Święty Ignacy - żołnierz Chrystusa
Nieoczekiwanie znów znaleźliśmy się w czasach, kiedy przed naszymi oczyma przetaczają się obrazy wojny i walczących żołnierzy. Nie tylko mamy ją tuż za naszymi granicami, ale na różny sposób doświadczamy jej skutków. Dla nas, w większości żyjących przez całe życie w pokoju, to coś nowego, zaskakującego, wręcz niepojętego, ale patrząc z perspektywy historycznej, pokój przez całe dziesięciolecia to sytuacja wcześniej prawie niespotykana. Praktycznie każde pokolenie miało swoje doświadczenie wojny, a były i takie, które w ogóle nie zaznały pokoju, dla których wojna była czymś naturalnym i oczywistym - pisze Stanisław Łucarz SJ w artykule opublikowanym w "Życiu Duchowym" (nr 111/2022).
Bojowaniem jest życie
Księgi historyczne Starego Testamentu pełne są opisów wojen, ale i czasy Nowego Testamentu nie były czasami pokoju. Wprawdzie za ziemskiego życia Pana Jezusa nie toczyła się w Palestynie otwarta wojna, ale był to raczej rozejm niż pokój. Kraj był wówczas pełen rzymskich wojsk okupacyjnych, których przedstawicieli spotykamy wcale nierzadko na kartach Ewangelii. Ten pełen napięcia pokój zakończył się zresztą niedługo potem straszliwą wojną Żydów z Rzymianami oraz zburzeniem Jerozolimy w roku 70. Nie inaczej było też w kolejnych wiekach. Nic zatem dziwnego, że już w odległej starożytności zrodziła się rzymska maksyma: Vivere militare est, co zwykle tłumaczy się: „Życie jest walką”, ale co lepiej byłoby przetłumaczyć jako: „Życie jest żołnierką”. Niemalże identyczne stwierdzenie znajdziemy również w Biblii, które Jakub Wujek SJ przetłumaczył: „Bojowanie jest żywot człowieka na ziemi”, a Biblia Poznańska oddała je jeszcze dosadniej: „Życie człowieka na ziemi – to żołnierska służba” (por. Hi 7,1).
Jeśli dla Greków i Rzymian zainspirowanych filozofią grecką człowiek składał się z części – ciała i duszy, to w Biblii stanowi on jedność, jest zarazem ciałem, duszą i duchem. Tak więc owo biblijne „bojowanie” albo – jak woli inny tłumacz – „żołnierska służba” dotyczy całego człowieka: jego ciała, duszy i ducha. Dla Platona żołnierze i filozofowie-mędrcy to dwa różne stany. Stąd też nie przenosi on terminologii wojskowej do sfery filozofii i nie nazwie filozofa żołnierzem. Inaczej jest w Biblii. W niej cały człowiek jest w walce. Widać to już we wspomnianej Księdze Hioba, a jeszcze wyraźniej u św. Pawła, który do Tymoteusza napisze: „Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa! Nikt walczący po żołniersku nie wikła się w kłopoty około zdobycia utrzymania, żeby się spodobać temu, kto go zaciągnął” (2 Tm 2,3–4). Tak więc użyje on nie tylko terminu „żołnierz”, ale walkę żołnierską uczyni wręcz obrazem życia chrześcijańskiego.
Ową analogię pomiędzy walką żołnierską a życiem chrześcijańskim rozwinie jeszcze bardziej w Liście do Efezjan, gdzie czytamy: „Bądźcie mocni w Panu – siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki, przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże” (Ef 6,10–17). Nie ma tu żadnych wątpliwości, na czym polega owo bycie żołnierzem Chrystusa Jezusa.
Walka chrześcijanina
Tym samym tropem pójdzie pierwotne chrześcijaństwo. Odrzucać ono będzie służbę wojskową z dwóch racji: po pierwsze dlatego, że należy do niej zabijanie ludzi, a po drugie dlatego, że w wojsku rzymskim związana ona była z boskim kultem cesarza i innych bogów rzymskich. Mamy z tamtych czasów wielu męczenników, nawróconych żołnierzy rzymskich, którzy odmawiali wykonania rozkazów niezgodnych z ich wiarą. Tertulian w dziele De idolatria – O bałwochwalstwie twierdzi wręcz, że Chrystus, mówiąc do Piotra: „Schowaj miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, od miecza ginie” (por. Mt 26,52), rozbroił wszystkich żołnierzy. Takie samo stanowisko zajmie Orygenes. Ten ostatni zresztą na zarzut pogańskiego filozofa Celsusa, że chrześcijanie, odmawiając służby wojskowej, są aspołeczni, nie troszczą się o pokój i okazują nieposłuszeństwo cesarzowi, odpowie, iż jest dokładnie odwrotnie. Chrześcijanie bowiem toczą walkę, która o wiele bardziej służy społeczeństwu i cesarzowi, a jest to walka duchowa, gdyż cały nieporządek społeczny i wszelkie wojny mają swoje przyczyny w sferze ducha. Tak więc sięgają oni do samych korzeni zła. Zacytuje przy tym powyższy fragment z Listu św. Pawła do Efezjan, a gdzie indziej nazwie chrześcijan żołnierzami wiary.
Według tradycji także powszechnie nam znany św. Marcin z Tours pozostawał w szeregach armii rzymskiej do momentu, kiedy kazano mu brać udział w bitwie. Miał wtedy powiedzieć: „Jestem żołnierzem Chrystusa, nie godzi mi się zabijać”. Ta odmowa nie skończyła się dla niego męczeństwem, gdyż były to czasy po edykcie mediolańskim, a więc po legalizacji chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim, choć rozgniewany dowódca kazał go aresztować. Do bitwy jednak nie doszło i Marcin mógł bez przeszkód opuścić szeregi wojska.
Sytuacja zmieniła się, gdy chrześcijaństwo stało się religią panującą, poniekąd państwową. Wtedy to właśnie, zwłaszcza dzięki św. Augustynowi, biskupowi Hippony, została wypracowana doktryna tzw. wojny sprawiedliwej (bellum iustum). Na temat ten napisano niezliczoną ilość traktatów. W największym skrócie można by ją jednak określić jako wojnę obronną w przypadku agresji ze strony wrogiego państwa. Święty Augustyn uważał, że w tej sytuacji należy użyć stosownych środków dla obrony państwa i pokoju, ale z umiarem i nie bez życzliwości – non sine benevoletia.
Porzucenie szat rycerza
Ów ideał wojny sprawiedliwej nabrał szczególnego, religijnego kolorytu w czasie wypraw krzyżowych. Jak wiemy, powstały wtedy nawet zakony rycerskie, co w naszych czasach jest nie do wyobrażenia. Swoistą kontynuacją wypraw krzyżowych była hiszpańska rekonkwista. To pod koniec jej trwania na świat przychodzi Íñigo de Loyola. On sam już w niej nie uczestniczył, ale jak najbardziej jego bezpośredni przodkowie. Jego pokolenie z kolei było bardzo żywo zaangażowane w podboje hiszpańskie, zwłaszcza w świeżo odkrytej Ameryce. Tak więc etos żołnierski był bardzo żywy i w jego rodzinie, i w otoczeniu. Było więc rzeczą naturalną, że nie tylko został żołnierzem, ale też że przyświecały mu żołnierskie ideały. Jak sam mówi o sobie: „Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienia zdobycia sobie sławy” (OP 1).
Nie były to tylko młodzieńcze marzenia, bo dowód prawdziwej żołnierskiej postawy dał podczas obrony twierdzy Pampeluna, kiedy to w sytuacji praktycznie beznadziejnej zagrzewał innych do walki i sam stanął w pierwszym szeregu. Twierdza broniła się do chwili, kiedy został ranny. Gdy się to stało, obrońcy natychmiast się poddali. W czasie długich miesięcy cierpienia i rekonwalescencji rozpoczyna się w nim stopniowa przemiana. Z żołnierza wicekróla Nawarry zamienia się w żołnierza Chrystusa. Można by powiedzieć, że w Ignacym dokonuje się odwrotny proces niż ten, z którym mieliśmy do czynienia w zarysowanej powyżej z grubsza historii chrześcijaństwa. Ignacy, oczywiście, nie neguje doktryny wojny sprawiedliwej, ale sam powraca do tego, co znajdujemy w listach św. Pawła, a potem zwłaszcza u Orygenesa i innych pisarzy chrześcijańskich pierwszych wieków Kościoła.
Już na łożu boleści w swoim rodowym zamku zauważa, że toczy się w nim pewna walka duchowa. Wtedy ma ona charakter łagodny i walką jej jeszcze nie nazywa, ale z czasem przybiera ona na sile. Symbolicznymi gestami, które wyrażają jego decyzję, by pozostawić światową żołnierkę i zostać żołnierzem Chrystusa, jest zawieszenie miecza i sztyletu przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny w sanktuarium w Montserracie oraz porzucenie swojego stroju rycerskiego – szat i znamion rycerza światowego – i przywdzianie szat pielgrzyma, które Ignacy nazwie „szatami i znamionami Chrystusa” (por. OP 17–18). Te jakby sakramentalne gesty otwierają nowy etap w jego żołnierskim życiu.
W służbie Chrystusa Choć
Ignacy zamierza udać się do Barcelony, by stamtąd statkiem popłynąć do Ziemi Świętej, to zbacza z głównej drogi bezpośrednio tam prowadzącej, gdyż obawia się, że może na niej spotkać wielu ludzi, którzy go znają. Postanawia na kilka dni zatrzymać się w małym miasteczku – Manresie, żeby odnotować sobie pewne sprawy w swoim notatniku, ale tych kilka dni przechodzi prawie w cały rok. To tu właśnie – podobnie jak Pan Jezus na pustyni – wchodzi w niesamowicie ciężką walkę duchową. To dosłownie walka na śmierć i życie, gdyż nie są mu oszczędzone nawet pokusy samobójcze. To tu Ignacy poznaje zaciekłość i podstępność tego, którego potem nazwie „nieprzyjacielem natury ludzkiej”. Tu też odkrywa fundamentalne znaczenie walki duchowej, ważniejszej niż wszelkie walki zewnętrzne tego świata.
W Manresie zdobywa pierwsze szlify żołnierza Chrystusowego i tu powstają podstawowe zręby Ćwiczeń duchowych, które przecież nie są niczym innym jak instrukcją ćwiczebną dla żołnierza Chrystusowego. Wprawdzie Ignacy nigdzie ich tak nie nazywa, ale środki, które w nich stosuje, wyraźnie na to wskazują. Ćwiczenia nie zostały napisane przy zielonym stoliku. To zapis drogi, którą sam przeszedł i na której Bóg go prowadził, dając mu doświadczenia, jakie potem Ignacy proponuje ćwiczącemu się. Przy czym sam Ignacy nie chce być absolutnie kimś w rodzaju wodza. Panem i Wodzem jest Jezus.
Strategia walki duchowej
W strukturze Ćwiczeń widać wyraźnie strategię, która ma uczynić ćwiczącego się żołnierzem Chrystusa. Najpierw w tzw. Fundamencie wyznacza cel, ku któremu się zmierza, potem określa dyspozycje, jakie powinien uzyskać ćwiczący się, aby ten cel mógł osiągnąć. Kolejnym elementem jest realistyczna ocena samego siebie, zwłaszcza dostrzeżenie aż do bólu całej swej strony negatywnej, oczyszczenie się z iluzji co do samego siebie, uwolnienie się – by odwołać się do literatury hiszpańskiej – z wszelkiej donkiszoterii. Poznać aż do łez swoją słabość i grzeszność, tak jak Ignacy ją poznał w Manresie, to wielka wartość. Dopiero wtedy można odkryć, czemu i komu można zaufać i gdzie jest prawdziwe źródło mocy. W przeciwnym razie ryzykuje się, iż przegra się w momencie próby.
Potem w kontemplacji o Wcieleniu ćwiczący się zostaje wtajemniczony w wielki – wręcz kosmiczny – plan swego Pana, którym jest zbawienie rodzaju ludzkiego. Owszem, to zbawienie dokonało się historycznie w Jezusie Chrystusie, ale też realizuje się cały czas w życiu konkretnych ludzi… Kolejnym etapem jest wezwanie do służby, swego rodzaju werbunek. To kontemplacja o wołaniu króla, która kończy się deklaracją wstąpienia na służbę. Następny punkt to przedstawienie pola walki i strategii. Jest nim kontemplacja o dwóch sztandarach. Poznaje się tu zarówno strategię przeciwnika, jak i strategię Chrystusa oraz uczy je rozróżniać. To ważne, bo przeciwnik jest mistrzem mistyfikacji. Z kolei przychodzi oczyszczenie i umocnienie motywacji poprzez medytację o dwóch parach ludzi i o trzech stopniach pokory. To wstęp do tego, co św. Ignacy nazywa wyborem, a co tak naprawdę jest odkrywaniem woli swego Pana i Króla, a więc do jakiego konkretnie stanu życia, a używając terminologii wojskowej, do jakiej formacji On mnie powołuje. Jako że bycie żołnierzem Chrystusa realizuje się w ścisłej jedności z Nim. Sam Jezus powiedział: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5), kolejny etap polega więc na wchodzeniu i pogłębianiu tej jedności. Odbywa się to przez bycie z Jezusem, a konkretnie poprzez kontemplację tajemnic życia Jezusa, szczególnie zaś Jego Misterium Paschalnego.
Szczytem tego procesu i zarazem zakończeniem Ćwiczeń duchowych jest kontemplacja Ad amorem obtinendum – „Do uzyskania miłości”. Jej celem jest, jak wskazuje już sama jej nazwa, umocnienie owej jedności najmocniejszymi więzami, jakimi dysponuje ludzka, ale i Boska natura, a jest nimi miłość. Nie jest to jednak miłość li tylko uczuciowa. To prawdziwa agape, która na wzór Jezusa polega na totalnym oddaniu się Bogu, co gdzie indziej św. Ignacy nazwie „wydaniem się w ręce Boga”. Ukoronowaniem tej kontemplacji jest właśnie ów akt oddania czy wydania się w ręce Boga wyrażający się w modlitwie: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś, Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza” (ĆD 234).
Żołnierze Kościoła walczącego
Idea bycia żołnierzem Chrystusa wyraża się też w nazwie zakonu, który Ignacy założył. Absolutnie nie chciał, by w nazwie tej pojawiało się jego imię, jak to jest w przypadku innych zakonów. Nadał mu nazwę Compañía de Jesús, co dość nieszczęśliwie przetłumaczono na łacinę jako Societas Jesu, a potem na język polski jako Towarzystwo Jezusowe. W języku hiszpańskim compañía pośród wielu innych znaczeń ma także znaczenie wojskowe, podobnie jak polskie „kompania”. Zarówno łacińskie societas, jak i polskie „towarzystwo” tracą ten posmak. Nie przypadkiem też Ignacy podkreślił posłuszeństwo jako najważniejszy ślub dla jezuitów, co więcej, jest on jeszcze wzmocniony ślubem szczególnego posłuszeństwa papieżowi w sprawach misji.
Także bulla papieska zatwierdzająca Towarzystwo Jezusowe wydana 27 września 1540 roku nosi charakterystyczną nazwę zaczerpniętą z pierwszych słów tego dokumentu: Regimini militantis ecclesiae – „Do zarządu Kościoła walczącego” wyraźnie wskazuje na taki jego charakter. W swej treści zawiera ona Formułę Instytutu, czyli fundamentalne założenia nowego zakonu. Ta zaś rozpoczyna się od słów: „Ktokolwiek pragnie w Towarzystwie naszym, które pragniemy zaszczycić imieniem Jezusa, walczyć [militare] dla Boga pod sztandarem krzyża i służyć jedynemu Panu i Jego namiestnikowi na ziemi…”. Trudno więc o większą jednoznaczność.
Pewnie, że w późniejszych czasach, a zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach, jezuici odżegnywali się od jednoznacznego kojarzenia ich z wojskowością. Miało to i ma swoje przyczyny we współczesnych tendencjach pacyfistycznych i w powszechnym obrazie żołnierza czy wojska, jakie mamy w naszych czasach. Trzeba jednak wracać do korzeni – do św. Pawła i do św. Ignacego Loyoli – i zauważyć, że bycie żołnierzem Chrystusa jest czymś zupełnie innym niż żołnierka światowa. Sam proces nawrócenia św. Ignacego polegający na przejściu od bycia żołnierzem tego świata do bycia żołnierzem Chrystusa bardzo jasno to pokazuje.
Wymownym znakiem takiego przejścia spowodowanego przez Ćwiczenia duchowe św. Ignacego jest świadectwo dwóch jezuickich nowicjuszy: Rosjanina i Ukraińca, odbywających obecnie nowicjat w Gdyni, którzy w obliczu wojny między Rosją a Ukrainą piszą: „Nie ma między nami wojny. Jesteśmy współbraćmi w zakonie. Nie jesteśmy wrogami, lecz żołnierzami Chrystusa”.
Stanisław Łucarz SJ (ur. 1959), doktor filozofii, kierownik duchowy, redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”. Wykładał historię filozofii starożytnej i patrystycznej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Opublikował między innymi: "Grób czy świątynia? Problematyka cielesności w antropologii Klemensa Aleksandryjskiego", "Siedem grzechów głównych".
Skomentuj artykuł