Miała 22 lata, gdy zachorowała na raka. "Bóg przemienił to doświadczenie w coś niezwykle cennego"

Miała 22 lata, gdy zachorowała na raka. "Bóg przemienił to doświadczenie w coś niezwykle cennego"
(fot. shutterstock.com)
Małgosia

Odkąd pamiętam, Bóg był obecny w moim życiu. Gdy byłam dzieckiem moją wiarę pielęgnowali rodzice żyjący blisko Kościoła. W pewnym momencie sama wybrałam Jezusa i staram się, często nieudolnie, rozwijać naszą relację i oddawać Bogu swoje sukcesy, porażki, lęki i radości.

Jednak to Jezus jest Tym, który wie lepiej jak zadbać o naszą przyjaźń, wzmocnić ją i po raz kolejny przyciągnąć mnie do siebie. Potrafi do tego wykorzystać nawet najtrudniejsze doświadczenia i zwyczajne fizyczne cierpienie.

Kilka dni po 22. urodzinach dowiedziałam się, że jestem poważnie chora. Chłoniak Hodgkina, jeden z najczęściej występujących nowotworów wśród młodych ludzi. Choroba pojawiła się w moim życiu nagle, nieoczekiwanie. Dobrze się czułam, nie odczuwałam żadnych objawów.

Byłam wtedy w połowie studiów farmaceutycznych, uczyłam się francuskiego, działałam w harcerstwie, śpiewałam w scholi parafialnej. Żyłam na wysokich obrotach, starałam się panować nad wszystkim i nie dawałam sobie prawa do błędów. Nagle okazało się, że będę musiała przeorganizować moje dotychczasowe życie, dostosować je do rytmu leczenia.  Chorobę potraktowałam jak kolejne wyzwanie, któremu muszę sprostać. O dziwo od początku byłam spokojna, nie załamałam się.

Bardziej martwiłam się o moich bliskich, czy będą umieli poradzić sobie z tą sytuacją.

Od razu po postawieniu diagnozy lekarz skierował mnie do szpitala onkologicznego w Warszawie. Na miejscu wyjaśniono mi, jak będzie wyglądało leczenie - będę mieszkała w domu i przyjeżdżała do szpitala raz na dwa tygodnie na kilka godzin chemioterapii. Usłyszałam, że standardowa terapia jest bardzo skuteczna i u większości pacjentów wystarcza do całkowitego wyleczenia.

Pierwsza chemioterapia została wyznaczona na trzeci tydzień stycznia - czas sesji zimowej na studiach. Na oddział przyjechałam naiwnie z całym plikiem notatek, gdyż następnego dnia miałam egzamin z biotechnologii. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że po powrocie do domu przez kilka dni będę dochodziła do siebie leżąc w łóżku. Tego jednak nie można przewidzieć. Ile nowotworów tyle różnych schematów leczenia, a ilu chorych, tyle różnych reakcji na te same leki.

Po pierwszej chemioterapii przez kilka godzin czułam się dość dobrze, ale z czasem zaczęłam mieć nieznane mi dotąd objawy. Nie wiedziałam, co się dzieje z moim ciałem. Bolało mnie wszystko, a nic nie pomagało. Kiedy już jeden ból ustawał, w jego miejsce pojawiał się inny. Akurat zaczęły się ferie zimowe, na popularnych portalach społecznościowych oglądałam zdjęcia moich znajomych ze stoków narciarskich i ciepłych krajów.

Nie było we mnie rozgoryczenia, żalu. Raczej smutek, zmęczenie, niezrozumienie. Poczucie bezsilności i całkowitego zdania się na Boga. Swoje cierpienie oddawałam właśnie Jemu, tak po prostu. W zwykłej modlitwie, swoimi słowami. Nie miałam wpływu na to co się działo z moim ciałem. Bywały momenty, kiedy ból nie dawał mi spokoju, odbierał sen, był moim nieodłącznym towarzyszem.

Na studiach musiałam wziąć urlop dziekański. Nie byłabym w stanie zaliczyć wszystkich przedmiotów, gdyż na farmacji większość zajęć to długie i fizycznie męczące laboratoria. Zdecydowałam się kontynuować zajęcia całoroczne, a pozostałe przełożyłam na kolejny rok. Spotkało mnie dużo ciepła, zrozumienia i pomocy ze strony wykładowców i pracowników administracyjnych uczelni.

W czasie choroby bardzo zbliżyłam się do Boga. Rozpoznałam w Nim Ojca, który chce ulżyć dziecku w cierpieniu, Przyjaciela, który nie opuszcza w bezsenną noc. Kiedy myślę o tamtych momentach z perspektywy czasu, jestem zdumiona, ile sił, spokoju i radości dał mi Bóg w tym trudnym doświadczeniu. Jego Miłość, którą okazywał mi także poprzez innych ludzi, ich wsparcie, pomoc i modlitwę, pomaga mi teraz w chwilach zwątpienia. Pozwala po raz kolejny Mu zaufać, przypomnieć sobie, jak ważna jestem dla Niego, jak bardzo pragnie On mojego szczęścia, radości z codziennych przyjemności, uśmiechu.

Święta Wielkanocne podczas choroby były pierwszymi, które przeżyłam tak świadomie. Czułam się na tyle dobrze, że mogłam uczestniczyć w Triduum Paschalnym, służyć przy ołtarzu śpiewem. Adorować Jezusa w ciemnicy i w grobie czując słabość i kruchość własnego ciała. Z nadzieją czekać na zmartwychwstanie.

Dostałam też kilka "prezentów" od Boga. Pierwszym z nich były moje włosy, które nie wypadły od razu, jak to bywa u większości pacjentów, tylko powoli, stopniowo. Prezentem po każdej chemioterapii był też moment odzyskania sił, pierwszy normalny posiłek, spacer, spotkanie z przyjaciółmi, nawet wyjazd na zajęcia. Wszystkie najprostsze czynności sprawiały mi mnóstwo przyjemności.

Nie wiem czy bez Boga potrafiłabym udźwignąć moją chorobę. Mogę się pytać: dlaczego? po co? Mogę też spojrzeć za siebie i zobaczyć ogromną lekcję pokory, wiary i zaufania. Dzisiaj, gdy minęły 3 lata, a po nowotworze pozostała mi jedynie blizna na szyi i wizyty kontrolne u onkologa, widzę jak Pan Bóg to trudne doświadczenie przemienił w coś niezwykle cennego. Nie mogę zostawić tego tylko dla siebie!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miała 22 lata, gdy zachorowała na raka. "Bóg przemienił to doświadczenie w coś niezwykle cennego"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.