Dzięki temu urodziłam [ŚWIADECTWO]
Gdybym polegała na tym, co mówią ginekolodzy, dziś miałabym problem z zajściem w ciążę. Wpadłabym w pułapkę ciągłego diagnozowania, badań, stymulacji jajników, a na koniec może usłyszałabym, że jedynym ratunkiem jest in vitro.
To jest najbardziej czarny scenariusz, być może nigdy by się nie wydarzył. Ale zacznę od początku...
Jako nastolatka miałam bardzo bolesne miesiączki i z tego powodu ginekolog zalecił mi tabletki z progesteronem, które miałam brać w drugiej fazie cyklu od 18.-25. dnia. Rzeczywiście, bóle miesiączkowe ustąpiły. Na pytanie czy będę mogła kiedyś odstawić hormony, otrzymałam odpowiedź, że po urodzeniu dziecka prawdopodobnie bóle ustąpią.
Tak brałam te tabletki kilka lat. Ponieważ moja mama od początku była scetpycznie nastawiona do takiej terapii, po jakimś czasie odstawiłam progesteron, a zaczęłam łykać środki przeciwbólowe. Cykle miesiączkowe zaczęły się wydłużać, a ja zaczęłam się martwić, że coś z moim zdrowiem jest nie w porządku.
Rutynowa wizyta u ginekologa nie wykazała nic nieprawidłowego, a miesiączki pojawiały się po coraz dłuższych okresach czasu i przestały być regularne. Występowały co 30, 40, czasem 50 i więcej dni. Zbadałam hormony. Prolaktyna i testosteron trochę podniesione. Nic z tym dalej nie robiłam, ale cały czas z tyłu głowy miałam myśl, że może być kiedyś problem z poczęciem dziecka.
Nie ukrywałam tego też przed moim narzeczonym. Po odbyciu kursu przedmałżeńskiego zaczęłam poranne mierzenie temperatury. Z różnym skutkiem. Nie trzymałam rygoru ustalonej godziny, zwłaszcza gdy do pracy miałam na różne godziny. Ale był jeszcze drugi wskaźnik - śluz. Raczej nie miałam problemu z oceną jego jakości i on pomagał mi w wyznaczeniu dni prawdopodobnie płodnych.
Wyszłam za mąż. Nie chcieliśmy z mężem czekać z decyzją o dziecku, biorąc pod uwagę nasz wiek (29 i 38 lat) i moje nieregularne cykle od razu rozpoczęliśmy starania. Teraz już skrupulatniej mierzyłam temperaturę i obserwowałam własne ciało. Gdy minęło 28 dni (czyli książkowa długość cyklu), a mój wykres temperatury był trudny w interpretacji stwierdziałam, że pewnie cykl był bezowulacyjny i na razie nic z tego.
Jakże się zdziwiłam, gdy po dwóch tygodniach od szczytu śluzu, kiedy temperatura nadal była wysoka a miesiączka nie nadchodziła zrobiłam test ciążowy i wyszedł dodatnio! Dzięki temu, że prowadziłam obserwacje, byłam w stanie określić dzień poczęcia (mniej więcej z dokładnością do 2 dni) i wiedziałam ile nasze maleńswo ma tygodni. Okazało się, że owulację miałam dopiero w 29. dniu cyklu (standardowo powinna być w 14.), co dla większości kobiet jest dniem kolejnej miesiączki.
Gdybym nadal brała hormony zakładając, że moje cykle są takiej długości jak w wieku 17 lat, to nigdy bym nie zaszła w ciążę, bo nigdy by nie doszło do owulacji! Być może mój organizm miałby całkiem rozreguowaną gospodarkę hormonalną, a ja regularne wizyty u ginekologa i stymulację jajeczkowania. Przez tyle lat byłam przekonana, że z mój cykl jest nieprawidłowy, bo nie mieścił się w ramach książkowych, że byłam bardzo zaskoczona, gdy zostałam od razu po ślubie mamą!
Dlatego zachęcam Was dziewczyny, żeby zacząć od skrupulatnej obserwacji swojego ciała. Nawet jeśli coś będzie nieprawidłowego, to łatwiej będzie Wam to uchwycić i dotrzeć do przyczyny problemu. Gdy brałyście środki hormonalne, czasem potrzeba miesięcy, lat, żeby organizm wrócił do równowagi.
Nie chcę Was tutaj zniechęcać do wizyt u ginekologa, które są jak najbardziej potrzebne, tylko chcę żebyście pamiętały, że to Wy jesteście ekspertkami od własnego ciała. Nie spotkałam jeszcze ginekologa, który chciałaby ze mną analizować wykres temperatury, ale nie raz słyszłam: "ma Pani nieregularne miesiączki? to damy tabletki na uregulowanie cyku".
Na koniec jeszcze taka refleksja. Trochę w skrócie i uproszczeniu. Różnica między naprotechnologią a in vitro polega własnie na tym, że ta pierwsza metoda stara się odnaleźć i wyleczyć przyczynę, a ta druga usunąć objaw. Ponieważ jestem lekarzem, uważam, że zawsze powinno się dążyć do leczenia przyczynowego.
Skomentuj artykuł