Psychoterapia u Jezusa

Psychoterapia u Jezusa
(fot. sxc.hu)

Czy w Ewangelii można znaleźć przypowieść o bezowocnej psychoterapii? Albo przypowieść o superego? Zdaniem o. Anselma Grüna, autora książki "Jezus jako terapeuta", wśród historii opowiadanych przez Chrystusa wiele jest takich, które odnoszą się do problemów natury psychologicznej, z jakimi boryka się człowiek. Przypowieści miały i mają konfrontować słuchaczy z ich własnymi lękami, ranami z przeszłości, tendencją do porównywania się z innymi czy agresją oraz pokazywać metodę prowadzącą do wewnętrznego uzdrowienia.

Weźmy choćby historię o upartej wdowie, która ciągle nękała bezdusznego sędziego, prosząc go: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem" (por. Łk 18, 1-5). Sędzia w końcu kapituluje i dla świętego spokoju, zmęczony natręctwem wdowy, udziela jej pomocy. Dla o. Grüna jest to przypowieść o tym, że wytrwała modlitwa wyzwala ludzi spod władzy superego - tego rodzicielskiego, często surowego i osądzającego głosu w nas, nazywanego przez autora "wewnętrznym sędzią". W Jezusowej opowieści o drzewie figowym, na którym właściciel winnicy od trzech lat nie znalazł owocu, więc zamierza je ściąć (por. Łk 13, 6-9) o. Grün odnajduje natomiast analogię do pracy terapeutycznej, nie przynoszącej przez długi czas oczekiwanych i przez terapeutę, i pacjenta, efektów.

Unowocześnić Chrystusa

Taka interpretacja ewangelicznych przypowieści jest uprawniona, nie jest jednak jedyna. Każdy bowiem, odczytując biblijne słowa w kontekście własnego życia i sytuacji, w której aktualnie się znajduje, może w tych fragmentach odnaleźć zgoła inne przesłanie czy wezwanie, jakie kieruje do niego Bóg. Wątpliwość jednak budzi sam fakt nazywania Jezusa terapeutą. Czy nie mamy tu do czynienia z próbą "unowocześnienia" Chrystusa, "dostosowania" Go do naszych czasów, w których kolejki do gabinetów psychologów są coraz dłuższe; pokazania, że Jezus i nam może się dzisiaj do czegoś przydać? Czy rzeczywiście Chrystus jest terapeutą?

DEON.PL POLECA

W psychoterapii obowiązuje jedna szalenie ważna zasada: to pacjent wybiera sobie terapeutę, nie odwrotnie. Prosi o rekomendację znajomych, przeszukuje informacje w Internecie, w końcu, w ciągu kilku pierwszych spotkań "testuje" tego, komu ma powierzać swoje sprawy, by mieć pewność co do słuszności swojego wyboru. Oczywiście z łatwością można sobie wyobrazić sytuację, że i do Jezusa wielu ludzi przychodziło dlatego, że ktoś z rodziny czy ze znajomych mówił o Nim z podziwem. Niewątpliwie szybko rozchodziły się także wszelkie pogłoski o uzdrawiającej mocy Chrystusa, niejeden więc chciał doświadczyć Jego działania osobiście. Mogłoby się wydawać, że wtedy, jak i dzisiaj, decyzja udania się do Jezusa, zwrócenia się do Niego o pomoc, jest najpierw inicjatywą człowieka. Jednak w Ewangelii według św. Jana znajdujemy zdanie, które pokazuje odwrotny kierunek tej relacji: "To nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem" (J 15, 16).

Neutralność światopoglądowa

Kolejna, rodząca się co do "Jezusa - terapeuty" wątpliwość, wiąże się z tzw. neutralnością światopoglądową. Nie oznacza ona - o czym już się otwarcie mówi w środowisku psychoterapeutów - tego, że terapeuta nie ma swojej życiowej filozofii (bo przecież ma!) czy ściśle określonego sposobu rozumienia człowieka (antropologii). Świetnie neutralność światopoglądową tłumaczy w książce "Między konfesjonałem a kozetką" psycholog i terapeutka Lena Wojdan: "Terapeuta na czas spotkania w "tu i teraz" z pacjentem, decyduje się w pewnym momencie "porzucić" samego siebie, przynajmniej jeśli chodzi o oceny moralne i poglądy". W innym miejscu Wojdan dodaje: "W sytuacji, w której procesie terapeutycznym pojawia się napięcie między światopoglądem pacjenta, a psychoterapeuty, moim zdaniem najważniejszy jest pacjent. Należy więc szukać rozwiązania najmniej obciążającego dla pacjenta, szanując jego odmienność światopoglądową i wolność, z wyłączeniem sytuacji, które są naruszeniem norm społecznych i porządku prawnego".

Jezus podczas publicznej działalności nigdy nie ukrywał swojego światopoglądu. Otwarcie, głośno i przy różnych okazjach wyjaśniał, po co przyszedł na świat, jaką ma misję do wypełnienia i mówił ludziom wokół Niego zgromadzonym jak powinni żyć, żeby osiągnąć zbawienie. Trudno wyobrazić sobie terapeutę, który wyzywa pacjenta od "ślepców", "obłudników" czy "grobów pobielanych" (por. Mt 23, 13-33) albo pyta go: "Jak długo mam cię jeszcze cierpieć?" (por. Mt 17,17). Zresztą takie słowa prawdopodobnie byłyby jego ostatnimi w karierze psychologicznej. Tymczasem Jezus pozwalał sobie na takie wypowiedzi. W końcu to On sam jest najlepszą, ba!, jedyną dla człowieka drogą, prawdą i życiem (por. J 14,6).

Jezus jest drogą, terapeuta nie

Skoro Jezus jest drogą, o czym przekonuje w swojej Ewangelii św. Jan, to nie może być terapeutą! Żaden terapeuta nie wypowie słów tak istotnych w działalności Chrystusa: "Pójdź za Mną!". Jak pisze w jednym z rozdziałów książki "Między konfesjonałem a kozetką" Ewa Kusz, zadaniem terapeuty "jest pójście za pacjentem, za tym, co się w nim rodzi, co on odnajduje jako rozwiązanie na swoje życie". W relacji terapeutycznej należy szukać odpowiedzi na różne problemy pacjenta w nim samym. Tymczasem w relacji wiary - a taką ma przecież być relacja z Jezusem - człowiek zadaje pytania nie tylko samemu sobie, ale także Jemu, przysłuchuje się nie tylko głosom ze swojego wnętrza, ale wsłuchuje się także w Słowo Boże.

Mówiąc o Chrystusie jako terapeucie, musielibyśmy wymazać cały wymiar ewangelizacyjny Jego działalności. Terapia bowiem jest ukierunkowana na leczenie i rozwój pacjenta, a "agitowanie" go na rzecz jakiejkolwiek religii jest niewybaczalnym naruszeniem etosu psychoterapeuty. Tymczasem wszystkie słowa, czyny bądź przypowieści Jezusa są zanurzone w kontekście wiary, czyli relacji człowieka z Bogiem. Chrystus nie wcielił się po to, żeby nas uzdrowić z agresji, niszczących ambicji czy zranień z dzieciństwa. On przyszedł na świat, żeby objawić ludziom Ojca. Ojca, który między innymi może swoją łaską pomóc nam lepiej radzić sobie z agresją, nie żyć chorymi ambicjami, pojednać się ze swoją przeszłością i przebaczyć winowajcom.

Nie chodzi o to, żeby odmówić Jezusowi mocy uzdrawiania, której liczne dowody znajdujemy nie tylko na kartach Pisma świętego, ale także w życiu dzisiejszego Kościoła. Nie chodzi też o to, żeby odebrać Bogu prawo do ingerencji w nasze wewnętrzne konflikty, poplątania, zranienia, tłumacząc, że od tych spraw są inni fachowcy. Przecież On jest tym, który jasno widzi takie zakamarki naszej psychiki, do których my być może nie dotrzemy nawet po kilkunastu latach terapii. Jemu jedno spojrzenie wystarcza, by wystawić nieomylną diagnozę naszych cielesnych i duchowych chorób. Jezus nie jest terapeutą. On jest niezwykle skutecznym lekarzem, dysponującym całą masą zwykłych i niezwykłych środków leczniczych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Psychoterapia u Jezusa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.