Od lansowania do lasowania

Od lansowania do lasowania
(fot. chris.vandyck / flickr.com / CC BY)

Na marginesie toczącej się w naszym kraju debaty na temat genderyzmu zajrzałem do dokumentu, który przywoływano w dyskusji. Chodzi o "Standardy edukacji seksualnej w Europie" - podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem - tekst sygnowany przez Biuro Regionalne WHO dla Europy. Proszę się jednak nie obawiać, szczególni Ci, zmęczeni już niekończącą się dyskusją na temat preferencji, orientacji i wszelakich trans… - w dzwony bić nie będziemy!

Proponuję refleksję na temat przyjemności. Otóż, przeglądając powyższą publikację, można dojść do wniosku, że właściwe pielęgnowanie przyjemności seksualnej u naszych latorośli spędza sen z powiek autorom dokumentu w myśl zasady, że "podstawowym celem edukacji seksualnej jest skupienie się na seksualności jako pozytywnym ludzkim potencjale i źródle satysfakcji i przyjemności" - czytamy w tekście. Postulat o tyle ważny, że o jakość doznawanej przyjemności trzeba zadbać już od pierwszych lat życia człowieka.

Kategorię "przyjemności" wpisuję zatem, obok takich osiągnięć myśli humanistycznej jak "tolerancja", "kompromis", "związki partnerskie", do panteonu świętych słów naszego języka. Za autorami "Standardów…" można by jeszcze dorzucić akceptację wszelakich wariantów "różnorodności" i "holistyczną edukację seksualną". Może ktoś powie, że katolicy znowu coś węszą i że lepiej byłoby machnąć ręką lub pobłażliwie się uśmiechnąć. Problem jednak zaczyna się wtedy, gdy taką mentalność ma się propagować się wśród naszej młodzieży i dzieci. A tu już tylko - teraz zabrzmi nieco katastroficznie - jeden krok, który dzieli lansowanie od lasowania (młodych umysłów).

DEON.PL POLECA

No ale wróćmy do samej przyjemności. Wpierw zaznaczmy, że problem jest złożony i należy spojrzeć na niego w szerszym kontekście. Na przykład, na niwie edukacji coraz odważniej zadomawia się teza, że nauka ma być "przyjemnością" albo że trzeba "uczyć się z przyjemnością". Takich językowych mezaliansów znajdziemy więcej. Na dobre zagościło kłamstwo, że nauka to zabawa - tymczasem nauka to praca i poświęcenie. Szkoda, że ofiarą tych tez stają się najczęściej uczniowie słabi lub średni, uczeń bardzo dobry i wzorowy doskonale wyczuwa - a wielością dodatkowych zajęć lub nauki obcego języka potwierdza - fałszywość tego twierdzenia. Podobnie kuriozalna sytuacja jest po drugiej stronie uczniowskiej ławki. Nauczyciele już pogubili się w mnogości metod i form aktywizacji, co spowodowało, że ich praca - osób, które mają nauczać i wychowywać - stała się formą "zabawiania", czyli jak atrakcyjnie i przyjemnie przykazywać wiedzę oraz zadowalać gusta swoich wychowanków i ich rodziców.

Nieraz można spotkać się z opinią, że rodzice są niezadowoleni z pracy nauczyciela. I trzeba przyznać, że często jest to słuszny zarzut, jednakże nie zawsze chodzi tu o meritum. Pamiętam sytuację, w której jeden z nauczycieli musiał się tłumaczyć, że ma czelność robić kartkówki swoim uczniom, tym bardziej, że to była katecheza. Katecheta zaś powinien nie "wymagać" lecz "zachęcać". Biedak stał wobec forum rodziców jak owieczka przeznaczona na rzeź. Tymczasem butny rodzic, siedząc sobie, w najlepsze artykułował swoje tezy, żując ostentacyjnie gumę.

Analogiczną sytuację można zaobserwować w społeczeństwie. O ile wzrasta świadomość przysługujących nam praw, o tyle ze świadomością obowiązków jest już znacznie gorzej. Niejednokrotnie spotykamy z roszczeniową postawą typu "bo mnie się należy". Z takim profilem osobowości mamy do czynienia w szkole (już wśród najmłodszych), na uczelni, w sklepie, w pracy, w kościele. Podkreślić jednak trzeba, że w przypadku dzieci, to nie jest ich  wina, że "tak się zachowują". Wzorce kopiują ze świata dorosłych oraz rzeczywistości, którą znają ze szklanego ekranu.

Cwaniacki model społecznego funkcjonowania ma wypisane na swoich sztandarach: "Grunt, żeby mnie było dobrze!" i "jakoś się życiu trzeba ustawić!". Folgując takim postawom przykładamy rękę do wychowywania pokolenia egoistów i konsumpcjonistów, dla których liczy się tylko to, żeby było "szybko, łatwo i przyjemnie". O absurd ociera się fakt, że taka mentalność zadomowiła się już nawet w sferze kulinarnej: rozpuszczalne kawy, zupki, instant, wszelki fast-food, itd. Komu by się przecież chciało przygotowywać swojski makaron, zrobić mięso mielone lub własne pierogi. Znawców rozkoszy podniebienia nie trzeba pytać o zdanie na ten temat.

Postawa przesadnego zabiegania o własną przyjemność wiąże się z brakiem pokory. Raczej trudno wyobrazić sobie osobę, która byłaby pokorna i jednocześnie egoistyczna, zapatrzona tylko w siebie, dbająca tylko o swoje "ja". Osoba pokorna jest zdolna do poświęcenia, do ofiary. Jakie są owoce kultu przyjemności? Pomijam w tej chwili te moralne - to osobny temat. Osoby trapione tą przypadłością są znudzone i w gruncie rzeczy bardzo samotne. Chorobliwa troska o swoją przyjemność - tak naprawdę zamyka ich na drugą osobę, koncentruje na samej przyjemności, czyni niezdolną do nawiązania dialogu, przeżycia prawdziwego spotkania z drugim człowiekiem. Aby bowiem zbudować trwałą więź, niezbędna jest zdolność do poświecenia, gotowość rezygnacji. Oczywiście, w dokumencie WHO, nie znajdziemy określeń typu "ofiara", "poświęcenie", "być dla". Dlatego nie dziwi fakt przekazywania już od najmłodszych lat wiedzy na temat autoerotyzmu oraz cześć dla "różnorodności" w szukaniu źródeł przyjemności - proszę przeanalizować tzw. matrycę edukacji seksualnej.

W tym świetle kategoria wierności i wstrzemięźliwości wydaje się być dla wielbłądów z ciemnogrodu. Tyle, że ta spirala coraz bardziej się zapętla, człowiek ma świadomość, że brnie w ślepą uliczkę, codzienność nie jest tak kolorowa jak broszura z WHO, a wrażliwsze jednostki po prostu nie wytrzymują takiego zakłamania. Nawet - niektórzy odkrywają ze zdziwieniem - antykoncepcja okazuje się być zawodna i stoi u przyczyn wielu aborcji. Pomimo wielości doznań i zaspakajanych potrzeb wiele osób nadal jest nieszczęśliwych, a gdzieś w głębi towarzyszy im poczucie pustki, smutku oraz nudy. Oczywiście, luminarze nowych teorii dwoją i się troją, aby nie dopuścić prawdy do głosu i mnożą różne zagłuszacze - do tego stopnia są aktywni, że już coraz trudniej pobyć człowiekowi samemu ze sobą, w ciszy, bez komórki i internetu.

Na problem zwrócił uwagę w adhortacji o Słowie Bożym Benedykt XVI: "Prędzej czy później okazuje się, że posiadanie, przyjemność i władza nie są zdolne zaspokoić najgłębszych pragnień serca człowieka" (Verbum Domini, 10). Powodem takiej sytuacji jest wspomniana już pycha i niedojrzałość w posługiwaniu się bogactwem. Dochodzi do sytuacji, w której to nie jakaś obiektywna wartość - dla chrześcijan będzie to Słowo Boże, uczestnictwo w Eucharystii - Najświętszej Ofierze, która uzdalnia do ofiary z siebie - ale mój rozum i portfel staje się jedynym wyznacznikiem, kreatorem i decydentem tego, co to jest prawda, jaka jest definicja małżeństwa lub kto ma prawo do życia itd. W moim - subiektywnym odczuciu - z gender jest podobnie jak z rozpieszczonym bogatym społeczeństwem: ono martwi się nie o to, czy ma co jeść, ale co sobie "zjeść". I tak, jedni martwią się i pilnują poziomu tłuszczu w diecie, kupując tylko wybrane produkty, inni zaś pilnują, kiedy będzie następna promocja w sieciówce, żeby tylko było taniej; jedni walczą o przyznanie i zrównanie praw wszelakim związkom, inni walczą, żeby przeżyć od pierwszego do pierwszego; jedni wprowadzają równościowe programy nauczania już do przedszkoli, drudzy jeżdżą po szmateksach, aby godnie wyprawić dzieci do szkoły; jedni zabiegają, aby dostarczać i intensyfikować przyjemność konsumenta, drudzy czekają na jeden ciepły posiłek w ciągu dnia z Caritasu; jedni troszczą się o prawa zwierząt, drudzy upominają się o prawo do życia dla nienarodzonych… Podobnie jest z przekazywaniem informacji na temat "masturbacji w okresie wczesnego dzieciństwa" (zob. matryca edukacji seksualnej) - to nie jest problemem dzieci w okresie 0-4 roku życia i ich rodziców, ale grupy dorosłych, którym troska o przyjemność odebrała zdolność korzystania ze zdrowego rozsądku, zabrała resztki pokory i dała tupet, aby brać się za edukowanie innych.

Jako podsumowanie proponuję cytat z książki Rytm życia prof. Antoniego Kępińskiego: "Przyjemność życia w dużej mierze wiąże się z wysiłkiem, jakiego życie stale wymaga. Większą radość daje zdobycie szczytu górskiego po kilkugodzinnej intensywnej wspinaczce niż po kilkuminutowej jeździe kolejką linową. Łatwość, z jaką dziś wiele przyjemności się osiąga, obniża ich walor. Obserwuje się to zarówno w przeżyciach estetycznych i erotycznych, jak w przeżyciach prozaicznych: jedzenie, picie, odpoczynek. Życie straciło swój smak, gdyż zbyt łatwo wiele przyjemności się zdobywa".

dr Ryszard Paluch - doktorat w zakresie teologii duchowości na KUL; dyplom w zakresie dziennikarstwa radiowego na KUL; katecheta Diecezji Gliwickiej (nauczyciel mianowany); redaktor i wydawca, czasem fotograf; autor wywiadu rzeki z Krzysztofem Wonsem SDS: "Niewysłuchana cisza" (Kraków 2008); członek Polskiego Stowarzyszenia Teologów Duchowości; mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Od lansowania do lasowania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.