Pomagam uchodźcom w Dżungli [WYWIAD]
Studiuje na University of Cambridge filologię klasyczną. Jest wolontariuszką w Dżungli, prowizorycznym obozie dla uchodźców w Calais. Dlaczego pomaga? Kim są uchodźcy? Poznaj jej historię.
Karol Wilczyński, DEON.pl: Czym jest Dżungla?
Aleksandra Szypowska: To obóz dla uchodźców, który znajduje się pod Calais we Francji, w pobliżu przejścia granicznego - portu na kanale La Manche - łączącego kontynent z Wielką Brytanią. Dla mnie osobiście to miejsce, które rządzi się swoimi prawami. Ten świat dla mnie to coś, co łączy piekło i raj tu, na ziemi.
Piekło - bo warunki są okropne. Jest tam pełno błota, pełno wody deszczowej. Ludzie nie mają tam odpowiednich warunków do zamieszkania, nie mają dostępu do podstawowych środków higieny. Toalety są w opłakanym stanie, jest tylko kilka źródeł bieżącej wody.
Z drugiej strony jest to rodzaj pewnego paradoksalnego raju na ziemi - rzadko kiedy spotykam tyle dobra, troski o siebie nawzajem i życzliwosci jak wlaśnie w Dżungli.
(fot. Antoine Wegrowski)
Jesteś Polką, młodą studentką, masz dużo pracy. Dlaczego postanowiłaś tam pojechać? Mogłaś przecież siedzieć w ciepełku, w Cambridge, gdzie studiujesz? Dlaczego chciałaś im pomagać?
Przede wszystkim dlatego, że przeraził mnie wysyp rasistowskich treści, fala niezrozumiałej dla mnie nienawiści w internecie.
Byłam przerażona, że osoby, które są mi bliskie i które bardzo lubię - osoby czarnoskóre czy muzułmanie - są zagrożone takimi treściami. Chciałam być w opozycji do tego typu "wykwitów", chciałam działać od drugiej strony, chciałam być z tymi, którzy są w mniejszości, towarzyszyć imigrantom w ich wędrówce.
Zaczęłam od tego, że publikowałam na Facebooku różne informacje o zbiórkach odzieży czy pieniędzy na pomoc konkretnym osobom. Mieszkając tu, w Anglii, gdzie jest bardzo blisko do Calais, miałam możliwość wyjechania do Dżungli. Skorzystałam z tego właściwie od razu.
Czyli internet był "motorem", który sprawił, że przystąpiłaś do działania?
Na pewno sprawił, że zaczęłam działać przeciwko temu, co zobaczyłam wokół siebie. Do lipca zeszłego roku byłam pewna, że rasizm to relikt przeszłości. Że to coś, co już nie istnieje. Wokół mnie jest mnóstwo osób o innym kolorze skóry, innego wyznania czy z tzw. innych kultur. Jest to normalny i zwyczajny aspekt mojego życia.
Jesteśmy różni, jesteśmy inni - ale razem jest super. Widząc jednak, co rodzi w Polakach strach przed innością, stwierdziłam, że potrzeba siły, aby tę niechęć, lęk, a często nienawiść - zrównoważyć. Dlatego wybrałam taką właśnie drogę, pojechałam do Dżungli.
(fot. Antoine Wegrowski)
Słuchaj, ale przecież tak wiele razy się powtarza, że to nie są uchodźcy, że w dużej mierze mieszkańcy Dżungli czy inni "przybysze" z Bliskiego Wschodu to przede wszystkim imigranci ekonomiczni. To nie są ludzie, którzy przeżyli wojnę. Mówi się, że przyjeżdżają do Europy, żeby poprawić swój byt, często poprzez pobieranie tzw. socjalu.
Spotkałam w Dżungli głównie ludzi z Afganistanu, z Syrii. Dosyć dużo przyjechało z Iranu (co mnie zdziwiło) i Iraku. Spotykałam Sudańczyków, Kurdów i Erytrejczyków. Ale nie spotkałam osób z Tunezji, Egiptu czy Maroka - gdzie rzeczywiście wojny czy konfliktu nie ma.
Cwaniacy są w każdej grupie. Wszędzie znajdą się ludzie, którzy chcą wykorzystać nadarzające się okoliczności. I takich też tam widziałam. Jednak w tej masie, która naprawdę potrzebuje pomocy, jest to niewielki procent. Oczywiście - mogą oni być niebezpieczni, trzeba ich starannie sprawdzić i w razie potrzeby odmówić azylu. Ale przez ich pryzmat nie należy oceniać całej grupy innych osób.
Jeśli chodzi o tę różnicę między uchodźcą a imigrantem ekonomicznym... Moim zdaniem nie ma wielkiej różnicy między osobą, która ucieka przed bombami, karabinem przy głowie, a ludźmi, którzy uciekają przed realnym głodem, brakiem dostępu do wody i codziennego bezpieczeństwa.
Każdy ma prawo szukać bezpiecznego i lepszego, a nawet wygodniejszego życia.
Czy czujesz się bezpiecznie, będąc w Dżungli? Szczególnie po słynnych atakach w Kolonii często powtarza się, że imigranci z Bliskiego Wschodu, którzy są muzułmanami, reprezentują całkowity brak szacunku dla kobiet.
W Dżungli mieszkają nie tylko muzułmanie - wśród żyjących tam osób sporą grupę stanowią chrześcijanie, mieli tam nawet do niedawna dwa kościoły (do czasu, gdy rząd nie postanowił jednego z nich zburzyć).
W obozie zazwyczaj czułam się szanowana, bezpieczna. To było dość nierozważne z mojej strony, ale miałam taki moment, gdy po zmroku stałam sama w grupie siedmiu młodych Afgańczyków... Czułam się jednak szanowana, bezpieczna, a nawet że jestem pod ich opieką.
Był też inny moment, gdy jeden z Syryjczyków ewidentnie chciał mnie złapać, dotknąć. Wtedy wystarczy jednak powiedzieć "nie" i odejść w inne miejsce. Znam też opowieść od znajomej, która była nagabywana przez jednego z mieszkańców obozu - po chwili jednak zjawili się inni, którzy go odciągnęli w inne miejsce.
Są jednostki, które mogą być niebezpieczne, ale na taką jednostkę przypada bardzo wielu innych, którzy będą gotowi do obrony kobiety. I ja, jako kobieta, czułam się szanowana i byłam pod opieką. Są przecież takie wolontariuszki, które przebywają tam 24 godziny na dobę.
(fot. Antoine Wegrowski)
Czyli nie boisz się pomagać?
Nie boję się. Oczywiście, sama i po zmroku bym tam nie poszła, to kuszenie losu. Ale czy nie jest tak samo w wielu polskich miastach? W ciągu dnia jednak rzadko zostaję sama, chodzimy tam najczęściej po dwoje lub troje wolontariuszy - dla pewności.
Ważne jest, aby wchodzić tam z silną, dobrą energią. Dżungla daje ci to, co sam do niej wnosisz (śmiech). Jeśli wejdziesz tam ze strachem, niepewnością czy niechęcią do mieszkańców, to zaraz znajdzie się ktoś, kto tę niechęć czy niepewność wykorzysta. Jeśli wchodzisz tam z życzliwością, ciekawością i zrozumieniem, to uchodźcy to czują.
Lubią, gdy ktoś się nimi interesuje, gdy ktoś chce poznać ich historię. Lubią mówić o tym, co przeszli. Widzą, że nie wstydzisz czy nie boisz się podać im ręki na powitanie. Że rozmawiasz z nimi o tym, co ich boli.
W momencie takiego krótkiego połączenia dochodzi do porozumienia, bycia z nimi razem, które ma dla nich bardzo duże znaczenie. Dla mnie tak samo.
Dlaczego ludzie, których spotkałaś, chcą koniecznie jechać do Anglii? Dlaczego nie zostaną we Francji, Włoszech czy Niemczech?
Są trzy podstawowe powody. Po pierwsze - większość z nich ma już rodzinę w Anglii, krewnych lub po prostu znajomych. Po drugie - język. Zdecydowana większość zna już angielski i dzięki temu ma łatwiejszy start w Wielkiej Brytanii. Oni nie chcą musieć uczyć się innych języków, francuskiego czy polskiego, od podstaw. Po trzecie - czas trwania decyzji o możliwości pozostania. Procedura azylowa w Wielkiej Brytanii jest również znacznie krótsza niż we Francji czy w Niemczech.
Mój kolega pochodzi z Aleppo, obecnie oblężonego i najbardziej bombardowanego miasta w Syrii. Zna trzy języki, skończył studia - to wspaniały człowiek. On również z tych trzech względów chce wjechać do Anglii. Chce po prostu przyjechać do rodziny, jak najszybciej rozpocząć uczciwą pracę i zacząć jak najszybciej swoje normalne życie.
Wiadomo, że są osoby, które mają ideę Eldorado - tej mitycznej Anglii, w której wszystko na pewno będzie dobrze. Nie mają namacalnego dowodu, konkretnego powodu, aby w to wierzyć. Ale to jest niewielka grupa ludzi, rzadko się z nimi spotykam. Większość jednak mieszka w Dżungli i chce dostać się do Anglii ze względu na rodzinę, język i szybką procedurę azylową.
(fot. Antoine Wegrowski)
Czy rozmawiałaś z kimś o Polsce?
Tak, dwie osoby - Afgańczycy - pytali mnie o to, jak jest u nas z azylem. Ale nie umiałam im odpowiedzieć.
Ostatnio pojawiło się kilka informacji o tym, że w Dżungli "się dzieje". Że rząd zniszczył meczet i kościół. Że rośnie poziom agresji i przemocy - zarówno ze strony mieszkańców obozu, ale i obywateli Francji, którzy coraz częściej podpalają namioty w Dżungli. Czy polityka prowadzenia takiego obozu jest skuteczna? Czy władze pomagają uchodźcom?
Nie, polityka władz jest skandaliczna. Od jakiegoś czasu policja każdej nocy używa na terenie obozu gazu łzawiącego bez konkretnego powodu.
Akcja rodzi reakcję. Uchodźcy nie są manekinami - mają swoje mechanizmy obronne i nie będą dawać się bezczynnie bombardować gazem łzawiącym. Wiadomo, że takie akcje policji wzbudzą jedynie niechęć, nienawiść i ostatecznie walki.
Rząd tymi działaniami robi sobie tylko krzywdę. Mieszkańcy obozu, którzy przybywali tam początkowo z życzliwym, a co najmniej neutralnym nastawieniem, pełni godności i ciepła, będą się radykalizować. Na życzenie policji oraz rządu.
Częściowe zniszczenie obozu towarzyszy pewnej polityce, która ma na celu zapanowanie nad Dżunglą. Rozumiem to. Ale obiecywanie, że miejsca kultu pozostaną niezniszczone, a następnie nagłe użycie buldożera, by je zniszczyć w ciągu jednej lub dwóch godzin, jest bardzo nieuczciwe względem drugiego człowieka.
Władze zresztą zniszczyły nie tylko meczet i kościół, ale także szkołę, w której uczyły się tego samego dnia dzieci uchodźców. Pytanie - czy było to rzeczywiście zrobione dla bezpieczeństwa Francji i przejezdnych? Czy też po to, aby zniszczyć ducha wśród mieszkańców obozu? Cel działań władz wydaje mi się jasny i niepokojący - chcą one zniechęcić, złamać ducha uchodźców, osłabić ich psychicznie. To nie przyniesie nic dobrego w dłuższej perspektywie.
Moment zniszczenia kościoła (fot. facebook.com/HelpRefugeesUK)
A czy są jakieś plany, by przenieść obóz? Przecież to nie jest dobry pomysł, by tworzyć przy granicy takie miejsce? Dżungla zresztą powstała sama z siebie...
Jest plan, aby ustawić kontenery dla około tysiąca osób. Plan zakładałby całkowitą kontrolę władz nad tym miejscem. Jest on o tyle dobry, że kontenery zapewniają ciepło i bezpieczeństwo - nie mogą tak po prostu spłonąć, nie zaleje ich woda. Ale w takim miejscu nie będą mogli już pojawiać się wolontariusze. A my tam musimy być, żeby budować choćby pozory jakiegoś normalnego życia, życia w pewnej grupie, która imituje miasto, codzienny ludzki układ.
Co ciekawe, w Dżungli obecnie znajduje się wiele miejsc "socjalnych": restauracje, są kluby z jedną sziszą na stole. To miejsca, gdzie ludzie mogą się spotkać i pobyć razem. A rząd francuski chce im te miejsca odebrać i ustawić w zamian proste kontenery na kilkanaście osób z minimalną toaletą i niewielką przestrzenią do życia. W takim obozie zabraknie jednak tej duszy, którą mieszkańcy Dżungli sobie stworzyli: kuchnie prowadzone przez wolontariuszy czy samych uchodźców, sklepiki, klubiki czy "barber-shop", czyli golibroda.
Są oczywiście "Lekarze bez granic" czy inne namioty medyczne. I wszystko to razem tworzy pewien niesamowity, zadziwiający i całkiem sprawnie funkcjonujący świat.
Choć w tym obozie można odczuć smutek, złamanego ducha wśród ludzi, atmosferę buntu, to jednak strona kulturowo-społeczna jest względnie dobrze rozwinięta. To im daje siłę, trochę nadziei. Mieszkając w takich warunkach, muszą mieć tego typu wsparcie, nie mówiąc już o kwestiach duchowych.
Restauracja "Khorasan" (fot. Antoine Wegrowski)
* * *
Obejrzyj również film pokazujący rzeczywistość obozu w Calais (w jęz. angielskim) i dowiedz się o jego funkcjonowaniu oraz wielu organizacjach, które pomagają uchodźcom (m.in. "Stolarze bez granic"):
Dżungla w Calais - to obóz z którego migranci usiłują przedostać się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. Obecnie liczy około 4-6 tys. mieszkańców, żyjących w niehigienicznych, prowizorycznych warunkach. Ludzie marzący o lepszym życiu w Wielkiej Brytanii przybywają do Calais już od dziesięcioleci - co najmniej od ukończenia w 1994 roku tunelu pod La Manche, łudząc się, że przedostaną się do Dover.
Uciekinierzy z Syrii, Iraku i Afganistanu, a także z krajów afrykańskich, podejmują próby przekroczenia granicy francusko-brytyjskiej na dachu pociągu lub w ciężarówkach czy bagażnikach samochodów osobowych przygodnych kierowców.
Od czasu zaostrzenia się rok temu kryzysu migracyjnego brytyjskie władze wybudowały całe mile ogrodzeń wokół portu i wjazdu do tunelu, a uchodźcy i imigranci nadal usiłują wedrzeć się do pociągów Eurostar lub ciężarówek, by pokonać La Manche. Kwestia dzikiego obozowiska w Calais już kładzie się cieniem na relacjach Francji z Wielką Brytanią. Oba kraje usiłują wzajemnie obarczać się odpowiedzialnością za tę sprawę.
Aleksandra Szypowska - Studentka ostatniego roku na Uniwersytecie w Cambridge w ramach studiów klasycznych (Classics), wcześniej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do Calais wraca regularnie co kilka tygodni jako “short-term volunteer". Jest członkiem zarządu Cambridge University Calais Refugee Action Group.
Skomentuj artykuł