Na Sądzie nie będzie wymówki
Scena Sądu Ostatecznego bardziej przypomina dramatyczną wizję niż klasyczną przypowieść. Oto Syn Człowieczy wydaje wyrok, ale w przeciwieństwie do współczesnego modelu rozprawy sądowej nie wnika w szczegóły, nie przesłuchuje świadków ani nie weryfikuje dowodów. Oskarżeni nie mogą wynająć adwokata; każdy mówi w swoim imieniu. Nikomu nie udowadnia się winy, lecz się ją stwierdza. Jedynym prawem, przysługującym zarówno owcom, jak i kozłom, jest interpelacja - prośba o wyjaśnienie orzeczenia przez Sędziego.
I Tydzień Wielkiego Postu, poniedziałek
Wówczas zapytają sprawiedliwi: »Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie, spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię, lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?«. A Król im odpowie: »Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili«
Mt 25, 34nn
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sąd dotyczy każdego człowieka, na co wskazywałoby wyrażenie "wszystkie narody". Taka też jest tradycyjna wykładnia tego fragmentu Ewangelii. Jednakże sprawa nieco się komplikuje, jeśli spojrzymy na szerszy kontekst tej sceny. Wiadomo, że adresatami Ewangelii św. Mateusza byli ochrzczeni Żydzi. Żywili oni nadzieję, że Chrystus niebawem powróci, być może jeszcze za ich życia. Nurtowało ich więc pytanie, co stanie się z poganami? Na jakiej podstawie będą oni zaliczeni (jeśli w ogóle) w poczet mieszkańców Królestwa Niebieskiego, wszakże nie wszyscy będą chrześcijanami, kiedy Pan powróci. Czy nieochrzczeni mają jakąkolwiek szansę?
Z drugiej strony niektórzy bibliści twierdzą, że w gruncie rzeczy Sąd Ostateczny nie dotyczy chrześcijan. Tę hipotezę potwierdzałoby zdziwienie zarówno sprawiedliwych, jak i niesprawiedliwych w chwili ogłoszenia werdyktu przez Króla. Gdyby byli wyznawcami Chrystusa, przynajmniej w jakimś stopniu znaliby Ewangelię. Święty Jan Chryzostom uważa jednak, że mamy tutaj do czynienia z chrześcijanami, którzy wprawdzie zetknęli się z Dobrą Nowiną, ale ją zlekceważyli. To spostrzeżenie byłoby prawdziwe, gdyby dziwili się tylko niesprawiedliwi, ale zdumieni są wszyscy uczestnicy sądu. Poza tym w tak ważnej chwili, rozstrzygającej o ich losie, mogliby sobie przypomnieć słowa Jezusa. Ale nawet grzeszni nie zaprzeczają ani się nie bronią. Po prostu są zaskoczeni.
Co więcej, Mateusz zdaje się sugerować, że dla Żydów i tych, którzy przyjęli Ewangelię, odbędzie się osobny sąd: "Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela" (Mt 19, 28). Co będzie miarą tego sądu? Będzie nim pytanie, na ile ci, którzy usłyszeli wezwanie Chrystusa, opuścili ze względu na Niego to, co najcenniejsze: dom, rodzinę, pole itd. Jak dalece przedłożyli Jego samego nad inne dobra, poważane przez każdego człowieka? Jaką decyzję podjęli, poznając Chrystusa i Jego słowa?
Podczas Sądu Ostatecznego podstawa wymierzenia wyroku jest nieco inna. Spotykamy tutaj ludzi, którzy nie słyszeli o Chrystusie i Ewangelii bądź dopiero co zetknęli się z chrześcijanami. Król zakłada, że każdy człowiek potrafi właściwie rozsądzić, jak i co powinien czynić. Jak uzasadnia swoje orzeczenie? Ciekawe, że Chrystus nie pyta o to, czy w życiu zgromadzonych wokół Niego nastąpiło otwarte i świadome wyznanie wiary. Nie ma też mowy o łasce, usprawiedliwieniu czy przebaczeniu grzechów. Syn Człowieczy interesuje się jedynie uczynkami, a ściślej aktami miłosierdzia wyświadczonymi "jednemu z tych braci Jego najmniejszych". Wychodzi na to, że nie trzeba wprost zdeklarowanej wiary, aby naśladować Chrystusa.
Ale kim są "bracia najmniejsi? Czy są to wszyscy ludzie? W węższym sensie wydaje się, że potrzebującymi są przede wszystkim chrześcijanie lub misjonarze. Byłoby to zgodne z wcześniejszymi słowami Jezusa: "Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody" (Mt 10, 40-42). O dziwo, poganie będą sądzeni przede wszystkim z tego, czy zaradzili potrzebom chrześcijan, zważywszy na fakt, że w czasie, kiedy Mateusz pisał Ewangelię, wierzący poddani byli prześladowaniom. Odwiedziny więźnia nie pojawiają się w żydowskim katalogu dobrych uczynków. Chodzi więc o to, że poganie, okazując współczucie i pomoc chrześcijanom, de facto wyznają wiarę w Chrystusa. To wystarczy, aby otrzymać nagrodę, na wypadek gdyby Pan powrócił.
A co z tymi, którzy są chrześcijanami? Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie w Ewangelii św. Łukasza nie pozostawia żadnych wątpliwości. Bliźnim jest każdy potrzebujący. Po co więc odrębne sądy? Dla tych, którzy są chrześcijanami, istnieją dwa sposoby rozpoznania tego, co należy czynić: bezpośrednia relacja z Chrystusem, słuchanie Jego słowa oraz, nieodłączne od tego, dostrzeganie Go w bliźnich i służenie im. Natomiast w przypadku niewierzących Chrystus objawia się im pośrednio, w wołaniu ukrytym w cierpiącym człowieku oraz w wewnętrznym poruszeniu serca, które dąży do zaradzenia biedzie. Tutaj słowem Ewangelii jest ludzkie oblicze, wzywające milcząco do podjęcia konkretnych działań.
Każdy zajmuje jakieś stanowisko wobec cierpiącego. Albo przechodzi wobec niego obojętnie, albo stara się, tak jak potrafi, pospieszyć z pomocą. Jedno jest pewne: człowiek w pełni władz nie może zaprzeczyć, że nie widzi i nie słyszy kogoś, kto cierpi. Ten apel dociera do każdego człowieka, ale to od ludzkiej wolności, uważności i miłości zależy jakość odpowiedzi. Poganie będą więc sądzeni z uczynków miłosierdzia, chociaż bezpośrednio nie doświadczyli Chrystusa, ale mieli wiele okazji, aby zetknąć się z cierpiącym człowiekiem.
Znamienne jest również użycie przez Chrystusa wyrażenia "wszystko, co uczyniliście". Nie ma żadnych ograniczeń ani wyznaczonych standardów. Dobroć może przybrać formę najdrobniejszego gestu lub wyrazić się w zakrojonej na wielką skalę akcji charytatywnej. Probierzem miłości nie jest rozmach i ilość, lecz podjęcie jakiegokolwiek kroku, który przyniesie ulgę cierpiącemu, stosownie do własnych możliwości. W ten sposób zarówno wierzący, jak i niewierzący nie wymówią się od zaniedbanego dobra. Zawsze można coś zrobić, chociażby polegało to na przytuleniu czy podaniu ręki. I z tego, tak naprawdę ostatecznie, wszyscy będziemy sądzeni.
Medytacja pochodzi z książki Dariusza Piórkowskiego SJ "Słowo w naczyniach glinianych".
Skomentuj artykuł