Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania

Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania
Czyszczenie skóry (fot. Jacek Poznański SJ)
Jacek Poznański SJ / pk

Adivāsi. Autochtoniczne ludy Indii. Na marginesie indyjskiego społeczeństwa. Chciałem być w ich krainie. Od moich indyjskich współbraci wiele słyszałem o niełatwej pracy pośród nich. Jezuici byli pionierami. Możliwość wyjazdu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba - ni stąd ni zowąd pojawił się ks. Francis Dabre. Jedno przypadkowe słowo i natychmiast rozbłysła wizja wyprawy. Dwa dni później mknęliśmy jego dżipem w górzyste rejony dżungli, 170 km na północny-wschód od Bombaju, nad granicę Maharasztry z Gudżaratem. Ogromne połacie porośniętego lasem, a następnie dżunglą terenu, poprzecinane horyzontalnie przez rzeki, wertykalnie przez wodospady. W porze monsunu wszystko intensywnie zielone. Arkadyjskie krajobrazy. Ale tak jest jedynie przez cztery miesiące. Potem wszystko stopniowo zblednie, aż wyschnie doszczętnie. Niewiele da się w tym czasie wyhodować, stąd rolnictwo nie jest tutaj zbyt rozwinięte.

Dżip pełen lekarstw, jedzenia na następnych parę tygodni i słodyczy wzbogaconych witaminami i minerałami. Raz za nami, raz przed nami jedzie furgonetka prowadzona przez energicznego lidera ruchu charyzmatycznego. Wiezie lekarkę i pielęgniarkę z katolickiego szpitala im. Kardynała Graciasa w Vasai oraz wolontariuszy. Nie lubią z nim jeździć, bo zbyt śmiało poczyna sobie na drodze. W środku ulewy zatrzymujemy się przy szkole dla głuchoniemych tubylczych dzieci. Zabieramy siostrę zakonną, pielęgniarkę.

Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania - zdjęcie w treści artykułu

Suryodaya Ashram (fot. Jacek Poznański SJ)

Do odległych wsi Adivāsi w Mokhada Block, w dystrykcie Thane, dojechaliśmy w cztery godziny. Ks. Francis jest z rodziny prawniczej i biskupiej. Sam prawnik, adwokat Sądu Najwyższego. Jeszcze trzy lata temu był regionalnym dyrektorem Caritasu, ciągle w rozjazdach i na salonach. Teraz w Ghosali ma swój Suryodaya Ashram - rodzaj plebani-ośrodka społecznego: dwa pokoje, kaplica, kuchnia, apteka, magazyn, za domem salka na spotkania. Konstrukcje wątpliwej jakości, bo trudno tutaj o dobrych fachowców. Diecezja Vasai otwarła ośrodek w 2006 roku. Mieszkają w dwóch. On jest proboszczem i przełożonym wielkiego dekanatu. Jego wikary dopiero pięć lat po święceniach. Najbliższa placówka godzinę drogi stąd. W okolicy jedna rodzina katolicka - w sumie cztery osoby. To wszystko. Reszta hindusi i różnego rodzaju animaliści.

Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania - zdjęcie w treści artykułu nr 1

Modlitwa na początek (fot. Jacek Poznański SJ)

Dziś tzw. medical camp. Medical camp to kilka godzin pracy medycznego teamu, by zaradzić najpilniejszym potrzebom zdrowotnym okolicy. Gromadzi się ok. 100-150 osób. Pod obszerną wiatą starzy, młodzi, dzieci. Milczący, stoją, siedzą w kucki, leżą na rozłożeni betonie. Główne problemy to choroby skóry i te wynikające z kiepskiej higieny oraz ubogiego w wartości odżywcze pożywienia. Przy poważniejszych objawach trzeba zabrać osobę do szpitala w Vasai. Państwo zapewnia im bezpłatny pobyt. Udało się wyedukować 12 kobiet z okolicznych wiosek, które w zwykłych przypadkach są w stanie otoczyć podstawową opieką medyczną, zaaplikować niektóre lekarstwa, a zwłaszcza pomóc kobietom w okresie ciąży. Tutaj dziewczyny szybko rodzą, często około 15 roku życia i wcześniej. Rodzice aranżują małżeństwa i pozwalają dzieciom żyć razem bez żadnych formalności. Ale gdy kobieta ciężko zachoruje, albo nie może mieć dzieci, najczęściej "mąż" po prostu wyrzuca ją z domu.

Camp zaczyna się modlitwą i śpiewem przed dużym obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Słychać jedynie parę tubylczych głosów. Reszta stoi i patrzy się. Adivāsi są bardzo wycofani w kontakcie z innymi. Czasem gdy przychodzą, trudno z nich coś wydobyć. Krążą wokół domu, przesiadują, kręcą głowami, patrzą się. Dopiero po jakimś czasie, gdy wyśle się do nich bardziej rozmownego tubylca, można wyciągnąć kilka strzępów słów. Ludzie ci byli przez wieki lekceważeni, zgniatani, bezlitośnie wykorzystywani przez wyższe kasty. Mówi się, że uwewnętrznili swoje poczucie niższości, całą pogardę i opresję, którymi ich otaczano. Mówią więc cicho i niepewnie, ze spuszczonym wzrokiem.

Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania - zdjęcie w treści artykułu nr 2

Francis Dabre (fot. Jacek Poznański SJ)

Bardzo są związani ze swoją społecznością. To skutecznie konserwuje ich styl życia. Nie jest więc łatwo im pomagać. Ks. Francis organizuje małżeństwom dobrze płatną pracę w mieście. Trudno znaleźć chętnych. Gdy ktoś już wyjedzie, często wraca po paru miesiącach. Za to Adivāsi i Dalici są wykorzystywani przez tutejszych obszarników ziemskich. Nierzadkie jest (zakazane prawem) zjawisko niewolniczej pracy. Gdy na rodzinę spadają problemy i potrzeba pieniędzy, pojawia się taki landlord i oferuje pożyczkę w zamian za podpisanie zgody na to, że jakiś członek rodziny, np. dziecko, będzie pracował przez następnych 15-20 lat na jego polach jedynie za jedzenie i ubranie. Adivāsi często postrzegają taką propozycję jako dobrodziejstwo, więc się zgadzają. Nie jest łatwo wyjaśnić im przestępczą naturę tego procederu. To między innymi dlatego są z nimi księża. Potrzeba ogromnej pracy nad obudzeniem ich godności ludzkiej i świadomości własnych praw. Być z nimi trzeba także dlatego, że pomimo wielu rządowych form wsparcia, niewiele tak naprawdę dociera do Adivāsi. Wszystko rozbija się o urzędników, którzy nie chcą sobie robić kłopotów załatwianiem ich spraw.

Adivāsi potrzebują elementarnej edukacji. Większość to analfabeci. Do Suryodaya Ashram codziennie rano i wieczorem przychodzą dzieci z okolicznych wiosek, by douczać się, a także dostać odżywczego "snacka". Państwowe szkoły to katastrofa - z powodu nauczycieli. To ludzie bez żadnego etosu. Twierdzą, że te dzieci i tak się niczego nie nauczą. Po co więc się wysilać. Lecz i sami rodzice nie mają poczucia, że edukacja dzieci byłaby istotna. Wolą posyłać je z krowami i kozami na pastwiska. Ks. Francis dużo energii poświęca przekonywaniu rodziców. Ale najlepszą metodą okazuje się po prostu wysłanie dzieci do okolicznych miast, do szkół z internatem. Katolickie placówki zawsze rezerwują miejsca dla dzieci z marginalizowanych wspólnot.

Dwóch księży na czterech wiernych. Ktoś może pomyśleć: w diecezji Vasai nie mają co robić z księżmi (na marginesie, w tym roku wstąpiło do seminarium 5 mężczyzn). Otóż nie. Po prostu ewangelizacja nie może skupiać się na zwiększaniu liczby wiernych, efektywności i wydajności w nawróceniach. W przeszłości nawracanie przychodziło zbyt łatwo. Wystarczyła znajomość paru modlitw i już polewano wodą. Nawracanie szybko pozbawiłoby jakiegokolwiek kontaktu z Adivāsi. Nie jest łatwo zdobyć ich zaufanie. Dodatkowo w tym rejonie bardzo czujne jest nacjonalistyczne RSS i inne ugrupowania hinduskie. Można powiedzieć, że - paradoksalnie - dbają o jakość nawróceń. Z resztą sami księża odradzają (przynajmniej na jakiś czas) nawrócenie - Adivāsi czy Dalici przechodząc na chrześcijaństwo tracą wszelkie rządowe wsparcie, jakie posiadają pozostając w kręgu kulturowym hinduizmu. Państwo twierdzi, że w chrześcijaństwie przecież nie ma systemu kastowego.

Głównym celem ewangelizacji musi pozostać przenikanie świata ewangelicznymi wartościami, odkrywanie królestwa Bożego, które już jest pośród nas, choć jeszcze go nie widać. To trudno wykazać w statystykach. Pozostaje pokorna wiara i ufność w moc Boga działającego w ludzkich sercach oraz świadectwo ewangelicznej postawy. Z Adivāsi trzeba być po ludzku i chrześcijańsku, wspierać ich w codziennym zmaganiu się z życiem, chorobami, ubóstwem, marginalizowaniem. Trzeba samemu okazać się wiarygodnym, znosząc cierpliwie codzienność tam, gdzie oni żyją. Trzeba dawać świadectwo wiary w modlitwie i wzajemnych relacjach. W rejonach, gdzie najwcześniej zaczęto pracę z ludami plemiennymi, dzisiaj, po trzydziestu, czterdziestu latach jest ok. 300 katolików. Czy to jest sukces czy też klęska? Głupie pytanie! Przez te lata wiele stało się na poziomie edukacji, zdrowia, świadomości własnych praw, itd. Ci ludzie stali się pełniejszymi ludźmi, odkrywają powoli własną pełnię człowieczeństwa, której spełnieniem jest Chrystus. Może kiedyś już wolni i świadomi siebie przyjmą Go otwarcie do swojego życia, a może wybiorą inną drogę…

Suryodaya Ashram stoi na wzniesieniu, w pewnym oddaleniu od najbliższej osady. Nie jest tu szczególnie bezpiecznie. Nie licząc walczących pod dachem szczurów i niezwykle jadowitych węży, pełzających po ścianach jaszczurek i wszędobylskich owadów przeróżnych rozmiarów, są ludzie, zamknięci, tajemniczy, oraz ci z bojówek nacjonalistycznych - raz posunęli się do rzucania kamieniami: okazją była wizyta biskupa. Są też w końcu posiadacze ziemscy. Zdenerwowany landlord może pozbyć się księdza, który "buntuje" mu potencjalnych niewolników i po prostu w dziwny sposób go uciszyć.

Ks. Francis wyciągnął z szuflady swój skarb: starannie owinięty w szmatkę cudowny czarny kamień. To jedyna nadzieja przy ukąszeniu węża. Trzeba rozciąć ranę i wcisnąć w nią czarny kamień. Sam się przyssie do rany i będzie wyciągał jad, aż wszystek wypłynie z żył. Potem kamień trzeba zregenerować, gotując go i zalewając mlekiem. To jak przyłożyć do rany Adivāsi krzyż Jezusa. Niech wyssie całe zło, które tak mocno przywarło, aby mogły się w nich obudzić wolne dzieci Boże.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Adivāsi. Ewangelizacja bez nawracania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.