"Nic nie możecie nam zrobić"...
Nigeria, najludniejsze państwo Afryki, gdzie śmierć przyjeżdża nocą na motorach, podkłada bomby i pali żywcem, wołając przy tym: "Allah jest wielki".
Bierność świata wobec działań sekty Boko Haram - tak, tak, sekty, bo nawet w oczach większości muzułmanów uchodzą oni za odstępców od wiary - jest doprawdy zadziwiająca. Oto bowiem kiedy miliony oczu wpatrzone są z przerażeniem w rozstrzelaną redakcję "Charlie Hebdo", w tym samym czasie w Nigerii przy niemal całkowitym milczeniu zachodnich mediów dokonuje się religijna rzeź na niewiarygodną wręcz skalę. A to, co się tam dzieje, można opatrzyć wyłącznie ostrzegawczą tabliczką z napisem: "Tylko dla widzów o mocnych nerwach".
Zabite miasto
Początek roku to wyjątkowe nasilenie makabrycznych doniesień z Nigerii. Kilkanaście dni temu bojówkarze z Boko Haram dokonali m.in. pacyfikacji dziesięciotysięcznego miasta Baga nad jeziorem Czad w północno-wschodniej części kraju. Z zeznań świadków wynika, że kilkuset członków sekty wjechało samochodami do wsi i rozpoczęło regularną rzeź. Rozstrzelano setki ludzi, resztę spalono żywcem w ich domach. Jedną z ofiar islamistów z Boko Haram stała się kobieta, która w chwili ataku rodziła. "Połowa dziecka była już na tym świecie, kiedy jego matka została postrzelona i zmarła" - relacjonował jeden z ocalałych mieszkańców Baga. Inny mówił, że ciała zamordowanych leżały dosłownie na wszystkich ulicach miasta. Nigeryjskie władze potwierdziły, że w masakrze zginęło prawdopodobnie około 2000 osób - niemal jedna piąta mieszkańców miasta. Podobna pacyfikacja dotknęła kilkanaście innych miejscowości, w tym sąsiednie Doro Golon, gdzie terroryści spalili prawie wszystkie domy. Doskonale widać to na przedstawionych przez organizację Amnesty International zdjęciach satelitarnych przeprowadzonych po ataku Boko Haram, które pokazują katastrofalne rozmiary zniszczeń. Na pierwszych obrazkach jest gęsto zaludniona miejscowość, usiana czerwonymi kropkami domów. Na kolejnych widać już tylko zgliszcza. "Doro Golon została niemal starta z mapy w ciągu czterech dni" - stwierdził Daniel Eyre z AI.
Wiele innych miejscowości w północno-wschodniej Nigerii prawie kompletnie opustoszało. Ich mieszkańcy, bojąc się ataków Boko Haram, uciekli z domów. Do graniczących z Nigerią Kamerunu i Czadu przedostało się ok. 30 tys. osób. Kolejne dwa tysiące schroniło się na wyspie na jeziorze Czad, leżącym na granicy Nigerii i Czadu. Przedstawiciel urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców (UNHCR) zapowiedział już, że ludzi ci zostaną ewakuowani do Czadu.
Ale nie są to wcale pełne statystyki. O wielu osobach nie ma nadal żadnego sygnału. "Wciąż zbieramy informacje o tym, co się wydarzyło. (…) Nie wiemy, gdzie schroniła się ludność z zaatakowanych przez islamistów miejscowości ani też, czy ktoś się uratował. Nie wiadomo, czy ocaleni ukryli się w górach, w buszu, czy zbiegli do sąsiednich krajów. Rozmawiałem z biskupem Yole. Mówił mi, że przy tamtejszej katedrze schroniło się wielu ludzi" - relacjonował po ataku na Baga przewodniczący episkopatu Nigerii abp Ignatius Kaigama.
Dziewczynki z bombami
Ulubioną bronią muzułmańskich terrorystów w Nigerii stało się także od jakiegoś czasu wykorzystywanie dzieci jako żywych ładunków wybuchowych. Kilkanaście dni temu na jednym z targowisk na północnym wschodzie kraju wysadziły się w powietrze trzy około dziesięcioletnie dziewczynki. Zginęło 19 osób, a prawie 50 zostało rannych. Kolejną, tym razem 13-letnią dziewczynkę aresztowano po tym, gdy porzuciła w taksówce pas wyładowany materiałami wybuchowymi, nie chcąc go odpalić. Jak później relacjonowała, islamiści z Boko Haram zapytali ją, czy chce trafić do nieba, a kiedy odpowiedziała twierdząco, rozkazali jej dokonać samobójczego zamachu. "Kiedy powiedzieli mi, że muszę zginąć, żeby trafić do raju, że muszę zdetonować bombę i umrzeć, to powiedziałam, że nie mogę tego zrobić" - wyjaśniała dziewczynka. Wtedy zagrozili jej śmiercią. Założyła więc pas szachidów (samobójców), bo bała się, że spalą ją żywcem, tak jak zrobiono z wieloma osobami, które widziała w obozie Boko Haram. Wyjątkowo ponuro w tym kontekście brzmi fakt, że 13-latka znalazła się wśród radykalnych islamistów, przyprowadzona tam przez ojca - członka sekty, który miał ją oddać na "potrzeby" dżihadu.
Inną praktyką stosowaną nagminnie przez Boko Haram są porwania. Po niedawnym ataku na miasto Baga uprowadzono nieustaloną liczbę kobiet. Wkrótce potem islamscy radykałowie przekroczyli granicę z Kamerunem i zaatakowali dwie wioski, porywając blisko 80 osób. Większość z uprowadzonych to dzieci. Stało się to po tym, gdy na pogranicze Kamerunu i Nigerii skierowano dodatkowe wojska z sąsiedniego Czadu, aby pomóc miejscowym władzom w walce z islamską rebelią.
Nadal nie znany jest natomiast los ponad 200 nastoletnich uczennic, które w kwietniu ubiegłego roku uprowadzono z dwóch nigeryjskich wsi. Członkowie sekty zagrozili sprzedaniem ich na targu, jeśli rząd w Abudży nie uwolni przetrzymywanych islamskich bojowników. Sprawa stała się na tyle głośna (włączyła się w nią m.in. sama Michelle Obama oraz aktorka Angelina Jolie), że Stany Zjednoczone zdecydowały się wysłać do Nigerii grupę komandosów i ekspertów wojskowych, aby pomóc w odnalezieniu dziewcząt oraz w walce z sektą. Bezskutecznie. Kilka miesięcy później przywódca Boko Haram Abubakar Shekau oświadczył, że nie ma żadnych szans na uwolnienie uczennic: "Kwestia dziewcząt nie istnieje, ponieważ dawno temu je zaślubiliśmy. (...) Nie ma odwrotu od tej wojny".
Polowanie na barany
Członkowie Boko Haram sami o sobie mówią, że są afrykańskimi talibami. Od 2009 r. prowadzą krwawą walkę o przekształcenie Nigerii w państwo islamskie, w którym obowiązywałoby prawo szariatu. W sierpniu 2014 r. po zajęciu miasta Gwoza lider Boko Haram proklamował powstanie "islamskiego kalifatu" i ogłosił lojalność wobec Państwa Islamskiego. To także wiele mówi o zamierzeniach człowieka, który w jednej z wypowiedzi cytowanych przez "Gazetę Wyborczą", stwierdził, że "zabija każdego, kogo wskaże mu Bóg, z tą przyjemnością, z jaką zabija kurczaki i barany".
Boko Haram wykorzystuje przy tym z premedytacją skomplikowaną sytuację wewnętrzną kraju. Mieszkańcy podzieleni są procentowo niemal po równi na wyznawców islamu i chrześcijaństwa. Paliwem dla radykałów jest także trudna sytuacja gospodarcza Nigerii. W tym najludniejszym kraju Afryki (niemal 175 mln mieszkańców) i zarazem największej gospodarce na Czarnym Lądzie, większość mieszkańców żyje nadal poniżej progu ubóstwa. I to właśnie tam Boko Haram rekrutuje swoich przyszłych radykalnych bojowników. Jak bardzo radykalnych?
Według ostrożnych szacunków od 2009 r. islamiści z Boko Haram zamordowali już co najmniej 13 tys. Nigeryjczyków. Ich ataki stają się z każdym miesiącem coraz bardziej krwawe. Tylko w tym roku z ich ręki zginęło już ponad 3 tys. osób. Na terenach ogarniętych islamską rebelią obowiązuje cały czas stan wyjątkowy, a mimo ofensywy kontyngentu sił reagowania złożonego z żołnierzy Nigerii, Nigru, Czad i Kamerunu, islamiści nie tylko nie ustępują, ale wręcz zwiększają swoje zdobycze terytorialne. "Nic nie możecie nam zrobić" - stwierdził niedawno wprost lider sekty Abubakar Shekau.
Wzrost aktywności Boko Haram wiąże się także z zaplanowanymi na luty wyborami w Nigerii. "Islamistom zależy na sianiu lęku i doprowadzeniu do destabilizacji w kraju" - stwierdził pracujący w Nigerii kombonianin o. Efrem Tresoldi. Wszystko to odbywa się kosztem ludności cywilnej, która potrzebuje pilnej pomocy z zagranicy. Włoski misjonarz apeluje więc o natychmiastowe otwarcie korytarzy humanitarnych z żywnością i pomocą medyczną. O modlitwę za cierpiących mieszkańców Nigerii prosi także świat abp Ignatius Kaigama podkreślając, że to, czego Nigeryjczycy doświadczają w ostatnich tygodniach z rąk islamskich fundamentalistów, "przekracza ludzką wytrzymałość".
Skomentuj artykuł