e-rystyka, czyli co mi tu będziesz pis@ł!
Internet promuje w sieci z pozoru radykalną wolność, ale ta wolność, jak na ironię, jest bardziej dla maszyn niż dla ludzi - mówi Jaron Lanier, amerykański pionier technologii internetowych. Czy ma rację?
Mowa jest zwierciadłem duszy. Kiedy człowiek mówi, odsłania kim jest. Publiusz Syrus
Jedną z najbardziej imponujących możliwości, którą otworzył przed nami Internet, jest wolna wymiana myśli. Nie od dzisiaj wiadomo jednak, że jakość dyskusji toczonych na forach i w komentarzach do tekstów pozostawia wiele do życzenia. Dzieje się tak, ponieważ wielu uczestników internetowych debat zapomina, że pozostają one nadal formą osobowego dialogu.
Jaron Lanier, amerykański pionier technologii internetowych, w swojej najnowszej książce "Nie jesteś gadżetem" stawia dramatyczną tezę: "Internet promuje w sieci z pozoru radykalną wolność, ale ta wolność, jak na ironię, jest bardziej dla maszyn niż dla ludzi".
Autor, dostrzegając ogromne pożytki rewolucji informatycznej, zauważa również, że Internet wpływa na rozumienie ludzkiej osoby, przedkładając niezidentyfikowany kolektyw ("wirtualny maoizm")nad jednostkę. Zwłaszcza coraz bardziej ambiwalentna anonimowość, kontynuuje Lanier, budzi w człowieku "ciemną stronę jego natury", co często uwidacznia się w godnych pożałowania emocjonalnych i słownych atakach na dyskutantów, tak jakby w rzeczywistości te osoby nie istniały. Świat wirtualny prowadzi bowiem do powolnej egzekucji autora, bo za anonimowym pseudonimem potencjalnie może się ukrywać każdy, czyli nikt.
Trudno nie zgodzić się z niektórymi spostrzeżeniami Laniera. Istotnie, anonimowość wypowiedzi staje się jedną z najpoważniejszych przeszkód w prowadzeniu konstruktywnego dialogu w Internecie. Ukrywanie się za pseudonimami może służyć, chociaż nie musi, za wymówkę dla pośpiesznego i niemal instynktownego wyrażania swoich pierwszych reakcji, bez poniesienia jakichkolwiek konsekwencji. Etyka chrześcijańska (bo taką mam tutaj na myśli), zakłada jednak, że człowiek przekracza swoje pierwsze poruszenia (emocje), poddając je osądowi rozumu i Ewangelii. Poza tym, obrażanie i argumenty ad personam stają się znacznie trudniejsze, gdy spotykamy osobę w cztery oczy. Bezpośredni kontakt z twarzą rozmówcy, symbolizującą godność osoby, stawia zaporę pierwszym odruchom i nie pozwala na zbyt łatwe "odpersonalizowanie" uczestników dyskusji. Ale w Internecie twarzy nie widzimy.
Jan Paweł II pisał w encyklice "Centesimuss annus", że "człowiek, zachowawszy porządek moralny i wzgląd na powszechny pożytek, ma prawo swobodnie szukać prawdy i opinie swoje głosić i rozpowszechniać". Ten ruch opinii i idei nigdzie chyba nie jest dzisiaj tak przemożny jak w Internecie. Niestety, niektórzy mylnie uważają, że wskutek przywdziania maski anonimowości na internetowych forach, zachowanie porządku moralnego, czyli także kultury wypowiedzi i szacunku do drugiej osoby, zostaje zawieszone.
Sądzę jednak, że problem leży znacznie głębiej niż sygnalizuje to Lanier. Anonimowość wydaje się być jedynie katalizatorem, a nie źródłem nieetycznych zachowań w internetowej komunikacji. Nie zgadzam się z tezą, że rzeczywistość wirtualna jako taka rozwadnia osobę, raczej tworzy "dogodną" przestrzeń do tego, aby człowiek mógł w nieskrępowany sposób uzewnętrznić swoje moralne nieuporządkowanie. Zanim dojdzie do"odczłowieczenia" kogoś na forum, najpierw dokonuje się to w myśleniu. Chrystus wyraźnie mówi, że zabijanie człowieka rozpoczyna się już wtedy, gdy w sercu rodzi się nienawiść, a nie dopiero w chwili zabójstwa. To może skrajny przykład, ale chodzi mi tutaj o ukazanie mechanizmu. Dlatego nieumiejętność prowadzenia rzeczowej dyskusji, szanującej rozmówcę (co nie oznacza pozbawionej emocji), zakorzeniona jest w tym, co Pismo św. nazywa "sercem człowieka", czyli jego centrum.
Chciałbym w dalszym ciągu tego tekstu wskazać na kilka wewnętrznych postaw człowieka, które mogą utrudniać lub sprzyjać etycznemu dialogowi w Internecie. Inspirację zaczerpnąłem od dwóch myślicieli, mianowicie, św. Tomasza z Akwinu i Johna Stuarta Milla. Na pierwszy rzut oka, obaj myśliciele wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Żyli bowiem w różnych epokach i w swoim myśleniu reprezentowali dwa odległe od siebie światy. Angielski filozof przyznawał się do ateizmu i popierał skrajnie indywidualistyczną koncepcję osoby ludzkiej, nie mówiąc już o jego zwątpieniu w istnienie absolutnej prawdy. A jednak jego zapiski dotyczące dyskusji w eseju "O wolności" zawierają wiele punktów stycznych z metodą intelektualnej debaty kultywowanej przez średniowiecznego dominikańskiego teologa. Myślę, że można się od nich wiele nauczyć, także w kwestii prowadzenia internetowego dialogu.
Zacznę od uwag Pawła VI z "Listu z okazji 700-lecia śmierci św. Tomasza z Akwinu". Papież pisze, że ów wielki średniowieczny święty "w każdym wypadku prowadził dialog w takim usposobieniu ducha, że zawsze był skory i gotowy by uznać i przyjąć prawdę przez kogokolwiek byłaby wypowiedziana". Papież wyraźnie wskazuje, że w dobrym dialogu liczą się przede wszystkim intelektualna otwartość i wolność ducha, które pozwalają bez lęku dostrzec przebłyski prawdy nawet pośrodku błędnych teorii.
Nie kto inny tylko Umberto Eco w swoim eseju "Ku czci św. Tomasza z Akwinu" nazywa tego dominikanina "rewolucjonistą", który zmienił poważnie bieg teologii Kościoła. Autor "Imienia róży" pisze, że kiedy przeciętny średniowieczny komentator lub kopista dzieł starożytnego autora natrafił na coś, co nie zgadzało się z objawioną religią, wymazywał "niebezpieczne" myśli albo opatrywał je znakiem zapytania, by ostrzec czytelnika przed "szkodliwymi" wpływami. A co robił św. Tomasz? Zbierał wszystkie rozbieżne opinie, próbował zrozumieć i wyjaśnić znaczenie każdej z nich, stawiał pytania i dociekał, by po przejściu tej żmudnej drogi zarysować własne stanowisko. Wszystko działo się w trakcie publicznej debaty (disputatio) na uniwersytecie, często w obecności adwersarzy.
Oczywiście, średniowieczna dysputa uniwersytecka różni się znacznie od dyskusji internetowej(które też przybierają rozmaite formy). Szczególną słabością tej drugiej jest brak pozawerbalnej komunikacji, zdawkowość wypowiedzi i natychmiastowy odzew bez dłuższego zastanowienia się. Niemniej w obu formach dyskusji istnieją pewne zasady, które pozostają niezmienne.
Każdy kto uważnie czyta Summę Teologiczną, zauważy, że św. Tomasz zanim odpowie na zadane mu pytanie, najpierw bierze pod uwagę argumenty oponentów. Nigdy nie atakuje, lecz przedstawia solidne kontrargumenty. Co więcej, dominikanin dostrzega w zdaniu przeciwników pewną hierarchię racji i potrafi oddzielić to, co istotne, od spraw drugorzędnych. Tomasz rozróżnia i precyzuje. Często przyjmuje niektóre opinie adwersarzy za swoje.
Ojcowie Kościoła nazywali tę umiejętność szukaniem ziaren prawdy rozrzuconych po świecie, także w myśleniu tych, którzy nie przyjmują chrześcijaństwa. Skoro " odwieczne Słowo oświeca wszystkich ludzi", jak uczy Sobór Watykański II w Konstytucji "Gaudium et spes", to każdy człowiek może mieć coś ciekawego do powiedzenia.
Jednym z fundamentalnych założeń Tomaszowego myślenia jest to, że człowiek z natury pragnie dobra. Nie jest to jednak wyłącznie teoretyczna reguła. Doktor Kościoła włącza ją w swoją metodę dyskusji, zakładając dobre intencje rozmówcy, nawet jeśli się z nim nie zgadza. Natomiast człowiek, który wyznaje przekonanie o totalnym zepsuciu natury ludzkiej i niezdolności rozpoznania dobra, a nadto czuje się wewnętrznie zagrożony myślą, różną od jego przekonań, będzie dyskredytował każdego rozmówcę, jeśli tylko dopatrzy się w nim najmniejszego błędu. Nie dotyczy to jedynie akademickich myślicieli. Tę samą tendencję można również zauważyć w sieci.John Stuart Mill pisał, że “przeciwstawne sobie doktryny mogą również zawierać wspólną prawdę".
Zawsze istnieje jakaś nić porozumienia, jeśli tylko obie strony zachowają dobrą wolę.
Podobnie jak św. Tomasz, również założyciel jezuitów, św. Ignacy Loyola, umieścił na początku Ćwiczeń Duchowych etyczną zasadę, która, jego zdaniem, była nieodzownym warunkiem wszelkiego międzyludzkiego dialogu, nie tylko podczas rozmowy rekolekcyjnej. Ignacy pisze tak: "Trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić".
Ignacy zdaje sobie sprawę, że nieporozumienia między ludźmi to normalna sprawa. Nieraz nie potrafimy się odpowiednio wysłowić. Możemy wyrazić się nieprecyzyjnie lub odwoływać się do pojęcia, które rozumiemy inaczej niż nasz rozmówca. Nie można również zlekceważyć wagi emocjonalnej energii, którą wiążemy z naszymi opiniami. Ale nawet jeśli chcemy skorygować czyjąś opinię, powinniśmy to uczynić z miłością, czyli tak, aby nie udowadniać rozmówcy, że jest półgłówkiem.
Mill pisze, że wszelką dyskusję wyklucza zastosowanie słownego przymusu. “Najgorszym przestępstwem, które może być popełnione przez osobę polemizującą jest stygmatyzacja tych, którzy żywią przeciwne opinie jako złe i niemoralne osoby". Jeśli więc ktoś już na początku dyskusji, także w Internecie, przyklei komuś łatkę lub wyleje na niego kubeł pomyj, wykazuje jedynie swój brak dobrej woli i nakręca spiralę nienawiści. Ten zabieg stosuje się, niestety, szczególnie wobec tych, którzy żywią niepopularne lub rzadkie opinie, ponieważ nie mogą się bronić, są nieliczni i nie mają wielkiego wpływu. Równocześnie użycie tej broni odmawia się tym, którzy sprzeciwiają się przeważającej opinii.
Czasem zdarza się, że ktoś odrzuca czyjąś opinię (jeszcze przed pełnym zapoznaniem się z nią), kiedy tylko zauważy, z kim ma do czynienia: z niewierzącym, albo wierzącym inaczej, z liberałem lub konserwatystą itd. Jakby wiara była nagrodą za zasługi i automatycznie wynosiła wierzącego nad wyższy poziom moralny. Niedźwiedzią przysługę świadczą nam również rozsiewane i często bezkrytycznie przyjmowane uprzedzenia, które oceniają człowieka na podstawie "zasłyszanej" wiedzy, obiegowych opinii lub popełnionego przez niego błędu. Wtedy łatwo przekreślić wszystko, cokolwiek ów człowiek zrobił i powiedział. Uprzedzenia opierają się często na nieufności, podejrzliwości i niewiedzy.
Jeśli ktoś reaguje na odmienną opinię jedynie przez demonstrację agresywnych uczuć, oznacza to, że wprawdzie jego opinia jest dla niego ważna, ale tak naprawdę nie potrafi jej racjonalnie obronić. Prawdopodobnie przyjął ją bez przemyślenia i, jak pisał J. H. Newman, wewnętrznego pojęciowego przyzwolenia.
John S. Mill zwraca również uwagę, że "wyciszanie dyskusji opiera się na przyjęciu założenia o własnej nieomylności". Ale tę samą zasadę można rozciągnąć na przypadki krzykliwej przepychanki emocjonalnej, w której tak naprawdę nie padają żadne rzeczowe argumenty, lecz natężeniem negatywnych emocji próbuje się zmusić rozmówcę do milczenia. Skutek bywa jednak często odwrotny do zamierzonego.
Agresja może być wyrazem egzystencjalnej i intelektualnej niepewności osoby, która okrywa się pancerzem iluzorycznej nieomylności, nie dopuszczającej żadnej możliwości błędu i nieadekwatności żywionych przez nią przekonań. Przeciwna opinia często obnaża brak, którego osoba posiadająca ten brak nie chce przyjąć. Lepiej być przekonanym, że zawsze się ma rację, bo wówczas nie trzeba podejmować żadnego wysiłku poznawczego. Agresja słowna zmierza często do unicestwienia opinii, która, zdaniem osoby uciekającej się do tej formy przemocy, nie ma prawa istnieć.
W niektórych grupach przesiąkniętych fundamentalizmem pojawia się również taka tendencja, aby demonizować idee, wartości lub rzeczy, które nie zostały stworzone przez członków tych środowisk. Są one z gruntu złe tylko dlatego, że pochodzą z innej kultury czy religii. Często w grę wchodzi tutaj lęk. Kiedyś natrafiłem na ulotkę w Krakowie, która przestrzegała przed rozmaitymi złymi praktykami wrogimi chrześcijaństwu. Wiele z nich rzeczywiście nie ma za wiele wspólnego z Ewangelią (okultyzm, magia, wróżbiarstwo). Jednakże do tego samego worka wrzucono także akupunkturę, buddyjskie metody medytacji, jogę, czy wschodnie sztuki walki. Jeśli przyjmie się, że w tym, co "inne", zawsze czai się zło, to po co rozeznawać i rozróżniać? Akupunktura została uznana za dzieło diabła, bo nie jest "naukowo" potwierdzona i nie zgadza się z konwencjonalną medycyną. Tak jakby tony tabletek, które połykamy w naszych zachodnich społeczeństwach, były zupełnie bezproblemowe i nieszkodliwe, tylko z tego powodu, że zostały wyprodukowane w laboratorium.
Już na początku Summy Teologicznej św. Tomasz wyjaśnia, że "metafizyka może dyskutować z kimś, kto odrzuca jej zasady, jeśli tylko oponent pójdzie na jakieś ustępstwo, ale jeśli w niczym nie ustąpi, nie można z nim toczyć żadnego sporu". Podobne stanowisko Akwinata zajmuje w kwestii wyjaśniania prawd wiary. Jeśli rozmówca nie wykaże minimum dobrej woli i przynajmniej chęci wysłuchania argumentów, żaden prawdziwy dialog nie nastąpi.
W każdym dialogu nieodzowne jest słuchanie. Ta czynność wydaje się prosta, a jednak jest tak trudna, również w dyskusji internetowej, chociaż słuchanie w tym wypadku wyraża się bardziej w uważnym wczytaniu się w słowa autora, niż w nadstawianiu uszu. Jeśli tej wewnętrznej uważności zabraknie, dochodzi niejednokrotnie do wyciągania pochopnych wniosków, zwłaszcza, że każdy z nas narażony jest na pokusę, aby w czyjejś wypowiedzi dostrzec tylko to, co chcemy usłyszeć lub zobaczyć. Instynktownie szukamy potwierdzenia własnych przekonań. Przefiltrowujemy teksty przez kalkę swoich zrozumień i pojęć. I dlatego możemy wyczytać w tekście lub usłyszeć w nagraniu coś, czego w nich nie ma. Czasem więc warto wstrzymać się z szybką odpowiedzią, przeczytać komentarz lub posłuchać jeszcze raz i zapytać się, czy nie ulegam tego typu mechanizmowi.
John S. Mill uważa, że dzięki dyskusji można poprawić wiele ludzkich błędów. Angielski filozof wierzy, że człowiek może zrewidować i sprostować swoje opinie przez doświadczenie. Jednakże aby zinterpretować doświadczenie, konieczna jest dyskusja. Błędne opinie i praktyki poddają się sile faktów i argumentów. Ale te fakty i argumenty muszą zostać przedstawione. Nie dotrzemy do nikogo, jeśli będziemy atakować i polegać wyłącznie na emocjach, nie dostarczając żadnych argumentów.
Dyskusja może również poszerzyć moją wiedzę, jeśli zaakceptuję, że opinia wyrażona przez rozmówcę może odsłonić nieznany mi dotąd aspekt prawdy. Nikt z nas nie posiada absolutnego poznania i nie ogarnia wszystkiego. Dlatego Mill podkreśla, że "ten, kto zna sprawę tylko z własnego punktu widzenia, wie o niej niewiele".
Paweł VI kontynuuje w cytowanym wyżej liście: "Wiele współczesnych nam teorii i systemów nie da się w ogóle pogodzić z chrześcijańską wiarą i teologią. A mimo to św. Tomasz naucza nas, że nawet w takim wypadku można przyjąć z owych teorii czy systemów pewne szczegóły użyteczne do udoskonalenia i ciągłego rozwijania tradycyjnej nauki lub przynajmniej do pobudzenia badań nad zagadnieniami dotąd nieznanymi lub niedostatecznie wyjaśnionymi".
Umiejętność cierpliwego wysłuchania kontrargumentów i zrozumienia ich, pozwala często lepiej przedłożyć własne racje, a także uznać, jeśli trzeba, niespójność i powierzchowność swoich opinii. To jednak jest trudne, ponieważ nieraz podświadomie sądzimy, że jeśli ktoś udowodni nam niewiedzę w jakimś punkcie, to znaczy, że jesteśmy głupi. A to błędne założenie. Głupim jest raczej ten, kto nie chce się uczyć i modyfikować swoich poglądów. W ostatecznym rozrachunku dokładniejsze sprecyzowanie lub rozwinięcie własnych idei rodzi jeszcze większą radość z poznania. Z tego powodu, twierdzi Mill, Kościół Katolicki powołał instytucję "advocatus diaboli", czyli osoby, która w trakcie procesu beatyfikacyjnego lub kanonizacyjnego miała za zadanie przedstawić wszelkie racje, które podważałyby heroiczność cnót kandydata na ołtarze. Dlaczego? Czy chodziło o to, żeby znaleźć dziurę w całym? Nie, lecz żeby lepiej sprecyzować argumenty przemawiające za kanonizacją.
Jak widać, dyskusja wszelkiego rodzaju, także internetowa, wymaga wysiłku, ciągłej pracy nad sobą, poznania siebie, minimum pokory oraz pamiętania o tym, że również online nigdy nie przestajemy być osobami. Tylko wtedy nasze sieciowe rozmowy zachowają ludzkie oblicze.
Skomentuj artykuł