Przyroda w mieście to nie tylko parki i trawniki

Przyroda w mieście to nie tylko parki i trawniki
(fot. depositphotos.com)
Kasper Jakubowski

Czy ochrona przyrody rozstrzygnie się w 21. wieku w miastach? Brzmi to jak ponury żart patrząc na kolejne wycinki drzew, zabudowę zieleni czy wszechobecną betonozę. Jednak to obszary zurbanizowane wiodą na świecie prym w odbudowie środowiska i ochronie ekosystemów. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest stworzenie innego sposobu życia w mieście, w którym bylibyśmy bliżsi naturze.

Przyrodnicze przebudzenie. Dzika przyroda nową nadzieją miast?

E.O. Wilson, entomolog i jeden z największych współczesnych naukowców, mówi, że obecne stulecie jest wiekiem odbudowy środowiska przyrodniczego. Nie chodzi tylko o techniczne rozwiązania w naprawieniu zniszczonych ekosystemów czy projekty rekultywacji obszarów poprzemysłowych, a nawet ambitne plany zalesiania pustyń. Skuteczna ochrona przyrody jest możliwa tylko wtedy, kiedy zbudujemy na nowo emocjonalną i duchową (sic!) więź ze swoim habitatem, z przyrodą miasta. Zauważyć i zachwycić się pięknem tej zwykłej przyrody – oto ambitny cel. „Jeżeli pomożesz dzieciom pokochać naturę, będą się o nią troszczyły, bo każdy dba o to, co kocha”, pisał Mulle.

Ważne, żeby tych okazji do budowania więzki z naturą było odpowiednio wiele w dzieciństwie i szukać ich także w najbliższej okolicy. Zanim przekonamy nasze dzieci o konieczności ratowania rafy koralowej spróbujmy im pokazać bogactwo „rafy” śluzowców, mchów i porostów pod lupą na martwej kłodzie czy stercie chrustu. Jeśli chcemy mówić o konieczności ochrony najbardziej dziewiczych terenów, odkryjmy naprzód nasze miejskie, „małe Puszcze Białowieskie”, czyli laski miejskie bogate w martwe, rozkładające się drewno. A następnie lokalne Biebrze, rozlewiska, nieczynne kamieniołomy czy miejskie stepy nieużytków. To miejsca często znajdujące się kilka przystanków od naszych osiedli. Najczęściej nie są objęte ochroną i są dziś zagrożone. 

DEON.PL POLECA

Skuteczna ochrona przyrody jest możliwa tylko wtedy, kiedy zbudujemy na nowo emocjonalną i duchową (sic!) więź ze swoim habitatem, z przyrodą miasta.

Zieleń nieurządzona w mieście potrafi zaskoczyć dzikością, różnorodnością i potencjałem jako nietypowe miejsca wycieczek, regeneracji od miejskiego zgiełku czy edukacji ekologicznej prowadzonej w terenie, a nie zza szkolnej ławki czy zdalnie, przed ekranem tableta. Doświadczenia edukatorów/ek pokazują, że nowoczesna edukacja powinna być skierowana nie tylko do dzieci, ale też dorosłych – wtedy może przynieść oczekiwane rezultaty. Nowością natomiast jest coraz większa aktywność mieszkańców wokół pół-dzikich miejsc. Angażują się w akcje sprzątania, inicjują kampanie i piszą petycje na rzecz ich ochrony, zakładają grupy w mediach społecznościowych, składają „zielone” projekty do budżetów obywatelskich, pozyskują środki na takie działania z sołectwa.

fot. Lucyna Jaworska Fotografiafot. Lucyna Jaworska Fotografia

Wpisuje się to w szerszy europejski trend zainteresowania lokalną przyrodą (z ang. ‘nearby nature’) i jej ochroną tak, aby aktywizować mieszkańców i dać im tak potrzebne poczucie sprawczości. Widać to w Krakowie, Warszawie, ale coraz częściej mniejszych miejscowościach. Dobrym przykładem są działania w Żabich Dołach w Zielonkach (Małopolska) czy w Parku Grabiszyńskim we Wrocławiu. Podobne mają miejsce w Londynie, Antwerpii czy w Berlinie, który wytycza nowe trendy proekologiczne w urządzaniu parków, ochrony nieużytków czy odtwarzaniu ekosystemów tam, gdzie to konieczne. To nowe podejście do przyrody nie jest tylko interesującym eksperymentem czy modą na ekologię, która przeminie, ale stało się praktyką w zieleni miejskiej.

Dziedzictwo przyrodnicze miast

Wiele polskich miast to wciąż prawdziwe przyrodnicze perełki. Choć wielu mieszkańców nawet o tym nie wie. Nie brakuje w polskich miastach terenów cennych przyrodniczo, tzw. hot-spotów bioróżnorodności. Przykładem jest warszawski odcinek Wisły wraz z przylegającym do niego lasem łęgowym. To absolutny przyrodniczy unikat na tle innych miast europejskich i jedno z niewielu takich miejsc w miastach na świecie. Na prawym brzegu Wisły w Warszawie możemy poczuć się jak w europejskim odpowiedniku południowoamerykańskiej dżungli, pełnej martwych, dziuplastych drzew, lian, paproci wodnych czy wielkich owocników grzybów. Na piaszczystych, wiślanych wyspach  (nazywanych niekiedy „łachami”) gniazdują m.in. niepozorne sieweczki –  obrożna i rzeczna.

To gatunki ginące na świecie. Niestety też w Polsce ich liczebność spadła zauważalnie w ostatnich latach. Na jednym ze starorzeczy nad Wisłą żerował w Warszawie… bocian czarny. Jego występowanie i gniazdowanie w europejskiej stolicy jest absolutnym fenomenem! Cały odcinek warszawskiej Wisły jest chroniony w ramach europejskiej sieci Natura 2000. Zrealizowano w ostatnich latach kilka pionierskich jak na polskie warunki projektów prośrodowiskowych, jak ścieżkę przyrodniczo-rekreacyjną po praskiej stronie, renaturyzację nadwiślańskich łąk, wypas zwierząt („żywych kosiarek”) na jednej z wysp, a ostatnio wyjątkowy architektonicznie pawilon edukacyjny o Wiśle i Naturze 2000 na Golędzinowie. Działania związane z nadwiślańskim lasem łęgowym w Warszawie dają nadzieję, że można połączyć ochronę przyrody w mieście i jej udostępnienie, a efekt na końcu może być imponujący.

W Krakowie, podobnie jak w innych polskich miastach, furorę robią łąki kwietne wysiewane w parkach i pasach przyulicznych. Parę lat temu jedną z mieszanek do obsiewu pod Wawelem pobłogosławił sam Papież Franciszek. Rola takich sztucznie wysianych łąk jest duża – szczególnie w edukowaniu mieszkańców, że zieleń miejska to nie tylko równo przystrzyżony trawnik, a kwiaty i badyle po przekwitnięciu mają swój osobliwy urok. Prawdziwy przyrodniczy skarb i unikat to jednak inne łąki – rosnące w Toniach, Kostrzu czy na Klinach oraz te najsłynniejsze – Łąki Nowohuckie. To „zielona płuca” Krakowa zmagającego się ze smogiem, ale też ogromne rezerwuary wody. Są cennym miejscem gniazdowania ptaków. Kiedy dzikorosnące rośliny na nich zakwitają masowo jak krwiściąg lekarski czy rdest wężownik, tworzą niezwykły, krajobrazowy spektakl podobnie jak nad Biebrzą czy Narwią.

Krakowskie łąki są miejscem występowania skrajnie rzadkich już dziś motyli o trudnych do zapamiętania nazwach – modraszka telejusa czy czerwończyka nieparka. Ich cykl życiowy związany jest z występującymi tu populacjami mrówek (larwa motyla dzięki sygnałom chemicznym zaczyna udawać, że jest larwą mrówki, a one wychowują ją i zapewniają wikt!). Motyle te są tak rzadkie i zagrożone dziś na świecie, że nazywa się niekiedy je „Pandami Europy”. A w Krakowie mamy ich największą, zbadaną na świecie populację (sic!). Pokazuje to, jak fascynujący i złożony jest ekosystem samej łąki – opisany w pasjonująco napisanej książce „Łąka” Dave Goulsona.  Dziś powierzchnie krakowskich łąk kurczą się pod naporem chaotycznej zabudowy.

fot. Lucyna Jaworska Fotografiafot. Lucyna Jaworska Fotografia

Zagraża im też paradoksalnie brak koszenia czy wypasu zwierząt. Półnaturalnej łąki wilgotnej nie da się wysiać czy zostawić samą sobie – aby mogła przetrwać, potrzebne jest ich coroczne koszenie w odpowiednim czasie oraz odpowiednia ilość wody. Inaczej w ciągu kilku lat zarosną nawłocią kanadyjską, przymiotnem kanadyjskim lub trzciną pospolitą. To paradoksalny przykład trwającej setki lat współpracy człowieka z przyrodą, w wyniku której ukształtowały się nowe środowiska i miejsce do życia wielu gatunków. Niestety decydenci nie spieszą się z wykupem łąk od prywatnych właścicieli, tworzeniem obszarów ochronnych czy ich regularnym koszeniem, przez co znikają gatunki typowe dla krakowskich łąk, które można odnaleźć w wykonanych przez Stanisława Wyspiańskiego zielnikach czy wnętrzach Bazyliki św. Franciszka w Asyżu w Krakowie.

Także w innych miastach nie brakuje terenów o podobnych walorach. Brakuje często know-how, jak ten potencjał zabezpieczyć, ochronić i wykorzystać w edukacji bez pokusy disnejlendyzacji czy „bamibinizacji” przyrody.

Czwarta przyroda, czyli użyteczne „nieużytki”

Oprócz tych najcenniejszych miejsc, najbogatszych w gatunki, jak łąki, mokradła czy lasy, mamy w miastach też „nowe ekosystemy” (z ang. ‘novel ecosystems’). Mowa o czwartej przyrodzie* rozwijającej się na nieużytkach, terenach leżących odłogiem, często zdegradowanych. Postrzega się niesłusznie je jako najuboższe w gatunki i nie warte ochrony, a czasami wręcz rezerwę pod zabudowę. Tymczasem to, co jest w nich najcenniejsze to proces ewolucji natury, które je kolonizuje, nazywany sukcesją. Także występujące na nich drzewa, także te obcego pochodzenia, są miejscem gniazdowania ptaków. Badania, np. berlińskich nieczynnych torowisk pokazują, jak zmienia się bioróżnorodność tych terenów w perspektywie kilkudziesięciu lat (w naszych warunkach każdy nieużytek z czasem zamieni się w las!). Po 70 latach zaskakująco upodabniają się one do naprawdę dziewiczych obszarów, jeżeli ingerencja w naturalne procesy będzie ograniczona. Jako „stepo podobne” zbiorowiska łąkowe są ważną ostoją np. owadów w mieście i niektórych gatunków kserotermicznych (ciepłolubnych). Po kilkudziesięciu latach gatunki obcego pochodzenia, które odegrały swoją pionierską rolę na początku, wycofują się stopniowo ustępując tym typowo leśnym i rodzimym. 

Dziś powierzchnie krakowskich łąk kurczą się pod naporem chaotycznej zabudowy. Zagraża im też paradoksalnie brak koszenia czy wypasu zwierząt.

W Berlinie praktyką jest włączanie nieużytków i czwartej przyrody do systemów zieleni miasta. Co może zainspirować, to nowe koncepcje parków łączące nową zieleń i zieleń nieużytków. Park w połowie wygląda jak współczesny park, a w połowie jak udostępniony minimalnie nieużytek. Takie zintegrowane podejście do projektowania zieleni miejskiej to alternatywa dla planów jej rewitalizacji kosztem dzikiego życia.

Nowy trend - więcej miejsca dla „dzikości” w parkach

Barierą dla dużej części polskich samorządów może być to, że zieleń oznacza dla nich wysokie koszty jej utrzymania. Tym czasem pozostawienie miejsca dla dzikości ogranicza te koszty, podobnie jak niegrabienie liści, ograniczenie koszenia, rezygnacja z dmuchaw czy pozostawianie martwego drewna do naturalnego rozkładu zmniejsza nakłady na podlewanie, energię czy nawozy. Bardzo ważna jest komunikacja z mieszkańcami, jasne pokazanie celowości danych rozwiązań, np. poprzez atrakcyjne tablice edukacyjne czy zorganizowane spotkania mieszkańców z lokalną przyrodą.

Jeżeli chcemy zbudować emocjonalną więź ludzi z przyrodą, konieczne jest pozostawianie pewnych miejsc lub dużych ich części bez ingerencji. Stąd pomysł na wydzielanie w parkach specjalnych stref dedykowanych przyrodzie i zakładaniu nowych kategorii parków (tzw. ekologicznych, edukacyjnych lub parków natury). Ogranicza się w nich pielęgnację, pozostawia martwe drewno (dead wood) a nawet stojące drzewa do naturalnej śmierci, pozwala na swobodny rozwój roślinności.  Ciekawą praktyką jest renaturyzacja, czyli odtworzenie na fragmencie stanu zbliżonego do naturalnego. Okazuje się, że takie działania na rzecz lokalnej przyrody mają też duży społeczny sens. Liczba odwiedzających londyński park Ladywell Fields zwiększyła się o 250% po renaturyzacji w nim rzeki Ravensbourne – przywrócono w dużej części jej meandrujący bieg, zaprojektowano naturalną roślinność, kamienisty brzeg, a więc miejsca idealne dla ryb, płazów i ptaków.

Wniosek jaki płynie z tych rozwiązań jest następujący: musimy „przesunąć się” i zostawiać dziś więcej miejsca dla przyrody! Wszędzie: w miastach i poza nimi, aby mogła urządzić się sama i zgodnie ze swoją logiką. Do takiego podejścia „czułego i odpowiedzialnego ogrodnika” zachęca nas sam św. Franciszek z Asyżu, patron ekologów. Prosił, aby wydzielać wszędzie „nieuprawne obrzeża”, miedze, dzikie zakątki, gdzie „wszystkie zioła i kwiaty rosną na chwałę Pana”. Chodzi o to, żeby nie panować nad naturą, a współpracować z nią, obserwować jak się rozwija, uczyć szacunku dla całego pozaludzkiego świata, który jest nam dany pod opiekę. W encyklice Laudato si’ w podobnym duchu pisze papież:

„Zarówno w środowisku miejskim, jak i wiejskim, należy zachować przestrzenie, w których unika się nieustannie zmieniających je ingerencji człowieka” (151).

Pamiętajmy, że tymi „nieuprawnymi obrzeżami” są często też miejskie nieużytki – także te przekształcone i zdominowane przez gatunki obce, ale wciąż to cenne schronienia dla dzikich zwierząt, korytarze ekologiczne, rezerwuary wody i pełnią ważne funkcje w miejskim ekosystemie.

„Rewitalizacja”, czyli dewitalizacja

Dlaczego tak ważne jest inne podejście do przyrody i „dzikości”? Plagą wielu miast i wsi stały się rewitalizacje. Ich skutki opisał ostatnio Jan Mencwel w książce „Betonoza”. Patrząc na przykłady polskich miast widać, że trend zielonego projektowania i ekologii w parkach dotarł do Polski na razie w stopniu ograniczonym. Zamiast chronić tereny zieleni, odtwarzać zniszczone ekosystemy czy edukować mieszkańców o znaczeniu dzikiej przyrody, polskie miasta wolą uwalniać je pod zabudowę, regulować rzeki, osuszać mokradła czy wycinać zieleń nadrzeczną. To czego brakuje w największym stopniu to inspirujących, sprawdzonych przykładów włączania zieleni nieurządzonej: nieużytków, mokradeł i łąk do zieleni miejskiej tak, aby mogły służyć mieszkańcom i bioróżnorodności. 

fot. Lucyna Jaworska Fotografiafot. Lucyna Jaworska Fotografia

Tymczasem, jak pisze papież w Laudato si’, potrzebujemy dziś przykładów na to, że „człowiek jest jeszcze w stanie pozytywnie ingerować”. Możemy czerpać z ostatnich doświadczeń miast zachodnioeuropejskich, w których kierunek myślenia o przyrodzie diametralnie się zmienił – od niszczenia przyrody przez cały XIX i XX wiek do jej odbudowy i renaturyzacji po 1992 roku (po Szczycie Ziemi w RIO). W Polsce wciąż jeszcze mamy szansę, aby odwrócić niekorzystny trend dla przyrody i ludzi zamieszkujących w jej sąsiedztwie i pójść inną, trwałą drogą - ochrony przyrodniczego dziedzictwa i zrównoważonego (trwałego) rozwoju. M.in. aby nie musieć w przyszłości ponosić kosztów wielomilionowych renaturyzacji. My jeszcze możemy zawrócić z tej drogi! 

Dzielnice solarne, mokradła-gąbki, korytarze ekologiczne  

W wielu poprzemysłowych dzielnicach miast europejskich, jeszcze do niedawna zaśmieconych i zanieczyszczonych, dziś rozkwita nowe, dzikie życie, wracają gatunki zwierząt, których tam do dawna nie było. Zadziwiająca jest różnorodność tych europejskich projektów renaturyzacyjnych. W krajach, w których dzika przyroda zachowała się szczątkowo, realizuje się obecnie pionierskie przedsięwzięcia renaturyzacji i odbudowy siedlisk przyrodniczych na dużą skalę odpowiadając na wyzwania klimatyczne, ale też społeczne oczekiwania. To co jest niezwykłe, to kompleksowość tych rozwiązań i postrzeganie ekologii w kategoriach innowacji projektu i długofalowych korzyści, a nie zbędnego kosztu!

Na przykład, w holenderskim mieście Herhugowaard powstało „Miasto Słońca”, nowa dzielnica i przylegający do niej park van Luna. Park stanowi mozaikę mokradeł, wód otwartych, terenów leśnych, łąkowych i trawników. Takie rozplanowanie przestrzeni zachęca do aktywnego wypoczynku a kontakt z przyrodą jest tu bardzo bezpośredni. Przemierzając ścieżki parku i budynków pokrytych gęsto fotowoltaiką uderza bogactwo gniazdujących tu ptaków, wody i dziko rosnących kwiatów. Park ten wpisuje się w nową koncepcję terenów zieleni stanowiących bufor pomiędzy miejską zabudową a krajobrazem rolniczym dookoła. Uderza skala rozwiązań z zakresu zielono-niebieskiej infrastruktury, w tym wykorzystania specjalnie zaprojektowanych zbiorników wodnych, cieków, roślinności i bagien do podczyszczania wód, retencji wód deszczowych z całej dzielnicy, ale też zapobiegania nagłym powodziom.

Mokradła blisko nowoczesnych osiedli bogatych w OZE to obraz przyszłości. Pamiętajmy jednak, że dziś każdy fragment zieleni – łąki, laski, gęstwiny „samosiejek”, zielone dachy, zielone ściany, ogródki działkowe, a nawet mchy czy porosty – pełnią funkcję takiej „eko-gąbki”. Magazynują wodę w okresach ekstremalnych deszczów, zapobiegają w ten sposób powodziom i zasilają rezerwuar lokalnych zasobów wodnych. 

fot. Lucyna Jaworska Fotografiafot. Lucyna Jaworska Fotografia

Pokazuje to, jak bardzo potrzebujemy dziś dosłownie każdej formy zieleni w mieście. Dlatego tak ważna jest ochrona ekologicznych, niezabudowanych buforów wokół miast, ale też dzielnic, osiedli czy dróg.

Czuły obserwator

Może część z nas po pandemii z większą czułością pomyśli o kępach pokrzyw w ogrodzie, martwych kłodach w parku czy nieużytku na końcu ulicy, stawku pełnym kijanek wartym ochrony, łące na przedmieściach czy lasku miejskim nad rzeką, gdzie ostatnio pojawiły się bobry**. W świecie po Covidzie potrzebujemy pozytywnych działań przynoszących konkretne efekty w środowisku. Wierzę, że takie dobre przykłady zaangażowania na rzecz przyrody w skali mikro promieniują szerzej i mogą przynieść oczekiwaną zmianę, ogniskować społeczną energię i dawać nową nadzieję. Nie jesteśmy w stanie wyleczyć całego świata, ale w obliczu kryzysu klimatycznego i załamania różnorodności biologicznej możemy dokonać kilka rzeczy. Nie z poczucia winy czy obowiązku, ale pragnienia osobistej satysfakcji, zapewnienia zdrowia psychicznego czy nawrócenia ekologicznego. „Wiele jeszcze można” – przypomina papież. Każde zabezpieczone przez nas miejsce, zachowane i chronione – bez przemocy, we współpracy z wszystkimi ludźmi dobrej woli – jest powiedzeniem: nie jesteśmy sami, musimy ten świat dzielić z innymi istotami, także pozaludzkimi i żyć razem. Bo warto!

Nie jesteśmy w stanie wyleczyć całego świata, ale w obliczu kryzysu klimatycznego i załamania różnorodności biologicznej możemy dokonać kilka rzeczy.

*czwarta przyroda oznacza w ujęciu prof. Ingo Kowarika przyrodę kolonizującą spontanicznie nieużytki i zdegradowane tereny. Podczas gdy pierwsza przyroda odnosi się do najbardziej naturalnych ekosystemów. Druga do krajobrazu rolniczego, sadów i lasów gospodarczych. Trzecia przyroda oznacza zieleń urządzoną: ogrody, parki, trawniki.

**Bobry, znienawidzone przez niektórych urzędników i właścicieli pól, pełnią coraz większą rolę w naturalnej retencji. Jak pokazały brytyjskie badania, tamy bobrowe działają jak mikro oczyszczalnie wychwytując tzw. biogeny, czyli zanieczyszczenia ze rzucanych ścieków i pól. Może przy okazji warto zrobić rachunek ekonomiczny, czy bardziej opłaca się usuwać tamy i tracić korzyści ekologiczne z nimi związane, czy wypłacać odszkodowania i zostawić bobrom obszary zalewowe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Zdzisław Józef Kijas OFMConv

Ta książka to dobra pomoc w wychowaniu do szacunku dla życia, dla dobra i piękna, a także pogłębione wsparcie w kształtowaniu wrażliwego sumienia, z którego wyrasta właściwa postawa względem środowiska naturalnego. Niech wyrazem naszej odpowiedzialności...

Skomentuj artykuł

Przyroda w mieście to nie tylko parki i trawniki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.