Zaczynam dzień od Biblii. Jedno zdanie wystarczy, by postawić mnie do pionu i ustawić mi dzień [WYWIAD]

Agata Rusek. Fot. Archiwum domowe

O codziennym czytaniu Pisma Świętego, gdy ma się czwórkę dzieci i krótką dobę, o tym, że Słowo Boże nie tylko wspiera w trudnych momentach, ale także towarzyszy w radości i zachwycie tym, co przynosi codzienność i o wyzwaniu, jakim jest dzielenie się wiarą w mediach społecznościowych z Agatą Rusek, blogerką Deonu, doktorem nauk społecznych, żoną i mamą rozmawia Marta Łysek.    

Marta Łysek: Twoja rzeczywistość, oczywiście mocno ją upraszczając, to nieustanna podróż między galaktykami Twojej czwórki dzieciaków, a Ty do tego jeszcze codziennie czytasz Pismo Święte. Czy to jest wyzwanie?

Agata Rusek:
- Nie, no coś ty! Budzę się rano, ptaszki świergocą, mówię dzieciom: dajcie mamie piętnaście minut na medytację, zaparzam kawę, Pan Jezus przychodzi, Duch Święty spływa… (śmiech)

A dzieci spokojnie bawią się w odległych pomieszczeniach?

- Oczywiście! Każde w swojej galaktyce i nie ma żadnych czarnych dziur, żadnych zderzeń! (śmiech) Jasne, że to jest wyzwanie: czytanie Pisma Świętego, zresztą w ogóle czytanie czegokolwiek i próba skoncentrowania się na czymś innym niż macierzyństwo, niż powołanie tu i teraz. Z drugiej strony - to  jest potrzebne jak oddech, żeby nie zwariować.

Nie znajdujesz powietrza gdzie indziej? Dużo znam młodych i niemłodych mam, które powiedziały sobie: zaawansowanym życiem duchowym w postaci czytania Pisma Świętego to ja się będę zajmować, jak ogarnę podłogę i pieluchy, bo mi na razie doby brakuje.

- Myślę, że to jest bardzo indywidualna sprawa. Też znam takie mamy, które jak nie ogarną podłogi, nie są w stanie skoncentrować się na niczym innym, i ja to rozumiem. Z drugiej strony sama mam tak, że czuję nieustającą tęsknotę za bliskością z Panem Bogiem, za Jego obecnością, mocną i żywą, bo to daje mi energię, siłę, ładuje moją miłość. Już dawno temu doszłam do pokornego wniosku, że ja to jednak pyłek jestem i sama, własnymi siłami nie udźwignę ani miłości do mojego męża, ani do dzieci, ani do siebie samej. Muszę tę miłość od Kogoś brać. Uczyć się tego.

Dużo jest innych mądrych książek, które o tym mówią.

- Też miałam w życiu ten etap: „przeczytam wszystkie książki duchowe, które mamy na rynku, bo są tacy kapłani, którzy tak świetnie o tym mówią, takie siostry zakonne, które tak pięknie to wszystko tłumaczą”. Ale w którymś momencie dotarło do mnie bardzo mocno to, że czytam dużo „duchowych” rzeczy, ale nie czytam Słowa. Ono we mnie nie pracuje, bo cały czas czytam tylko komentarz do Słowa, nie sięgam do samego źródła - i że to jest dla mnie złe. Dlatego mój dzień już od wielu lat zaczyna się od Słowa Bożego. 

Przeraziłam się, że pierwsze, co robię o obudzeniu, to sięgam po telefon

Jak ci się udało to wprowadzić w życie?

- Wiesz, świetnie pamiętam moment, w którym tak postanowiłam. Bo wtedy nagle przeraziłam się, że to, co robię pierwsze po obudzeniu, to nie jest znak krzyża, ale sięgnięcie po telefon i sprawdzenie, czy ktoś się nie odezwał, czy coś ważnego się nie stało. Oburzyłam się sama na siebie, że zaczynam od tego telefonu, zamiast sięgnąć po coś, co mnie ustawi na cały dzień. Kilkanaście lat minęło, a ja od tamtej pory zaczynam dzień od Słowa Bożego. To już nawyk (śmiech).

A więc mamy poranek i mama czwórki dzieci czyta sobie liturgię z dnia: czytanie, psalm, Ewangelię… Brzmi jak coś niemożliwego do wykonania (śmiech) 

- A tu zaskoczenie! Jasne, że czasem dzieciaki nie dadzą mi przeczytać całej liturgii z dnia, bywa, że jest to tylko pierwsze zdanie. Ale to jest niesamowite, jak czasem to jedno zdanie wystarczy, by człowieka postawić do pionu i ustawić dzień.

Co to znaczy, że Słowo Boże ustawia Ci dzień? Jak to wyjaśnisz komuś, kto jeszcze tak na dobre Pisma Świętego w życiu nie czytał?

- Ale trudne pytanie mi zadałaś…

Polecam się.

- Myślę, że trzeba by to wytłumaczyć tak. Można Pismo czytać jak książkę: czytasz, treść przelatuje ci przez głowę i nie zostaje z tego wiele. A ja się staram czytać Słowo tak, żeby mi ono zostało. Jeśli rano czytam Słowo i po godzinie nie pamiętam, co przeczytałam, to znaczy, że przeczytałam, ale nie przyjęłam. Ale kiedy staram się przyjąć to Słowo tak, żeby je zjeść, przegryźć, żeby zostało w mojej głowie, to potem w różnych wyzwaniach i radościach szukam słów i one się znajdują, bo rano się nimi nakarmiłam. Na marginesie – mam wrażenie, że ciągle mówimy w kontekście Pisma Świętego o pomocy w trudnościach, ale czasem to jest po prostu towarzyszenie w radości, w zachwycie. Miałam tak ostatnio z burzą; nie lubię burzy, ale musiałam w niej iść, a rano czytałam: „deszcze i burze, błogosławcie Pana!”. I to mnie napełniło takim spokojem: ok, idę z dzieciakami, leje deszcz i jeszcze daleko do domu, ale tym też się mogę pomodlić. Jest zachwyt i poczucie, że wszystko ma sens.

Jeśli w czytaniu z dnia jest słowo dla mnie, wiem, że w tym nie ma przypadku

Otwierasz czasem Pismo Święte, żeby sprawdzić, co Pan Bóg powie Ci „przypadkiem”?

- No właśnie nie. Nie czytam Pisma na zasadzie: „Panie Boże, mam teraz taki problem, więc powiedz coś do mnie” – i  chlast, otwieram Pismo i czytam, co jest w Słowie.

Dlaczego?

- To wynika z mojego nastawienia. Wydaje mi się, że bardzo łatwo jest pobłądzić, nastawiając się na takie przypadki i nasza ludzka natura jest taka, że będziemy odczytywać Słowo Boże tak, jak tam sobie chcemy. Ryzyko nadinterpretacji jest jak dla mnie strasznie duże. Ja się tego boję, więc wolę mieć plan lektury, który ktoś mi opracował. Dlatego czuję się bezpieczna z liturgią Słowa, którą Kościół daje na dany dzień: jeśli w liturgii jest Słowo dla mnie, wiem, że w tym nie ma przypadku. Czytanie Pisma we wspólnocie - to mi daje poczucie bezpieczeństwa, że ja nie zacznę żyć własnymi myślami i własną interpretacją Boga. Jasne, szukam Go we własnym rytmie, swoją ścieżką, ale idzie ze mną ktoś, kto swoją mądrością i tradycją pomoże mi nie zbłądzić.

Masz też plan, który pomaga czytać nie tylko czytania z dnia, ale całe Pismo Święte.

- To było tak: Słowo i jego obecność w moim życiu było od bardzo dawna. Ale pół roku temu dotarło do mnie, że nigdy nie przeczytałam Pisma Świętego tak od deski od deski. I stąd się wzięło we mnie pragnienie czegoś więcej: że chciałabym Pismo Święte czytać nie tylko tak, jak nam to zadaje liturgia z dnia. A ponieważ przez dwa lata wisiał mi na pulpicie plan zatytułowany „Przeczytaj Pismo Święte w rok” – to w ostatnią Niedzielę Słowa Bożego zaczęłam.

Plan czytania Biblii? Jest bardzo dobry, bo daje drogę

Jaki to plan?

- Opracowany przez księdza z zaprzyjaźnionej wspólnoty mojej mamy, co było dla mnie ważne, bo wiedziałam, skąd się ten plan wziął, kto go napisał.

Łatwo za nim podążać?

- Mam do niego i planów w ogóle bardzo wolnościowy stosunek (śmiech). Tego mnie akurat nauczyło macierzyństwo. Plan jest bardzo dobry, bo daje drogę. Został przez kogoś przemyślany, daje nadzieję na to, że nie jest to przypadkowy wybór. Bardzo nie chciałam czytać Pisma Świętego na takiej zasadzie, że otwieram Biblię i zaczynam od Księgi Rodzaju.

Dlaczego? Wiele osób tak właśnie zaczyna…

- Wiem. I wiem też o sobie, że jak czytam inne książki i natknę się na taki rozdział, że po prostu nie idzie i jest nudno, to ja się zniechęcam, odkładam i trudno mi do niej wrócić. A nie brakuje mi świadomości, że Pismo Święte czasami mnie… nudzi.

Czyżby Księga Liczb?  

- O matko, tak! W ogóle te wszystkie imiona, genealogie… opisy budowy świątyni, Boże kochany! Myślałam, że po prostu zwariuję. Ale ten plan, opracowany przez księdza, który jest teologiem i można mu wierzyć, nawet przy takich fragmentach ma sens, bo jest przygotowany tak, że się czyta dwa fragmenty ze Starego Testamentu i jeden z Nowego. I one ze sobą w zaskakujący sposób korespondują. Oczywiście musisz nad tym usiąść i to powiązanie zauważyć, przemedytować, przemyśleć. Ale dzięki temu, że to jest takie „dwa plus jeden”, ten plan świetnie pokazuje, jak cała Biblia jest powiązana, jak to się wszystko ze sobą zazębia.

Widzę, że ludzie często boją się czytać Pismo Święte

Twoje pierwsze zaskoczenie, gdy zaczęłaś czytać Biblię od deski do deski?

- Fakt, że w kościele na mszy nie wszystkie fragmenty są czytane (śmiech). Wiesz, Marta, żeby było jasne: nie jestem teologiem. Nie mam za sobą młodzieżowej formacji. Pewne rzeczy wyniosłam z katechizacji w szkole, ale moja formacja to były pielgrzymki, krążenie przy kościelnym kręgu, w którym czułam się bezpiecznie, ale nigdy nie wchodziłam w głąb tematu. Długo żyłam przeświadczeniem, że jak ktoś chodzi regularnie na Eucharystię, to w ciągu tych trzech lat liturgicznych jest w stanie całe Pismo Święte usłyszeć w kościele. A że czytam liturgię z dnia codziennie i zdarza mi się być w kościele częściej niż w niedzielę, byłam przekonana, że ja całe Pismo Święte znam.

I nagle wchodzimy w jakieś księgi Nehemiasza, Zachariasza, nie wiadomo kogo, a mnie się oczy otwierają, że ja nic nie wiem o tym moim Panu Bogu! On mi tu daje siebie, pokazuje się w Słowie, cały czas mnie zaprasza, żebym Go poznawała. Więcej: nie oczekuje ode mnie wiedzy teologicznej, ale zaprasza mnie w podróż, żebyśmy się lepiej poznawali – a mnie to umknęło! To jest moje pierwsze zaskoczenie. I jeszcze coś: regularnie towarzyszy mi myśl, że strasznie mi brakuje wiedzy, że katechizacja osób dorosłych w Kościele jest u nas naprawdę zostawiona samopas.

Czy ludzie boją się czytać Pismo Święte na własną rękę, bo myślą, że ta lektura się zamieni w jakiś przymus duchowy?

- Ja się w tym czuję bardzo wolna. I to jest ważne, żeby o tym mówić, bo widzę, że ludzie faktycznie często boją się Pisma Świętego. Jak widzą plan, to budzi się w nich poczucie, że gdy tylko przerwą czytanie, to spadnie na nich kara boska - albo Bóg ich ukarze, kiedy czegoś nie zrozumieją. Dlatego bardzo się cieszę z tego, że czytam Pismo w wielkiej wolności, bo to nie jest taki oczywisty dar.

Jedna myśl po pół roku lektury Biblii?

- Taka, że nasz Bóg jest szalony (śmiech). Naprawdę! Jakbym miała streścić jedną myśl po pół roku czytania, to jest właśnie to, że nasz Bóg, nasza wiara to jest czyste szaleństwo. Absolutnie nieziemskie, czyste szaleństwo. Druga myśl jest taka, że gdy słuchamy Słowa na Eucharystii, a potem jeszcze dobrze trafimy i ksiądz mówi homilię odnoszącą się do czytań, to bardzo łatwo jest nam się identyfikować z tymi „właściwymi” postawami. Od razu kiwamy głową, tak, ja to bym tak na pewno nie zrobiła.

Ale potem, kiedy czytam Stary Testament i kończę Księgi Kronik, historię Izraela, myślę: Panie Boże, czemu Ty jeszcze nie zniszczyłeś tego świata? Przecież ten Izrael, Twój naród wybrany, od samego początku non stop się od Ciebie odwraca i stawia sobie jakieś bożki. I nagle zaczynam dostrzegać, że to jest opowieść o mnie… Widzę, że ta miłość Boga jest szalona, że człowiek od samego początku jest popaprany, wystawiony na żądze, które nim kierują - ale to jest ciągle opowieść o mnie, nie o jakichś tam ludziach. I to jest wielka radość odkrycia pomocy w moim osobistym rachunku sumienia. Bardzo mocno też widzę, co to znaczy, że Słowo Boże jest żywe i skuteczne.

To może jakiś przykład?

- Czemu nie? W zeszłym tygodniu czytałam księgę Zachariasza. To jest taka księga, że jak ją czytam, to w ogóle do mnie nie przemawia (śmiech). W ogóle nie jest o mnie. Ale był tam jeden fragment o pasterzu, który traci cierpliwość do swoich owiec i mówi: a róbta, co chceta! Jak się chcecie pozabijać, to się pozabijajcie! Czytałam ten fragment w momencie, gdy moje dzieciaki, cała czwórka, kotłowały się w pokoju już od czterdziestu pięciu minut, kłócąc się dosłownie o wszystko. Pomyślałam sobie: Panie Boże, dziękuję ci, że Ty jesteś tak blisko mnie, że wiesz, co ja czuję, że tak dobrze mnie rozumiesz. A dalej Bóg pokazuje, że pasterz, który zostawia swoje trzody, to jest niestety zły pasterz. I mnie to bardzo ustawiło, dało mi zatrzymanie, refleksję. Zobaczyłam coś bardzo namacalnie w moim życiu i to poskutkowało poprawą mojego osobistego zachowania. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do tej jaskini zbójców (śmiech).

Instagram i wiara? Musiałam wyjść ze swojej strefy komfortu

Swoim czytaniem dzielisz się na Instagramie. Ostatnio mówi się o tym, że w mediach społecznościowych treści opatrzone etykietką „Ewangelia” nie są dobrze widziane, że trzeba dużej odwagi, by dzielić się swoją wiarą. Jak Ci z tym jest?

- Dla mnie osobiście jest to trudne i wiązało się z wyjściem ze strefy komfortu. Bo inaczej się dzielisz czytaniem Pisma Świętego w swojej wspólnocie, na żywo, wśród ludzi, których znasz i czujesz się z nimi bezpieczna, a inaczej, gdy robisz profil otwarty, publiczny, z etykietką „czytam Pismo Święte” i zapraszasz innych do tego, co jest bardzo twoje. Czuję się odsłonięta. Zapraszam ludzi - ale nie wiem przecież, kogo dokładnie - do mojego intymnego świata, do czegoś, co jest dla mnie bardzo cenne. Czytają to różni ludzie, którzy nie znają kontekstu. Jak napiszę coś bez wyjaśnienia, mogą mnie źle zrozumieć. Trudno mi było zostawić te wszystkie obawy.

W takim razie po co Ci ten Instagram? Bez niego też można czytać Pismo Święte.

- Widzisz, zaczęłam to robić, bo strasznie mnie boli, że w internecie jest tyle złych informacji związanych z wiarą i Kościołem. Tyle jest mówienia, że to są nudy, flaki z olejem, że to jest nieżyciowe. Tyle takiego, mówiąc wprost, zakłamania. Pomyślałam, że jeśli za chwilę chatGPT będzie się karmił tylko takimi treściami, to będzie jeszcze gorzej. I może mój głos nie jest wielki ani ważny; jest ziarenkiem, kropelką w oceanie, ale jeśli Pan Bóg będzie się chciał nim posłużyć, to się posłuży.

Cała nasza wiara jest opowieścią o tym, że te nasze ziarenka są małe, bezsilne - a potem przynoszą plon. Teraz mam czas w domu, sporadycznie jadę służyć narzeczonym czy małżonkom, ale chciałabym więcej mówić o Panu Bogu. O tym, ile dobra mam od Niego, o tym, że jestem szczęśliwa i błogosławiona, bo całe moje życie buduję na Nim, że to jest skutek przylgnięcia do Kościoła, do wspólnoty, do Słowa Bożego. I teraz mogę to robić właśnie na Instagramie.

---

Agata Rusek - blogerka Deonu, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, prywatnie żona, mama, córka. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich. Współpracuje z Fundacją "Aktywny Senior".

 

 

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zaczynam dzień od Biblii. Jedno zdanie wystarczy, by postawić mnie do pionu i ustawić mi dzień [WYWIAD]
Komentarze (2)
GW
~Gocha Wójcik
9 października 2023, 14:18
Dziękuję za ten wywiad. Zaczerpnęłam z niego kilka myśli
BW
~Bartek Wyrobek
7 października 2023, 19:39
Dzięki Agata za opowieść. Ja jeszcze całego PŚ nie przeczytalem ale Twoje swiadectwo zachęca :)