Franciszek przygarnia dzieci marnotrawne. Niesakramentalni o "Amoris Laetitia"

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Gdy 8 kwietnia 2016 roku papież Franciszek ogłosił adhortację "Amoris Laetitia", pewnie mało kto spodziewał się, jak wielka krytyka czeka Ojca Świętego. Wielu zarzuciło i nadal zarzuca papieżowi zdradę Kościoła czy zaprzeczenie dotychczasowemu nauczaniu.

Jednym z obrońców nie tyle osoby papieża Franciszka, co raczej spójności doktryny Kościoła, w której "Amoris Laetitia" nie stanowi wyrwy, a dopełnienie, stał się prof. Rocco Buttiglione. Opublikował on "Przyjacielską odpowiedź krytykom «Amoris Laetitia»", w której przedstawił złożoną argumentację wykazującą, że adhortacja poświęcona rodzinie - a zatem także małżeństwom nieregularnym - jest uzasadnionym rozwinięciem dotychczasowego nauczania. Książka ukazała się po polsku nakładem Wydawnictwa WAM, a jej fragmenty publikowaliśmy już na DEON.pl w trzeciej odsłonie Magazynu "Czytaj Dalej", która w całości była poświęcona osobom rozwiedzionym.

To temat ważny, bo bezpośrednio dotyczy życia duchowego naszych braci i sióstr, którzy przez lata mogli czuć, że znajdują się poza Kościołem. Dlatego gorąco chcieliśmy oddać im głos, aby podzielili się z innymi czytelnikami refleksją po lekturze książki Buttiglionego. Ich wypowiedzi prezentujemy poniżej.

* * *

DEON.PL POLECA

N.N.

Już sam tytuł książki jest zapowiedzią, jakim językiem będzie pisana "przyjacielska odpowiedź". Myślę, że ta książka powinna stać się dobrym przewodnikiem na kapłańskich drogach towarzyszenia ludziom żyjącym w małżeństwach nieregularnych.

"Przyjacielska odpowiedź" to nie odpowiedź oparta nie tylko na własnej racji czy poczuciu, ale podparta nauką św. Tomasza, Jana Pawła II, Benedykta XVI, papieża Franciszka oraz Słowa Bożego.

W książce tej można zobaczyć obraz Biblii: krytycy to Stary Testament, to prawo. Odpowiedź na krytykę to Nowy Testament, z językiem miłości samego Jezusa. Papież mówi o rzeczach, które myślę, że miał w sercu też Jezus. Zachęcać, przyjąć, towarzyszyć, integrować, rozeznawać - to są dla mnie główne wytyczne, by otworzyć serce na drugiego człowieka. Czytając odpowiedź na krytykę, wyraźnie słychać język miłości, ale też twarde przestrzeganie Prawa, które można wykonać, gdy Bóg w pełni zamieszka w sercu człowieka.

Czytając książkę, przypomniałam sobie, że osoby, które doświadczyły głodu, bardziej szanują jedzenie i podświadomie przeżywają lęk na myśl o utracie pokarmu. Tak bywa z ofiarami wojny, ale też tymi, którzy doświadczyli głodu Eucharystii.

Życie człowieka to niepowtarzalna droga każdego człowieka stworzona przez Boga, dlatego należy każdej przyglądnąć się indywidualnie. Autor sam do tego zachęca, pisząc, że nie jesteśmy "kopiuj-wklej".

Godne uwagi jest również spostrzeżenie o świadomości składania przysięgi małżeńskiej przed Bogiem i dojrzałości młodych w momencie zawierania ślubu. Myślę, że Kościół zdecydowanie powinien zająć się tym głębiej, a szczególnie skłaniać narzeczonych do rozkochania w Bogu, bo tylko ta Miłość jest gwarancją szczęścia małżeńskiego.

* * *

"Czy możemy wyobrazić sobie okoliczności sprawiające, że osoba rozwiedziona, żyjąca w nowym związku, znajdzie się w sytuacji ciężkiej winy bez pełnej świadomości i bez dobrowolnej decyzji? Wyobraźmy sobie, że ktoś, kto został ochrzczony, ale nigdy nie przeszedł rzeczywistej ewangelizacji, zawarł małżeństwo w sposób powierzchowny, a następnie został porzucony. Następnie taka osoba związała się z kimś, kto pomógł jej w trudnych momentach, obdarzył ją szczerą miłością, stał się dobrym ojcem lub dobrą matką dzieci z pierwszego małżeństwa. Można zaproponować jej, by żyli ze sobą jak brat z siostrą, ale… co robić, jeśli ta druga osoba się nie zgodzi? W pewnym momencie swego pogmatwanego życia osoba ta przeżywa fascynację wiarą, po raz pierwszy przechodząc prawdziwą ewangelizację. Być może pierwsze małżeństwo nie było ważnie zawarte, ale nie ma możliwości wszczęcia procesu w sądzie kościelnym ani dostarczenia dowodów nieważności… Nie przytoczymy tu kolejnych przykładów, nie chcąc wdawać się w niekończące się kazuistyczne rozważania"

Rocco Buttiglione, "Przyjacielska odpowiedź krytykom «Amoris Laetitia»"

* * *

T.B.

Kiedy związałam się z moim obecnym mężem (innego zresztą wcześniej nie miałam), był po rozwodzie. Mój tato tę decyzję potępił, cierpiał z powodu konsekwencji, jakie na mnie spadną w sferze religijnej. Po pewnym czasie pogodził się z sytuacją i był kochającym dziadkiem dla naszych córek.

Mama zareagowała inaczej, od początku mnie wspierała. Dzięki mamie trafiliśmy do duszpasterstwa par niesakramentalnych. Wiem, że mama przystępując do komunii świętej, myślała o mnie, jakby mnie w nią włączała. Miała nadzieję, że kiedyś ten sakrament będzie dla nas dostępny.

W adhortacji "Amoris Laetitia" papież Franciszek gestem jak z obrazu Rembrandta przygarnia syna marnotrawnego. Znawcy twierdzą, że u Rembrandta jedna ręka ojca jest typowo męska, a druga jakby kobieca. Kierując się miłosierdziem, papież jak dobry ojciec, a może i zarazem matka, obejmuje zbłąkane dzieci.

Rocco Buttiglione udowadnia, że papież kontynuuje proces zapoczątkowany przez Jana Pawła II w "Familiaris Consortio". Przywołuje filozoficzne i teologiczne przesłanki, którymi kierowali się obaj następcy Piotra. Podkreśla to, co wielu krytykom umyka, że "osoby rozwiedzione, żyjące w nowych związkach, zostają dopuszczone nie do komunii świętej, lecz do spowiedzi". Dobrze, że zostało to tak dobitnie wyrażone.

Ciekawy jest rozdział, w którym autor odnosi się do krytycznych wobec adhortacji wypowiedzi Jozefa Seiferta, oraz ten, w którym wyjaśnia wątpliwości pojawiające się w dyskusji toczącej się wokół dokumentu.

Przyznaję, że "Przyjacielska odpowiedź krytykom «Amoris Laetitia»" nie jest lekturą łatwą, ale jest godna polecenia szczególnie osobom w podobnej jak moja sytuacji, jak i - a może przede wszystkim - duszpasterzom, którym zależy na podążaniu za papieżem Franciszkiem.

* * *

"Czy nowe zasady niosą ze sobą nowe problemy i nowe ryzyko? Na pewno tak. (…) Ale czy dawne zasady również nie niosły ze sobą ryzyka? Czy nie istniało niebezpieczeństwo, że (…) wierni zagubią się, pozbawieni wsparcia sakramentalnego, do którego mieli prawo? Zadaniem konferencji episkopatów poszczególnych krajów, wszystkich biskupów, a w ostatecznej instancji także każdego wiernego jest maksymalizacja korzyści i minimalizacja zagrożeń związanych z tym rozwiązaniem. Przypowieść o talentach uczy nas, byśmy podejmowali ryzyko, ufając w miłosierdzie Boże"

Rocco Buttiglione, "Przyjacielska odpowiedź krytykom «Amoris Laetitia»"

To druga część świadectw. Poprzednie opublikowaliśmy tutaj.

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Franciszek przygarnia dzieci marnotrawne. Niesakramentalni o "Amoris Laetitia"
Komentarze (2)
LL
lomen lomen
12 września 2018, 18:12
Jest jedno bardzo proste pytanie: Czy Amoris Laetitia umożliwia stworzenie takiej interpretacji, że żyjący w ciężkim grzechu cudzołóstwa mogą przystępować do Komunii Świętej?  Decyzje episkopatów np. Filipin, Niemiec, Argentyny, Portugalii a także diecezji Rzymskiej mające poparcie samego "papieża" Bergoglio potwierdzają taką możliwość. A jeżeli mogą tam to czynić to i w Polsce także skoro jest jeden Bóg i jeden Kościół. Jedna Doktryna. Zatem jakiekolwiek kombinowanie, że coś tam, że jakieś dobro, wspólnota, miłosierdzie, są tylko ściemnianiem by usprawiedliwić niewierność Bogu. Czy wszyscy zachwycający się "papieżem Franciszkiem", "Piotrem naszych czasów" (abp Jędraszewski, wywiad, tyg. "Sieci") rozumieją,  że tak na prawdę czynią zgorszenie w tym właściwym, biblijnym rozumieniu? Tak kombinował król Saul usprawiedliwiając swoją decyzję w rozmowie z prorokiem Samuelem. Pan Bóg nie dyskutował a król Saul skończył marnie. Czy może już Biblia nie jest obowiązująca w Kościele... a może "kościele" skoro herezja jest Doktryną?
11 września 2018, 20:39
"Życie człowieka to niepowtarzalna droga każdego człowieka stworzona przez Boga" A wolna wola gdzie się podziała? Problem ludzi to BRAK ODPOWIEDZIALNOŚCI. Jesteśmy mistrzami w usprawiedliwianiu siebie i zwalaniu winy na wszystko i wszystkich dookoła, łącznie z Bogiem. Ewa uległa pożądaniu i zwaliła to na węża, Adam na Ewę, a teraz zwalamy na brak pełnej świadomości, no bo to strasznie trudne do zrozumienia, że "ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci" znaczy po prostu to co znaczy. Nie róbcie z ludzi idiotów. "Przypowieść o talentach uczy nas, byśmy podejmowali ryzyko, ufając w miłosierdzie Boże" Kiedyś czytałam interpretację tej przypowieści, w której talentem była nasza wiara. To od nas zależy czy chcemy ją rozwijać i Boga poznawać, czy wolimy się zająć poznawaniem świata. Ale tu znowu uciekamy od odpowiedzialności: rodzice mi nie przekazali, ksiądz mnie zraził, Kościół jest zły, nikt mnie ewangelizował. Żeby skutecznie prosić Boga o wybaczenie grzechów, trzeba najpierw zrozumieć, że to naprawdę jest MOJA WINA.