Jezus jest moim Panem?

(fot. dimitri_c / sxc.hu / CC BY)

Co się dzieje ze sposobem przeżywania naszego życia duchowego. Czy szatan już tak na dobre zadomowił się nad Wisłą, że egzorcyści, osoby posługujące wstawienniczą modlitwą, mają ręce pełne roboty? Z całą stanowczością trzeba odpowiedzieć: Nie! Tak nie jest!

Równie mocno chciałem zwrócić uwagę na skalę wielkiego nadużycia, jakie wkrada się do Kościoła tylnymi drzwiami. Rzecz rozbija się o chorą duchowość lub, co najmniej, nieprawidłowo rozłożone akcenty, kiedy traktujemy o więzi między stworzeniem a Bogiem oraz o miejscu, jakie zajmuje w świecie zło.

Na początku listopada mogliśmy przeczytać w "Rzeczpospolitej" (specjalnie przywołuje to pismo jako niekonfesyjne) artykuł red. Tomasza Krzyżaka "Za dużo mówimy o siłach zła" (3 XI 2013). Echem odbiła się w mediach sprawa miesięcznika "Egzorcysta" oraz jednego z wydań "Tygodnika Powszechnego" (13 VIII 2013). Przedłużeniem tej "dyskusji" są publikacje, jakie możemy znaleźć chociażby na portalu DEON.pl autorstwa Jacka Prusaka SJ) lub na łamach "Gościa Niedzielnego" (zob. M. Jakimowicz, Proszę mówić jaśniej!, 17 XI 2013). W moim odczuciu główny problem, jaki możemy postawić w świetle tej lektury, dotyczy sztuki wyznaczania granic od banalizowania działania Złego do jego wyolbrzymiania. A problem jest i urósł do tego stopnia, że musi się nim zająć Konferencja Episkopatu Polski porządkując zastany bałagan. W tym świetle chciałbym zwrócić uwagę na trzy błędy - zagrożenia, które można zaobserwować w tej materii.

Psychoza zła

DEON.PL POLECA

Po pierwsze. Panuje swego rodzaju "psychoza zła", do tego stopnia, że już nie wiadomo - parafrazując nieco słowa pieśni wielkanocnej "Zwycięzca śmierci, piekła i szatana" - czy aby na pewno Pan Jezus zwyciężył zło i pokonał diabła, czy to On jest Panem i Królem całej naszej rzeczywistości.

Podważanie - może czasem nieświadomie - tej fundamentalnej prawdy, w bardzo prosty i niebezpieczny sposób może nas zbliżać do zakamuflowanego deizmu (Bóg stworzył świat i na tym koniec - stoi z boku i patrzy sobie jak się męczymy) lub manicheizmu (nasz świat to świat dualizmu - dobro i zło, człowieka trzeba wyzwalać ze wszechobecnego zła).

Folgując takim tezom zapominamy o podstawowej prawdzie, jaką jest wiara w Bożą opatrzność oraz że świat nie jest siedliskiem li tylko zła, gdyż został odkupiony i uświecony Krwią Chrystusa. Podkreślam, nie chodzi o negowanie zła, bo ono jest, również (niestety) to osobowe, ale o zachowanie właściwych proporcji w odpowiedzi na pytanie, kto tu jest Panem, kto naprawdę zwyciężył. Wiecznym malkontentom polecam lekturę adhortacji papieża Franciszka Evangelii Gaudium (szczególnie punkt 276).

Może warto zadać sobie pytanie, czy aby prawdziwe zagrożenie nie tkwi w deprecjacji, umniejszaniu znaczenia Misterium Paschalnego Jezusa Chrystusa. Jest to również pytanie o naszą wiarę w Bożą łaskę, życie w stanie łaski uświęcającej, wstawiennictwo świata aniołów, czy też dogmat o świętych obcowaniu. Podsumowując ten punkt chciałem przywołać postać śp. prof. Jozafata Nowaka OFM, wybitnego polskiego psychologa i teologa. Były kierownik Katedry Psychologii Eklezjalnej KUL zwykł mawiać, wydawałoby się podstawową prawdę, że człowiekowi, który żyje bez grzechu ciężkiego, w stanie łaski uświecającej, który regularnie korzysta z sakramentu pokuty, nic nie grozi.

On nie działa, czy my nie wierzymy?

Drugi rodzaj zagrożenia widzę w podejściu duszpasterskim, w moim odczuciu podczas celebracji Eucharystii z modlitwą o uzdrowienie, lub modlitwach o uwolnienie, dochodzi do swego rodzaju dualizmu pomiędzy - nazwijmy to - "charyzmatyczną" formą pobożności a tradycyjnym duszpasterstwem w parafii. Nie dość powtarzać, że Pan Jezus tak samo działa w recytowanej liturgii o szóstej rano w dzień powszedni, jak w Eucharystii o uzdrowienie. Skoro jednak Msze z modlitwą o uzdrowienie cieszą się taką popularnością, należy postawić pytanie, gdzie są ci ludzie w parafii, na co dzień. Eucharystia przywodzi na myśl jeszcze inny poważny problem , jaka jest właściwa relacja między egzorcyzmem a sakramentami? Egzorcyzm nie jest sakramentem, z kolei Eucharystia i namaszczenie chorych - tak. Czyżby zatem Pan Jezus przestał działać przez sakrament namaszczenia?! On nie działa, czy my nie wierzymy?

Inna sprawa dotyczy tzw. zjawisk nadzwyczajnych, dar języków, dar proroctwa, uzdrawiania, słowa wewnętrzne itd. Zalecałbym wielką ostrożność w zbyt pochopnym szafowaniu i określaniu ich mianem "daru", "charyzmatu". Na zasadzie analogii możemy tu przywołać problem opisany przez św. Teresę od Jezusa, która podejmując temat kontemplacji, przestrzegała swoje współsiostry: "To są […] córki moje, cnoty, które pragnę, byście posiadały, o nie się starały i o nie ze świętą zazdrością między sobą współubiegały. O tamte rzeczy wcale się nie martwcie, że ich nie macie. Nie ma pewności, skąd one pochodzą; w jednych może one będą od Boga, a w was może, z dopuszczenia Bożego, okażą się ułudą, którą diabeł was zwodzi, jak to już uczynił z niejedną. A kiedy tyle jest rzeczy pewnych, którymi możecie Panu się przysłużyć, czemuż miałybyście wdawać się w wątpliwe i narażać się na takie niebezpieczeństwo?"(Droga doskonałości, 18, 9).

Koncentrowanie się w praktyce duszpasterskiej na szukaniu tego, co nadzwyczajne jest niewłaściwym założeniem-fundamentem życia duchowego. Owszem, niektórzy mistrzowie życia duchowego dopuszczają takie przejawy, ale, po pierwsze, nigdy nie stawiają ich w centrum, jako celu; po drugie, zdarza się to osobom, których określamy mianem… świętych. Przywołana tu doktor Kościoła pisze: "Gdy więc dopraszamy się, siostry, daru kontemplacji, ani same siebie nie znamy, ani nie wiemy, o co prosimy.

Zostawmy to Panu, On lepiej wie, niż my, do czegośmy zdolne i czego nam potrzeba. Szczególniejszy to rodzaj pokory, gdy, jak to czynią niektóre, domagamy się od Boga łask Jego, jak gdyby nam się z prawa należały. Takim, sądzę, Pan chyba rzadko kiedy tych darów swoich użyczy: On zna serce każdego i jasno widzi, że nie im pić z Jego kielicha" (Św. Teresa od Jezusa, Droga doskonałości, 18, 6). Szczególnie należy zwracać uwagę na fakt, że areną świętości niezliczonej rzeszy osób kanonizowanych i beatyfikowanych przez Kościół nierzadko była szara i nużąca codzienność, gdzie wierni swemu Panu, dzień po dniu wykuwali swoją świętość: "Ostatecznie więc, siostry moje, na tym kończę, byśmy nie budowały wysokich wież bez fundamentów. Pan nie patrzy na wielkość czynów, tylko na miłość, z jaką je czynimy" (Św. Teresa od Jezusa, Twierdza wewnętrzna. Mieszkanie siódme, 4, 15). Jeżeli w życiorysach niektórych świętych znajdziemy opisy wskazujące na doświadczenia zarezerwowane dla obszaru mistyki, to wiedzmy, że absolutnie o nie nie prosili, nie obnosili się nimi, wręcz przeciwnie, gdyby mogli, chętnie by się ich pozbyli - jako przykład można wskazać św. s. Faustynę Kowalską, bł. Anielę Salawę, św. o. Pio, św. Franciszka z Asyżu.

W niektórych środowiskach kościelnych obsesyjnie tropi się zło na każdym kroku: są dni w których otrzymuję kilka maili z petycjami, protestami, sprzeciwami, nawet w sklepie spożywczym trzeba uważać, jaki produkt się kupuje - ostatnio otrzymałem czarną listę producentów. Wielość tych zdarzeń powoduje, że narażamy siebie i nasze praktyki religijne na ośmieszenie, może się to również skończyć na nerwicy, odbierającym siły smutku lub dezintegrującym poczuciu lęku. Głośny był temat lalek dla dzieci albo uczęszczania na kursy judo, karate. Oj, wiele razy słyszałem o zagrożeniach stąd płynących (ostatnio oberwało się nawet "Gwiezdnym Wojnom"), ale nie słyszałem, żeby ktoś z równym "zapałem" mówił o złu, jakim jest wyjazd busów z ojcami, którzy udają się za granicę na zarobek. Wielu z tych ojców już nie wróci - ich rodziny nie wytrzymają próby czasu i zostaną rozbite. Nie wierzycie?!, Sprawdźcie na Opolszczyźnie. Może tu należałoby skierować swoją energię i modlitwę i prosić Boga o uzdrowienie chorych, grzesznych struktur społecznych. No ale jak modlić się za świat, skoro uważamy go za zły - będę trochę sarkastyczny - i koncentrujemy się jedynie na tym, aby samemu się nie skalać.

Tracimy energię na punktowaniu zła w kuriozalnych przejawach (typu: na tornistrze dziecka znajdują się "emblematy zła", lub że bawi się jakimiś podejrzanymi figurkami), tymczasem nie dostrzegamy, że wiele dzieci w ogóle tych plecaków nie ma - ich rodziców po prostu nie stać na zakup nowego, a to, co mają, pochodzi z odzysku. Już nie wspomnę o zabawkach. Czy nie jest prawdziwym złem smutna rzeczywistość, w której wiele dzieci przychodzi do szkoły głodnych, a najważniejsza rzecz na którą czekają, to nie nauka, ale… możliwość zjedzenia ciepłego posiłku w szkolnej stołówce? Łatwo wypunktować, co jest złe wśród młodzieży (że mają za długie włosy, że na czarno się ubierają, że złe koszulki, że coś złego nosi na szyi, w uchu), ale trudniej dostrzec ich nieraz ogromną samotność i wołanie o poświecenie im czasu. Łatwiej walczyć z urojonym złem niż zareagować, kiedy pani w osiedlowym sklepie sprzedaje nieletnim alkohol lub papierosy.

Po co szukamy tego typu doświadczeń?

Trzecie zagrożenie rozgrywa się na płaszczyźnie psychologicznej. Pytanie zasadnicze, które należy sobie postawić: Po co szukamy tego typu doświadczeń? Dlaczego lgniemy do takich przejawów życia duchowego? Scenariusz zdarzeń na przywołanych tu spotkaniach modli-tewnych jest przykładem do granic wytrzymałości rozbudzonej emocjonalności. Ludzie z wypiekami na twarzy mówią o złu, o manifestacjach Złego, swoją więź z Bogiem określają za pomocą emocjonalnie naładowanych przymiotników, czasem specjalnie jadą wiele kilometrów, aby "tego" doświadczyć, poczuć, kupują książki z wyznaniami egzorcystów, oglądają filmy itd. Szkoda, że w tym miejscu zabrakło dobrego duszpasterza, katechety, który mógłby odradzić taką podróż, by zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na coś mądrego. Na duchowości z takim ładunkiem emocjonalnym - na takiej "ziemi" domu nie zbudujemy, albo jego konstrukcja długo nie wytrzyma, gdyż jest budowany na piasku. Osobiście znam osoby, które niegdyś żyły na wysokich duchowych "obrotach", dziś już są poza lub na obrzeżach Kościoła, ewentualnie, czują się duchowo wypalone.

I jeszcze jedna ważna uwaga: wiele przypadków osób, o których się mówi "opętane", wcale nie muszą nimi być. W tym miejscu zapominamy o istotnej prawdzie - diabeł jest inteligentny, nie jest naiwny.

Nam zaś wydaje się, że ze Złym można postępować jak w bajkach dla dzieci - najlepiej go złapać, schować do buteleczki i dobrze zakręcić wieczko. Niestety, to nie takie proste. Towarzyszenie różnych paranormalnych zjawisk, słowa-bluźnierstwa, które wypowiadają "zniewolone" osoby, wcale nie muszą być przejawem opętania, mogą być przejawem choroby lub innych zaburzeń o podłożu psychicznym lub też trudnej sytuacji życiowej. Zastosowanie dobrej terapii pomaga tym ludziom wrócić do życia, czasem okazuje się, że zabrakło zwykłej ludzkiej empatii, wysłuchania, wczucia. Wmawianie ludziom lub utwierdzanie ich, że są opętane, może być wielką krzywdą, jaką się im wyrządza oraz nieść za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Pomoc takim osobom powinni nieść tylko wykwalifikowani "fachowcy" - począwszy od powołanego przez biskupa penitencjarza, a skończywszy na specjalistach lekarzach i terapeutach. Miejsca publiczne, wspólna modlitwa absolutnie nie są dobrym miejscem do rozwiązywania tak delikatnych problemów. Obecność przypadkowych osób, nieprzygotowanych kapłanów przy posłudze uwalniania jest poważnym błędem i niebezpieczeństwem. Boża łaska w procesie uzdrowienia działa bezszelestnie. Potrzebna jest cisza i milczenie. Ostatnią rzeczą tu pożądaną jest rozgłos (zwłaszcza ten medialny), chora fascynacja i niezdrowa ciekawość.

Na koniec apel do biskupów - o zwrócenie uwagi na problem, jasny przekaz w stosunku do prezbiterów i wiernych. Do wiernych zaś i prezbiterów prośba o uważne słuchanie biskupów. Owszem, z wieloma rzeczami w Kościele można się nie zgadzać, dyskutować; jednak depozyt wiary, troskę o przekaz zdrowej doktryny Pan Jezus powierzył właśnie biskupom. Udawanie, że wie się lepiej jest przejawem pychy. A, jak mówi mądrość ludowa: Pycha z nieba spycha!

dr Ryszard Paluch - doktorat w zakresie teologii duchowości na KUL; dyplom w zakresie dziennikarstwa radiowego na KUL; katecheta Diecezji Gliwickiej (nauczyciel mianowany); redaktor i wydawca, czasem fotograf; autor wywiadu rzeki z Krzysztofem Wonsem SDS: "Niewysłuchana cisza" (Kraków 2008); członek Polskiego Stowarzyszenia Teologów Duchowości; mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezus jest moim Panem?
Komentarze (18)
MP
Marek Podbielski
2 lutego 2014, 23:53
Ponadto warto byłoby przywołując artykuł Pana Jakimowicza, mający być potwierdzeniem wzbierającego niezdrowego zainteresowania nadprzyrodzonością zjawisk, zwrócić uwagę na to, że w zasadzie potwierdza on to, co jest najważniejsze i najwłaściwsze takim spotkaniom - prowadzi się tam uwielbienie Boga. Jeśli zatem się to robi, to nie sposób unikąć częstych manifestacji Złego, ale nie należy do tego przywiązywać wagi, ani się tym ekscytować, a jeśli to chyba tylko po to, żeby ucieszyć się zwycięstwem Chrystusa. To powinno cieszyć, a nie rodzić lęk, zachęcając do jeszcze większego oddawania chwały Bogu.
MP
Marek Podbielski
2 lutego 2014, 23:50
Wierzę, że Panu Ryszardowi przy pisaniu tego atykułu przyświecały jak najwłaściwsze intencje. Tym niemniej po jego przeczytaniu dochodzę do wniosku, że niepotrzebnie deprecjonuje on środowisko charyzmatyków, czy fenomen rozwijających się inicjatyw dotyczących Mszy Św z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Zarzut o przesadną emocjonalność podczas takich spotkań wynika raczej z braku zrozumienia tej podstawowej kwestii, że Pan Bóg przemawia najbardziej do człowieka na poziomie jego serca, a nie umysłu. I nic tego nie zmieni. Odmawiając uznania takiego wymiaru spotkania w relacji człowieka z Bogiem, czasem możemy mieć kłopot w ogóle z Jego odnalezieniem. Tak to już jest, że pewne rzeczy łatwiej przyjąć i zrozumieć będąc prostaczkiem, a pewnie trudniej kiedy przesadnie trzymamy się tego, co rozumowe. Zwracam na to uwagę, bo oceny zjawiska podjął się doktor teologii. Jak powiedział jeden z mądrych polskich biskupów, poza głoszeniem Ewangelii potrzebny jest też znak, po to żeby łatwiej nam było uwierzyć w samo przesłanie. Tym znakiem mogą być cuda, które się dokonują podczas takich spotkań, również to, że mamy okazję doświadczyć żywego, radosnego wielbieniem Boga Kościoła, ale najważniejszą rzeczą jest znak miłości, ponieważ ci, którzy podejmują się organizacji takich spotkań i posługują podczas nich, wiedzeni są przede wszystkim tą samą miłością i litością, którą zdjęty był Chrystus, kiedy wkładał na ludzi ręce i uzdrawiał ich lub uwalniał. Problemu raczej trzeba byłoby upatrywać w takiej sytuacji, w której ktoś zatrzymywałby się na znakach, nie wchodząc w głebię swojej relacji z Bogiem. I tu mamy zadanie dla prezbiterów i wspólnot, aby proponować uczestnikom takich spotkań odpowiednią katachezę, a nawet formację w ramach wspólnoty, a nie pisać, że stanowią one okazję do szukania niezdrowej sensacji.
M
Mateusz
9 stycznia 2014, 21:23
Ciekawe rzeczy pisze pan Paluch, bo księża egzorcyści (praktycy!) mówią iż jest dokładnie na odwrót... ;-) Autorowi polecam stosować znaną dziennikarską metode zwaną "research" zanim będzie opiniował...
jazmig jazmig
5 stycznia 2014, 09:33
Panie doktorze Paluch. Zamiast się wymądrzać, proszę spotkać się z jakimś egzorcystą i poprosić o wyjaśnienie pańskich wątpliwości, podobne spotkanie odbyć z kapłanami prowadzącymi modlitwy o uwolnienie. Wtedy pan będzie wiedział o tym temacie, bo to, co pan napisał, świadczy o tym, iż jest pan w tej materii ignorantem nie mniejszym, niż. o. Prusak i jemu podobni.
T
tomek
3 stycznia 2014, 23:43
Sam artykuł jak i wiele komentarzy rozbraja mnie. Najedzony nie zrozumie głodnego, zdrowy nie zrozumie chorego, beztroski i w dobrobycie nie zrozumie cierpiacego czy dreczonego . Ten kto nie spotkał w życiu Boga, nie nawiazał z Nim relacji, nie żyje z Bogiem, a zatrzymał sie na ksiązkach o Bogu i nauczonych regułkach, bedzie takie modrości wypisywał. Nie ma znaczenia czy jest doktorem teologii czy ksiedzem katolickim, czy stróżem tradycji i zwyczajów w Kościele. 
X
xxx
3 stycznia 2014, 17:47
Z jednej strony: „…wiara zaś jest pewniejsza niż wszystko, co można zrozumieć, spróbować, odczuć czy wyobrazić sobie.”św. Jan od Krzyża, Droga na Górę Karmel Im więcej jest znaków i potwierdzeń wiary, tym mniej jest w niej zasługi." św. Jan od Krzyża (+1591), Droga na Górę Karmel 31, 8   "Szatan cieszy się bardzo, gdy dusza pragnie objawień i jest skłonna do nich; ma bowiem wówczas wiele sposobności, by ją łudzić i, jak tylko zdoła, umniejszać wiarę. W takiej bowiem duszy, jak już mówiliśmy, wielka jest nieczułość odnośnie do wiary. Cierpi ona również rozmaite pokusy i dochodzi do różnych niedorzeczności." Droga na Górę Karmel   „…dusza idąca drogą wiary postępuje naprzód ukryta i osłonięta przed szatanem…” Droga na Górę Karmel  Ale z drugiej strony: św. Ireneusz z Lyonu (+202), męczennik, Ojciec Kościoła - w swym dziele "Adversus haereses" pisze, że Kościół pierwotny (II wiek n. e.) był bogaty w posługę charyzmatyczną: „Jedni rzeczywiście i prawdziwie wypędzają demony, tak że często ludzie uwolnieni od złych duchów przyjmują wiarę i wstępują do Kościoła. (...) Inni zaś przez nakładanie rąk leczą chorych i przywracają im zdrowie, a nawet, jak była mowa, umarli powstali z martwych i przebywali z nami przez wiele lat…” „Jak słyszymy, wielu braci posiada w Kościele charyzmaty prorocze. Za sprawą Ducha mówią różnymi językami, odsłaniają skrywane przez ludzi sekrety, jeśli to pożyteczne i objaśniają tajemnice Boże.”  znaleziono w: Eusebiusz z Cezarei "Historia Kościelna" Wydawnictwo WAM, 2013 ----------------------------------------------------------------- Warto chyba zintegrować te dwa podejścia w jakis sensowny sposób - ustalając priorytety i dokonując rozeznania duchowego.
3 stycznia 2014, 15:01
@Ryszard Paluch - zasadniczo zgadzam się z tezami nartykułu. Natomiast gryzie mnie wrzucenie mszy o uzdrowienie (jako wydarzenia w ogóle) do jednego worka z tymi odjechaniami różnymi. A może msza o uzdrowienie to normalność? Tylko wypaczeń szukajmy w różnych ich wykonaniach? Patrzmy na owoce - dlaczego po mszy o uzdrowienie w Łodzi na Sienkiewicza 60 są ciągle realne, trwałe, uzdrowienia fizyczne oraz zawsze towarzyszące im przy tym duchowe, których w ogóle jest więcej od tych pierwszych i są tak naprawdę ważniejsze? A może tu chodzi o intencję, dedykację takich mszy, tego, co się na nich dzieje w trakcie, w porównaniu ze zwykłymi? Zachęcam do uczestniczenia choć raz (jak nie ma możliwości osobiście, to są zawsze transmisje na żywo) i dokonanie oceny. A może to chodzi o to, że te akurat msze o uzdrowienia są "administrowane" przez o. jezuitów, którzy otwarci na nowe tchnienie Ducha Św. w Kościele, jednak trzymają to we właściwych ryzach rozeznania ignacjańskiego? [url]http://www.youtube.com/watch?v=eAB-nCkHvEU&feature=youtu.be[/url]
K
Kris
3 stycznia 2014, 13:36
Sam na wlasnym przykladzie  doswiadczylem uwolnienia od zlego ducha ale zeby bylo smieszniej stalo sie to na rekolekcjach ignacjanskich podczs prostej czynnosci kuchennej. Tak poprostu gdy sie w duchu modillem. Dla mnie to byl najwiekszy dowod na swiecie ze Bog moze uwolnic kogo chce i kiedy chce. Sam natomiast strasznie cierpialem wlasnie dlatego ze mase bylo na okolo mnie osob ktore mowily o opetaniach a nikt poprostu mnie nie zapytal dlaczego jestem smutny. Zwykle zainteresowanie druga osoba. Dzisiaj jestem zwolennikiem modlitwy + psychoterapii bo obie te rzeczy sa rownie istotne.  Jak nas boli zab to idziemy do dentsysty i to jest normalne, wiec jak boli serce to powinnismy isc do psychologa. Wszystko zawsze okraszac modlitwa ale pamietac ze Laska buduje na naturze. 
P
protestant
3 stycznia 2014, 12:35
Cenny tekst. Podobne problemy i wyzwania istnieją w środowisku protestanckim w Polsce. Podobne też można usłyszeć głosy w dyskusji.
K
KRis
3 stycznia 2014, 12:20
... gdzie są ci ludzie w parafii, na co dzień ? uczęszczają na Msze. Różnica w tym, że na Mszach z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie przyjeżdżają ludize z wielu parafii. Msza taka przynosi efekty gdy człowiek jest w stanie Łaski Uświęcającej. Więc nikt kto poważnie podchodzi do tego wymiaru życiaduchowaego niezaniedba sakramentów.
K
KRis
3 stycznia 2014, 12:13
Po 40 latach wkońcu zaczęłem rozumieć, że ZŁO nie bieże się tylko ze mnie ale przychodzi również ze świata i od szatana. Trzeba edukować katolików aby dobrze rozeznawali to co się wokół dzieje. KK przez ostatnie 30 lat zaniedbał temat zła, również tego wcielonego. Dowód - choćby znikoma ilość egzorcystów powoływanych w tamtym okresie. Konieczne jest więc aby żeczywiście Episkopat zają się tym tematem. Jezus zwyciężył ale szatan żyje i zniekształca naszą miłość i dobro do swoich celów.
M
małgorzata
3 stycznia 2014, 11:50
Druzgocący i nieprzemyślany materiał panie Paluch. Można mieć doktoraty jak widać a dać się wystraszyć temu co sie obecnie dzieje. Artykuł jest ewidentnie manifastacją na przyjęcie i pokorne ustosunkowanie się do panoszącego się zła. Ludzie którzy świadomie uczestniczą w takich Mszach mają wiedzę i nie są w jakichś hipnozach by nie wiedzieć że Chrystus zwyciężył szatana. Wspólnoty charyzmatyczne jakie w ostatnim latach powstają to ratunek i wołanie o pomoc. Zgadza sie że nie każde objawy zła w człowieku to od razu opętanie czy zniewolenie. Ale księża którzy egzorcyzmują konkretne przypadki bardzo dokładnie weryfukują indywidualne przypadki z konsultacją psychiatryczną włącznie. I nieprawdą jest że każdy ksiądz może sobie uwalniać poprzez modlitwę. Bardzo uproszczone potraktowanie tematu wręcz pokazanie jej skrajnych przypadków. To że ludzie są bardziej wyczuleni i zwracają baczniej uwagę gdzie bywają , z kim , w co się ubierają, to nie jest jeszcze schiza. Czy tekst typu: lepiej niech wykorzystaja te pieniądze które stracą na wyjazd na Mszę o uzdrowienie na pomoc czy inne potrzeby... O czym Pan mówi?! Osoba która nie jedzie na taką Mszę nie udziela się najczęściej nigdzie, poza niedzielną Mszą św w najlepszym razie. A życie w łasce uświęcającej jest jedyną droga do zbawienia i to jest niezaprzeczalne. Ale o tym jak tak żyć i jak to jest ważne wiem z Mszy w takiej właśnie Wspólnocie, a nie jak powinno być z Mszy parafialnych. I nikt nie podważa ważności Sakramentów nad uczestniczeniem w takich Mszach. Bardzo niesprawiedliwy artykuł. Widać brak znajomości bardzo szerokiego tematu.
A
Aga
3 stycznia 2014, 11:45
A ja nie do końca zgadzam się z autorem. Owszem, wiara oparta na emocjach jest krucha i nietrwała, ale przeżycie duchowe jest niezbędne żeby wejść w relację z Bogiem, do której każdy z nas jest przecież powołany. A że jak w każdej relacji po okresie uniesień emocjonalnych nadchodzi szara codzienność - wtedy okazuje się czy zakochanie przerodziło się w miłość. A to nie zachodzi automatycznie, to jest owocem wierności, codziennych decyzji i wyborów (często wbrew emocjom). Więc nie wylewajmy dziecka z kąpielą - "charyzmatycznie" czy emocjonalnie przeżywana wiara jest początkiem, nie szczytem, prawdziwej relacji i na to właśnie mądrzy katecheci i duszpasterze powinni zwracać uwagę - na potrzebę kontynuacji w codziennym szarym życiu. Żeby w ciemnych dolinach codzienności wyznawać Jezusa jako Pana trzeba też doświadczyć Jego mocy działąjącej dziś pośród nas.
3 stycznia 2014, 11:40
Gdy kończy sie wiara, zaczyna sie zabobon. Tak było kiedyś, tak też jest teraz. A zobon to zarówno ezgorcyzmy, ale też elementy jogi. Wiara magiczna. Widzialem to kiedyś, gdy pośrodku jakiś rekolekcji, w dniu, gdy byla modlitwa o uzrodiwneie i uwolnienie było pełno ludzi, a następnego dnia na "zwyklej" Mszy zdecydowanie mniej. Magia, czary, emocje....
Dariusz Piórkowski SJ
3 stycznia 2014, 11:25
Panie Ryszardzie, dziękuję za ten rozsądny i bardzo dobry tekst. Zgadzam się z Panem we wszystkim. Podobne kłopoty przeżywały już wspólnoty w czasach apostolskich, na przykład, w Kolosach. W Liście św. Pawła do Kolosan widać to wyraźnie. Tamtejsi chrześcijanie pod wpływem gnozy i różnych filozofii zaczęli się chwiać w wierze, to znaczy, myśleli, że Jezus jest jednym z wielu zbawicieli, takim lepszym aniołem. Przestali wierzyć, że on jest jedynie Panem. Dlatego Paweł pisze: "Jak więc przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak w Nim postępujcie". Lęk przed diabłem, węszenie wszędzie zła i przesadny "kult" egzorcyzmowania bierze się z braku wiary w Chrystusa jako Pana i Zwycięzcy. Po prostu, te same problemy powracają, tyle że w innych okolicznościach. Korzeń zazwyczaj jest ten sam.
AF
Antonina Fey
3 stycznia 2014, 11:19
Skoro jednak Msze z modlitwą o uzdrowienie cieszą się taką popularnością, należy postawić pytanie, gdzie są ci ludzie w parafii, na co dzień. Moim zdaniem dzieje sie tak dla tego, ze nie rozumiemy Eucharystii. Nie doceniamy jej.Ze nam ona spoweszedniala, a taka Msza z modlitwa o uzdrowienie to cos innego i a noz widelec, rozwiaze wszystkie nasze sprawy... Chyba w duzym wlasnie stopniu, wyplywa to z naiwnosci i ciekawosci.
G
Grzeb
3 stycznia 2014, 10:56
Ze wszystkim się zgadzałem... aż do ostatniej części, gdzie autor napisał "Szkoda, że w tym miejscu zabrakło dobrego duszpasterza, katechety, który mógłby odradzić taką podróż, by zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na coś mądrego." Wręcz mnie to oburzyło!! Jak poświęcanie czasu i pieniędzy na spotkanie z Bogiem może być czymś niemądrym? Ile osób nawróciło się na tego typu spotkaniach? Ja sam jestem taką osoba i Bogu dziękuję, że nie spotkałem "dobrego duszpasterza", który by mi odradził taki wyjazd. We wszystkim trzeba mieć umiar - to oczywiste, jednak autor musi również zaakceptować fakt, że ruch charyzmatyczny niesie również wiele dobrego o czym, mam wrażenie, (może się mylę) autor zupełnie zapomniał.
M
msl
3 stycznia 2014, 10:37
Święta prawda-zawsze wzbudzały moją podejrzliwość te różne egzaltowane praktyki.