnia. Nie potrzebuje nadmiaru. Nie potrzebuje zmęczenia i zabiegania od samego początku. Ma dużo czasu, żeby się wszystkiego nauczyć.

Do samochodu idą razem: matka, chłopiec na oko dziesięcioletni. Za nimi wlecze się mały, zmęczony przedszkolaczek.

- Szybciej, bo się spóźnimy! - pokrzykuje matka. Zdenerwowana. Jest pora korków, starszaka trzeba zawieźć na basen, a malucha - na zajęcia plastyczne.

- Mamusiu, chcę do domku. Pojedziemy do domku? - popłakuje mały.

DEON.PL POLECA

Nie, nie widziałam tej sceny. Ale widziałam wiele innych, podobnych, które się na nią składają. Ich podstawowe elementy zawsze są te same: zdenerwowanie, pośpiech, stres. Wcale nie ten pozytywny. Świat przyspieszył. Nie ma czasu. Doba jest za krótka. Słyszymy to cały czas, może nawet powtarzamy to cały czas. Narzekamy na przeciążenie, nadmiar obowiązków, za mało czasu dla siebie, dla dzieci, dla rodziny. Na kierat. I sami się w niego wprzęgamy. Gorzej - wprzęgamy też do niego nasze dzieci. W imię rozwoju, dobrego startu, wykorzystania możliwości. Dla odrobiny świętego spokoju.

W tym naszym zabieganiu jest trochę zachłanności, egoizmu, braku pokory. Z niczego nie chcemy rezygnować. Życie się zmienia, bardzo zmienia, zwłaszcza, gdy pojawiają się dzieci, a nam się wydaje, że można zachować dotychczasowy stan. Mieć wszystko, co mieliśmy do tej pory, i dzieci. I chcemy, żeby dzieci też miały wszystko. Mogły wszystko. Były wszędzie. "Nadążały" za rówieśnikami. Chcemy, żeby wykorzystywały swoje możliwości. To dobrze, pod warunkiem, że wiemy, jakie te możliwości są.

A często nie wiemy.

Trzylatek interesuje się aparatem wujka - lecimy do Internetu szukać dla niego warsztatów fotograficznych. Czterolatek wspomina, że chce budować maszyny - dręczymy dyrektora przedszkola, żeby zorganizował dla dzieci kurs robotyki. Pięciolatka zachwyciła się muzyką klasyczną - dawaj ją zapisać na skrzypce albo fortepian. Póki nie jest za późno. A tymczasem trzylatek za chwilę zainteresuje się czymś innym. I czterolatek. I pięciolatka też. Ale kurs już kupiony, lekcje opłacone, rodzina z dumą poinformowana, że Jaś będzie inżynierem, Staś fotografem, a Julia skrzypaczką.

To nie dzieci chciały. To my chcieliśmy dla nich. Nie trafiliśmy i nie chcemy się przyznać do własnej porażki. Żeby obraz dobrego rodzica, który w sobie nosimy, nie legł w gruzach. Albo może dlatego, że pieniądze włożone w edukację mają zrekompensować naszą codzienną, zabieganą nieobecność.

A przecież synek sąsiadów, a przecież córka znajomych chodzą tam i tu, potrafią to i tamto. Nasze dziecko nie może być gorsze, ba! musi być lepsze. Chcemy być z niego dumni, ale nie z tego, kim jest i co ma do dawania, tylko z tego, co osiągnie, ile się nauczy. Od kołyski porównujemy dzieci.  Już chodzi! Ma siedem, dziewięć, jedenaście miesięcy i biega po mieszkaniu. Ma dwa lata i potrafi wyrecytować "Lokomotywę". Ma cztery lata i maluje jak Picasso! Ma siedem lat i rozmawia w trzech językach. Będzie kimś. Na pewno będzie kimś. Kimś lepszym, niż inni. Pochlebia nam to. Mylimy wtedy dumę z próżnością. Widzimy wartość nie w tym, kim nasze dziecko jest, ale w tym, ile potrafi.

A może jest jeszcze inaczej. Może te wszystkie dodatkowe zajęcia, te dziecięce teoretycznie edukacyjne nadgodziny są po to, żeby dziecko zajmowało mniej czasu. Żeby w domu nie przeszkadzało. Żeby mieć swoje życie dla siebie, przez chwilę się nim nie zajmować, pozwolić innym dbać o jego wychowanie. A potem obarczać ich - tych innych - konsekwencjami. Byłby świetnym fotografem, ale pan od fotografii był do niczego. Mówiłby po chińsku, ale nauczycielka była leniwa i się nie przykładała. Wychodzi wtedy nasz egoizm. Brak odpowiedzialności. Niechęć do poświęcenia się.

Dziecko nie potrzebuje dodatkowych zajęć każdego popołudnia. Nie potrzebuje nadmiaru. Nie potrzebuje zmęczenia i zabiegania od samego początku. Ma dużo czasu, żeby się wszystkiego nauczyć, choć nam, dorosłym, wydaje się, że wcale tak nie jest. Kursy, szkółki tego i owego, treningi i zajęcia pozalekcyjne nie dają niczego poza zmęczeniem, jeśli nasze dziecko samo nie ma na nie ochoty. Bo jeśli chce grać na flecie, albo w piłkę, albo malować - to będzie, niezależnie od tego, czy pójdzie na kurs, czy nie. To tak, jak z miłością. Prawdziwa pasja, kiedy jest realizowana, daje ogromną satysfakcję. Chwilowa fascynacja - nie.

Owszem, dobrze jest dać spróbować wszystkiego, pozwolić doświadczyć, żeby samo mogło wybrać. Tylko nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest pragnienie. Każdy z nas rodzi się z takim pragnieniem w sercu: ono daje o sobie znać nawet wtedy, kiedy nie będzie nam dane sprawdzić się na wszystkich możliwych zajęciach. Trzeba je tylko znaleźć. Usłyszeć. I to jest właśnie najcenniejsza rzecz, którą możemy dać dziecku zamiast stosu edukacyjnych zabawek od pierwszego miesiąca życia i wszystkich zajęć dla małych i większych dzieci w okolicy.

Czas i przestrzeń potrzebną do odszukania pragnienia, które mają w sercu.

W praktyce przekłada się to na trzy umiejętności: umiejętność rozmowy i umiejętność odpoczywania oraz odwagę ponoszenia porażek. Tego często brakuje nam samym, dorosłym, zabieganym, zapracowanym, zarzuconym zajęciami aż po czubek głowy. Czasami tego wymaga od nas rzeczywistość: częściej w morzu aktywnego życia gubimy siebie, topimy pustkę i bałagan, który mamy wewnątrz siebie. Czasem zagłuszamy nim nasze własne pragnienie, które boimy się nawet zacząć zrealizować, żeby go nie stracić. Boimy się, ale nie chcemy, żeby bały się nasze dzieci, więc zapisujemy je na judo i fotografię, na kurs gotowania i robotyki, na angielski, rosyjski, chiński i taniec ludowy. Chcemy, żeby znalazły to, czego my nie odważyliśmy się szukać, albo żeby nie zmarnowały tego, co my zmarnowaliśmy - lub tak nam się wydaje. W nich chcemy zrealizować siebie, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I zapominamy, że więzi powstają i umacniają się, kiedy ze sobą spokojnie przebywamy, rozmawiamy. Kiedy jesteśmy razem. Że bycie blisko rodzi zaufanie, a zaufanie pozwala odkryć swoje serce przed mamą i tatą i wspólnie szukać tego najważniejszego pragnienia. Zaufanie daje dziecku pewność, że kiedy coś pójdzie nie tak i dozna porażki, otrzyma wsparcie i pocieszenie zamiast przytłaczającej krytyki.

Dlatego Wielki Post jest czasem błogosławionym.

Kojarzy się nam z wyrzeczeniami, worem pokutnym, drogą krzyżową i gorzkimi żalami śpiewanymi przez rozmodlone starsze panie. A to po prostu czas zmian. Czas refleksji. Zastanawiania się nad własnym życiem. Odszukiwania pragnienia, które mamy w sercu, i rozliczania się z niego - przed samym sobą. Czas, w którym zwalniamy i staramy się dostrzec, co nami kieruje. Czy to miłość? Czy to egoizm, próżność, brak pokory?  Czy potrafimy dobrze wykorzystywać to, co mamy? Czy nie marnujemy czasu i energii na zbyt wiele działań, które ani odrobinę nie przyczyniają się do realizacji pragnienia ukrytego w naszym sercu? Czy potrafimy odpoczywać? Czy potrafimy rozmawiać o rzeczach ważnych? Czy nie paraliżuje nas strach przed porażką?

Wielki Post może być czasem cenniejszym od wielu kursów motywacyjnych, od szkoleń asertywności, kreatywności i ogarniania siebie. Tylko i aż dlatego, że nie jesteśmy w nim sami. Że jest z nami Ten, który może wszystko i najbardziej chce dla nas dobrej zmiany. Wystarczy jej pragnąć. Wielki Post to cenny dar, który - zamiast kolejnego kursu - możesz dać swojemu dziecku. Jeśli tylko zechcesz.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czego pragnie twoje dziecko
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.