Seksualność obleczona w słabość
Nie można stawiać na równi osoby, która popełnia masturbację mimo uporczywych prób zmiany i pragnienia postępowania zgodnego z wolą Bożą, z osobą, która popadła w cynizm i nie zależy jej na zdobyciu jakiejkolwiek formy czystości.
Masturbacja jest problemem, który na różnych etapach życia dotyka mężczyzn i kobiety, młodych i starszych, małżonków i celibatariuszy. Niektórzy twierdzą, że to naturalne zachowanie podobne do zaspokajania głodu lub konieczna faza w rozwoju seksualnym człowieka i nie należy sobie tym w ogóle zaprzątać głowy. Ale doświadczenie wielu duszpasterzy i spowiedników pokazuje, że jest to poważne uproszczenie.
Przewlekła masturbacja dorosłych chrześcijan jest dzisiaj sporym wyzwaniem duszpasterskim. Często staje się ona życiowym ciężarem, a w ostrzejszej wersji przeradza się w kompulsję i chorobę, wrzucając człowieka w błędne koło bezradności, sprzężone nadto z uzależnieniem od pornografii. Kościół wypowiedział się na temat autoerotyzmu w Katechizmie z 1994 roku (nr 2352), odwołując się częściowo do dokumentów napisanych 35 lat temu. Problem masturbacji został tam potraktowany dość ogólnie, wyraźnie jednak wskazano kierunek, w którym powinna zmierzać pomoc osobie pragnącej go przezwyciężyć. Zajmę się tu wskazaniami Kościoła, mając na uwadze głównie osoby wierzące, które przekroczywszy próg dojrzewania, nadal zmagają się z nawykiem masturbacji i przeżywają w związku z tym rozmaite rozterki moralne.
We współczesnym świecie wiele mówi się o języku ciała, dzięki któremu człowiek wysyła otoczeniu podświadome sygnały i zawoalowane informacje. Ciało ludzkie jest tak stworzone, aby komunikowało i czyniło nas obecnymi dla siebie nawzajem. Jeśli jednak zajrzymy do Ewangelii, zauważymy, że Chrystus, ofiarując siebie za ludzkość w czasie Eucharystii i na krzyżu, uczynił to w sposób widzialny i namacalny: "To jest Ciało Moje za was wydane". To, co uczynił, nie oznacza pogardy wobec cielesności, lecz wyraża wewnętrzne poświęcenie się i posłuszeństwo Ojcu. Bez ciała, otaczanego szacunkiem i troską, my, ludzie, nie moglibyśmy wyrazić siebie, a także nie bylibyśmy w stanie "wydawać się za innych", czyli kochać.
Nawiązując do ewangelicznego rozumienia ciała i prawa naturalnego, Katechizm stwierdza lapidarnie, że "masturbacja jest aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym". Co wynika z tego fachowego sformułowania?
Po pierwsze, w samogwałcie nie należy upatrywać wyłącznie czysto biologicznego zjawiska, ponieważ płciowość człowieka obejmuje znacznie więcej niż chęć przeżycia seksualnej przyjemności.
Po drugie, z aktem wewnętrznie nieuporządkowanym mamy do czynienia wtedy, kiedy człowiek myli środki z celami. Zgodnie z biblijną antropologią popęd płciowy człowieka jest zorientowany ku drugiej osobie, a czerpanie rozkoszy seksualnej zarezerwowane zostało dla relacji małżeńskiej. Gdy człowiek samodzielnie"używa" własnej seksualności jako źródła przyjemności, odwraca ten kierunek, pozostając w pseudorelacji do samego siebie.
Dlatego masturbację słusznie nazywa się również formą autoerotyzmu, czyli osobliwego zakochania się w sobie. W swym pierwotnym znaczeniu eros oznacza namiętne pragnienie zjednoczenia z czymś, co przekracza człowieka i pociąga go ku sobie. W autoerotyzmie człowiek kieruje pożądanie i energię seksualną ku sobie samemu, zastępując zewnętrzny "obiekt" pragnienia swoim ja.
Proponuję więc, abyśmy spojrzeli na chroniczną masturbację jako na mowę ciała zjednoczonego z ludzkim duchem. Podobnie jak słowo nie jest jedynie zbitką głosek, lecz wypływa z wnętrza człowieka, tak samo nawykowa masturbacja ma swoje głębsze korzenie i często odsłania jedynie wierzchołek góry lodowej.
Kościół, analizując problem autoerotyzmu we Wskazaniach wychowawczych dotyczących formacji do celibatu kapłańskiego z 1974 roku zaznacza, że "cały wysiłek wychowawczy i moralny powinien być skierowany w stronę zbadania przyczyn problemu, a nie bezpośredniego wypierania fenomenu". Nieco późniejsza deklaracja Persona humana zaleca, aby korzystać przy tym ze zdobyczy współczesnej psychologii, która "dostarcza w sprawie masturbacji licznych ważnych i pożytecznych wskazówek, w oparciu o które należy wydawać bardziej właściwy sąd o odpowiedzialności moralnej i odpowiednio kierować działalnością duszpasterską". Innymi słowy, żadna to pomoc, jeśli w człowieku wierzącym, uwikłanym w nałóg masturbacji, będzie się widzieć wyłącznie jego złą wolę i moralne zepsucie. Jest to ślepy zaułek.
W tym samym dokumencie zauważono również, że "rozmiary zjawiska masturbacji trzeba rozpatrywać w świetle wrodzonej człowiekowi słabości pochodzącej z grzechu pierworodnego". Tę niemoc i towarzyszące jej cierpienie widać aż nazbyt jaskrawo w masturbacji nałogowej, która jest niezwykle skomplikowanym mechanizmem psychicznym.
Jeśli życie staje się czasem nie do zniesienia, każdy człowiek instynktownie szuka przyjemności i ucieka w świat fantazji. Trzeba otwarcie przyznać, że często autoerotyzm jest formą eskapizmu, lekiem na wszelkie zło, który daje chwilową ulgę i zapomnienie. Człowiek może uciekać przed niechcianymi uczuciami, takimi jak gniew, bezradność, odrzucenie, lęk, niepewność, samotność lub nuda. Często u początków masturbacji w okresie dojrzewania leży nie tylko ciekawość ciała, lecz traumatyczne doświadczenia, brak miłości i zrozumienia, chłód emocjonalny i konflikty wewnątrzrodzinne. Ten sposób reagowania na otaczającą rzeczywistość i silne nieprzyjemne uczucia utrwala się jako jedyna metoda poradzenia sobie z tym, co boli. Bardzo często przymus masturbacji odzywa się wówczas, kiedy do głosu dochodzą podobne (wyparte) uczucia w dorosłym wieku.
Można również stosować masturbację jako swoistą nagrodę za osiągnięcia, zwłaszcza jeśli inni ich nie zauważają, lub jako rekompensatę za niepowodzenia i frustracje. Zazwyczaj dołącza się do tego niskie poczucie własnej wartości, brak wiary w siebie, nieznajomość swoich darów i zalet. Czasem autoerotyzm jest skutkiem lękowego podejścia do seksualności, wdrukowanego w procesie religijnego wychowania, które ukazywało ludzką płciowość jako siedlisko grzechu i moralnej nieczystości. Ponadto, jeśli ktoś karmi swoją wyobraźnię pornografią, która szermuje wykoślawionym obrazem ludzkiej seksualności (np. takim, że satysfakcja seksualna zależy od rozmiarów męskiego członka bądź piersi kobiety) i oczekuje podobnych doznań we współżyciu małżeńskim, rychło doświadczy rozczarowania. Taka osoba będzie wówczas leczyła swoje seksualne frustracje, serwując sobie "dodatkową" porcję przyjemności, koncentrując się wyłącznie na genitalnym aspekcie ludzkiej płciowości.
Już św. Tomasz z Akwinu pisał, że "spoczynek, zabawy i tym podobne rzeczy, są nam przyjemne, gdyż usuwają przykrości związane z trudem pracy". Niektórzy ludzie żyją jednak tak, jakby nie mieli ciała, to znaczy, wmawiają sobie, że nie muszą odpoczywać. Zaprzeczanie własnemu zmęczeniu, typowe szczególnie wśród mężczyzn, wiąże się często z przekonaniem, że zmęczenie to kula u nogi. Jednakże nagromadzone zmęczenie i nierozładowane codzienne stresy prędzej czy później muszą znaleźć ujście. Takim wentylem bezpieczeństwa staje się nierzadko nagły wzrost seksualnego napięcia. Masturbacja bywa wówczas przypuszczeniem "ataku" na stres i zmęczenie.
Chora koncentracja na przyjemności seksualnej często zdradza nieumiejętność cieszenia się z innych przyjemności fizycznych i duchowych, które są ukoronowaniem różnych twórczych aktywności. Może więc dojść do pewnego paradoksu, że kiedy człowiek nie czerpie z życia pełnymi garściami, a więc nie doświadcza przyjemności w jej różnych wymiarach, wtedy nieuchronnie staje się niewolnikiem jednej jej formy. Brak organizacji czasu, twórczego zajęcia i poczucie nudy, to również świetne pole do popisu dla sił chaosu i pokus seksualnych. I co z tym wszystkim zrobić?
W leczeniu przewlekłej masturbacji nie obejdzie się zarówno bez pewnej formy psychologicznej terapii, jak i duchowego towarzyszenia. Kościół nakazuje bowiem, aby w praktyce duszpasterskiej badać, czy człowiek stosuje "niezbędne środki przyrodzone i nadprzyrodzone".
Bardzo trudno jest uporać się z nawykiem, a tym bardziej z uzależnieniem od masturbacji w pojedynkę. W świetle wiary doświadczenie tej słabości, podobnie zresztą jak wielu innych niemocy, służy temu, aby bardziej otworzyć się na innych i na Bożą łaskę. Terapia jest konieczna, by rozpoznać i pokochać niechciane uczucia, opuścić świat fantazji i skonfrontować się z rzeczywistym obrazem samego siebie.
Katechizm kładzie również silny akcent na to, aby w kwestii masturbacji formułować "wyważoną ocenę", a więc kierować się moralnym wyczuciem motywowanym wyrozumiałością i miłością. Dotyczy to zarówno spowiedników, jak i penitentów. Chodzi więc o to, aby podjąć staranne i roztropne rozeznanie, które nie pomija wpływu psychologicznych czynników, takich jak niedojrzałość uczuciowa, nawyk, lęki, słaba odporność na stres, wiek osoby itd. Nie oznacza to, że Magisterium Kościoła zachęca do psychologizowania autoerotyzmu, lecz raczej zwraca uwagę, że jest to materia dosyć skomplikowana i delikatna. Dlatego nie ma jednej recepty dla wszystkich, którzy uciekają się do masturbacji. Czasem wystarczy nieco zmienić tryb życia i problem zanika. Innym razem trzeba podjąć odpowiednią ascezę, jak chociażby unikanie niepotrzebnych bodźców i sytuacji pobudzających podniecenie. Ale najczęściej chodzi o gruntowną przemianę, która obejmuje całe spektrum spraw. W grę może wchodzić pokochanie samego siebie, porzucenie utartych schematów myślenia, cierpliwość i zgoda na słabość w życiu, zbliżenie się do Boga, pogłębienie relacji z innymi.
W dokumencie Persona humana czytamy, że "w posługiwaniu duszpasterskim, celem wydania słusznego osądu w poszczególnych wypadkach, winno się oceniać cały sposób działania konkretnej osoby". Deklaracja zachęca, aby nie koncentrować się tylko na problemie seksualnym, tracąc zarazem z oczu całokształt zaangażowania człowieka w rozwój jego życia moralnego i osobowego. Trzeba mu pomóc spojrzeć na życie w szerszym kontekście, aby zauważył swoje pragnienia i plany, nadzieje i niepowodzenia, osiągnięcia i sukcesy w innych dziedzinach, a także umocnić wiarę, że z Bożą i ludzką pomocą nauczy się inaczej przeżywać własną seksualność.
We wspomnianych już kapłańskiego Kościół przypomina, że seksualna dojrzałość uczuciowa opiera się na opanowaniu, "które z kolei zakłada takie cnoty jak skromność, umiarkowanie, szacunek dla siebie i innych, otwartość na bliźniego". Nie można jednak oczekiwać, że człowiek osiągnie to na poczekaniu. Dlatego czystość, która zależy od uczuciowej dojrzałości, jest raczej wieloetapową drogą niż jednorazowym i raz na zawsze osiągniętym stanem. Trzeba również podkreślić, że opanowanie nie polega na osłabieniu lub wygaszeniu seksualnej energii, lecz na jej właściwym ukierunkowaniu.
Ta subtelna obserwacja pozwala z kolei na bardzo przydatne moralne rozróżnienie. Św. Tomasz z Akwinu twierdzi, że w dochodzeniu do każdej cnoty istnieją ogniwa pośrednie. Dlatego zarysowuje ważne dla nas rozgraniczenie między czystością a powściągliwością. W pierwszym przypadku chodzi o trwałą, głęboko zakorzenioną zdolność, która stała się drugą naturą człowieka. Wtedy panowanie nad sferą seksualną nie wymaga zmuszania siebie do czegoś i ogromnej wewnętrznej walki. Z wadą mamy do czynienia wtedy, kiedy człowiek folguje swoim skłonnościom i w ogóle się tym nie trapi. Natomiast powściągliwość, pragnąc dobra, mozolnie opiera się pragnieniom i dlatego jest już pierwszym stopniem cnoty.
Pod żadnym pozorem nie można więc stawiać na równi osoby, która popełnia masturbację mimo uporczywych prób zmiany i pragnienia postępowania zgodnego z wolą Bożą, z osobą, która popadła w cynizm lub totalne zniechęcenie i nie zależy jej na zdobyciu jakiejkolwiek formy czystości. Stąd nawet długotrwałe upadki w dziedzinie seksualnej, chociaż nadal noszą znamiona grzechu powszedniego, nazywane są przez św. Tomasza "słabością" (infirmitas). Dopóki człowiek "przejmuje się", dopóty zachowuje w sobie właściwy kierunek i wyczucie moralne, nawet jeśli nie jest jeszcze w stanie dosięgnąć ideału. Natomiast osoba pozbawiona jakiejkolwiek formy umiarkowania w dziedzinie seksualnej kieruje swoją wolę wyłącznie ku grzechowi i wcale nie śpieszy się z poprawą.
Nie odkryję Ameryki, jeśli stwierdzę, że grzechom seksualnym zazwyczaj towarzyszy szczególne poczucie winy i wstyd, których jednak nie należy mieszać ze sobą. Wina rodzi się wtedy, kiedy świadomie działam przeciwko sumieniu i Bożym przykazaniom. Wstyd to uczucie mówiące mi, że nie jestem wartościowy i dobry. To rozróżnienie nakazuje, aby nie wzbudzać w penitencie obsesyjnego zafiksowania na masturbacji, jakby to był jego najpoważniejszy lub "jedyny" grzech. Niejednokrotnie zdarza się, że młodzi ludzie, odkrywając masturbację, nie mieli zielonego pojęcia o jej szkodliwości. Nie można o tym zapominać.
Czy każda masturbacja jest zawsze grzechem ciężkim? Oczywiście, że nie. Jeśli mamy do czynienia z osobą, która troszczy się o życie duchowe, przyjmuje sakramenty, modli się, ale nie zdobyła jeszcze panowania nad własną seksualnością, krzywdzące byłoby przypisywanie jej złej woli. Gdyby każdy upadek w tej sferze był obarczony ciężką winą, oznaczałoby to również, że łaska działa w tej osobie na próżno i jest "słabsza" niż grzech.
Nawiasem mówiąc, ci, którzy rozmyślnie praktykują masturbację, nie widząc w niej nic zdrożnego, raczej nie przychodzą do spowiedzi albo przemilczają tę sprawę podczas sakramentu pojednania. Najczęściej jednak człowiek, który cierpi z powodu masturbacji i przyjmuje sakrament pokuty, zmaga się ze specyficznym wewnętrznym przymusem i konfliktem sumienia. Nie chce się masturbować, a jednak ciągle działa wbrew sobie. Dzieje się tak dlatego, że wskutek nawyku jego wolność jest poważnie ograniczona, a więc także jego moralna odpowiedzialność. Nie tyle więc należy zwracać uwagę na same upadki, ile na to, czy i jakie kroki dana osoba podejmuje ze swej strony, aby przezwyciężyć problem.
Nie jest zbyt mądre zachęcanie takiej osoby, aby po każdej masturbacji biegła co tchu do spowiedzi i potęgowała modlitwy. Jeśli pragnienie skorzystania z sakramentu pokuty wypływa wyłącznie z chorobliwego lęku przed karzącym Bogiem, duża częstotliwość spowiedzi może jeszcze bardziej umocnić utrwalone mechanizmy. Jeśli osoba wierząca uwikłana w masturbację za każdym razem ma poczucie ciężkiego grzechu, chociaż stara się opanować impulsy seksualne, ale jej to nie wychodzi, mechaniczna spowiedź niewiele pomoże. Dlatego na początku bardziej należy dążyć do uspokojenia penitenta, co nie oznacza zrelatywizowania problemu, i zalecić spowiedź regularną (w odstępach dwu-, trzytygodniowych) bardziej jako spotkanie z Bogiem Lekarzem niż z Sędzią. Sakrament pojednania bywa po prostu momentem ulgi dla umęczonego człowieka i jest, o czym nieraz zapominamy, źródłem powolnego uzdrowienia duszy i ciała. Niektórzy zaprzestają spowiedzi na dłuższy czas, ponieważ wstydzą się, że ciągle wyznają te same grzechy i nic się, ich zdaniem, nie poprawia. To nie jest dobre rozwiązanie, a raczej subtelna pokusa, którą trzeba odrzucić.
Nieodzowną pomocą na drodze uzdrowienia jest także Eucharystia, w której razem z Chrystusem można ofiarować Ojcu samego siebie, z wszystkimi słabościami i niedomaganiami. Osoba cierpiąca z powodu chronicznej masturbacji (po rozeznaniu swojej sytuacji ze spowiednikiem) nie powinna stronić od przyjmowania Ciała Chrystusa nawet, jeśli zdarzają jej się wciąż upadki, bo jakżeż inaczej miałaby się uporać ze swoją słabością, jeśli na skutek fałszywego poczucia niegodności pozbawi się najcenniejszego daru łaski?
Wątpliwa jest również wskazówka, aby w chwili pojawienia się spontanicznego podniecenia seksualnego uprawiać sport czy zająć uwagę czymś innym. Nie można używać sportu jako miecza przeciwko masturbacji. Będzie to bowiem tylko doraźna pomoc, działająca jak placebo. Ruch fizyczny jest jak najbardziej wskazany, ale nie po to, aby mocować się z seksualnymi poruszeniami - jakby były one naszym wrogiem - ale by dać ciału konieczne wytchnienie. Niektórzy muszą wyrobić w sobie dobre nawyki odpoczywania.
Nade wszystko trzeba uzbroić się w cierpliwość, która jest pierwszym imieniem miłości. Na drodze wewnętrznej przemiany raz jest lepiej, raz gorzej. Jednego dnia wydaje się, że idziemy do przodu, drugiego, że się cofamy. Najważniejsze jednak, aby mieć przed oczyma cel. Czystość również jest zadaniem, a z naszych słabości, także związanych z seksualnością, może, jak pisze św. Paweł, wytrysnąć źródło mocy. Dzięki ufności i zjednoczeniu z Chrystusem, który przyszedł do poszukujących Lekarza.
DARIUSZ PIÓRKOWSKI - ur. 1976, ukończył filozofię w Krakowie i Boston College oraz teologię w Warszawie, jest redaktorem naczelnym Wydawnictwa WAM, współpracuje z portalem Deon.pl., Mateusz.pl. Mieszka w Krakowie.
Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku "W drodze" (03/2011).
Skomentuj artykuł