Żyjemy w czasach ostatecznych. Powrót Chrystusa już trwa
Czasami zdaje nam się, że wszystko, co się dzieje jest nieprzypadkowe, prowadzi nas do jakiegoś celu, przygotowuje nas na coś więcej, jest w jakiś sposób zaplanowane. Tak też współcześni Janowi Chrzcicielowi, patrząc na niego, zadawali sobie pytanie: „Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim” (Łk 1,66). Rzeczywiście, w historii Jana nie ma przypadków. Bóg od początku chciał zwrócić uwagę ludzi na tego, który miał bezpośrednio przygotować drogę Jego Synowi.
Jan Chrzciciel budzi z jednej strony ciekawość, a z drugiej strony lęk, bo dzieją się rzeczy, które z ludzkiego punktu widzenia nie powinny się wydarzyć (kobieta niepłodna i w podeszłym wieku rodzi; ojciec najpierw traci mowę z powodu niedowiarstwa, by potem na oczach wszystkich ją odzyskać). Jan skupia na sobie spojrzenia wielu, przyciąga tłumy słuchaczy i naśladowców, by potem publicznie ogłosić obecność Mesjasza (J 1,29: „Oto Baranek Boży!”) i udzielić Mu chrztu w Jordanie.
Jednak w dzisiejszej Ewangelii z ust uwięzionego Jana Chrzciciela, poprzez poselstwo, pada dość dziwne pytanie, którego być może byśmy się po nim nie spodziewali: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt 11,3). Czyżby Poprzednik zwątpił w Jezusa? Może doświadczenie uwięzienia, które było konsekwencją jego niezłomnej postawy wzywającego do nawrócenia, zrodziło w nim frustrację, kiedy widział, że Jezus działa tak bardzo łagodnie, a nie jak eschatologiczny Sędzia? Przecież Jan, kiedy zapowiadał przyjście Mesjasza, mówił: „On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Mt 3,11-12). Tymi słowami zdradził swoją wizję mesjańskiej misji Jezusa.
Trudno jednak jednoznacznie powiedzieć, dlaczego Jan Chrzciciel kieruje do swojego Kuzyna takie pytanie. Może rzeczywiście inaczej wyobrażał sobie Mesjasza (jako tego, który przyjdzie sądzić i karać) i oczekiwał stanowczego rozprawienia się z grzesznikami, skoro sam siedział już w więzieniu. A może zadał to pytanie ze względu na swoich uczniów, chcąc skłonić Jezusa do konkretnej deklaracji i rozwiać wątpliwości tych, którzy jeszcze niepewni byli Jego mesjańskości. Jakiekolwiek były jego motywacje, stało się to dla Jezusa okazją do tego, żeby sam powiedział ludowi o sobie – jak On rozumie swoją misję, kim właściwie jest i po co przyszedł na świat: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Mt 11,4-6).
I ta odpowiedź, której Jezus na Janowe pytanie udzielił, niby rozwiewa wątpliwości, ale pozostawia też pewien niedosyt. Szczególnie zastanawiają słowa, które stają się zapowiedzią gorszących wydarzeń Chrystusowej męki, a potem śmierci na krzyżu, które wystawią wiarę wielu na niezwykle wymagającą próbę: „A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Mt 11,6). Tłumaczy się te słowa również w następujący sposób, który bardziej odpowiada greckiemu oryginałowi: „A błogosławiony który się ze mnie nie gorszy”. Jezus uświadamia swoim słuchaczom, że jego misja trwa, że jeszcze się nie dopełniła. Zachęca więc do uważnego oraz pełnego wiary trwania przy Jego boku i korzystania z każdej chwili z Nim spędzonej, by wytężając zmysły na Boże działanie dostrzec mesjańskie znaki towarzyszące działalności Mistrza z Nazaretu, a zapowiadane przez proroków już od dawna: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie” (Iz 35,5-6).
Jan Chrzciciel miał to szczęście przygotowywać bezpośrednio przyjście Jezusa. Stąd pochwały jakie Zbawiciel wygłasza pod jego adresem i stwierdzenie, które je wieńczy: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11). Ale już za chwilę Jezus dodaje: „Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11). W taki też sposób wskazuje, że Jego przyjście na świat rozpoczęło nową erę – żyjemy od tej pory w czasach ostatecznych, czyli pomiędzy pierwszym a powtórnym przyjściem Chrystusa. Od kiedy Syn Człowieczy pojawił się na powierzchni ziemi, trwa nieustanny adwent, w którym kolejne pokolenia od wieków zadają sobie to samo pytanie, oczyszczając dzięki temu swój obraz Boga z ludzkich oczekiwań, by budować go na prawdzie: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt 11,3). Jaki jesteś Boże, Panie Dziejów? Gdzie jesteś? W jaki sposób działasz? Kiedy powrócisz na ziemię?
Adwent ma nas skłonić do tego, żebyśmy poczuli to eschatologiczne napięcie. Nie po to jednak, żeby żyć w nieustannym lęku o przyszłość, bo przecież „w każdej chwili” może nastąpić paruzja i Chrystus powróci, by „sądzić żywych i umarłych, a Królestwu Jego nie będzie końca”. To napięcie ma po prostu wynikać z tęsknoty, bo nie możemy się już doczekać. Wtedy zrozumiałe stają się słowa św. Jakuba Apostoła, który pisze: „Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie” (Jk 5,7-8).
Możemy sobie myśleć, że pierwszym chrześcijanom łatwiej wierzyło się w powtórne przyjście Pana, bo mniej czasu minęło od Jego odejścia do Nieba. Pewnie jest w tym wiele racji. Mieli większą świadomość życia w czasach ostatecznych, byli wręcz niecierpliwi, ale to też niekiedy prowadziło do pewnych postaw, które były nie do zaakceptowania, więc spotykały się z napomnieniami ze strony Apostołów. My dzisiaj chyba już straciliśmy cierpliwość do Boga i żyjemy tak, jakby miał nigdy nie przyjść albo przynajmniej nie za naszego życia. Raz na jakiś czas pojawi się ktoś, kto „znając” datę końca świata ogłasza, że koniec jest bliski i trzeba się nawracać. To nawoływanie zbudowane jest jednak na lęku. U proroka Izajasza czytamy natomiast: „Odwagi! Nie bójcie się!” (Iz 35,4). Warto uświadomić sobie, że nasz Pan jest „tym, który przychodzi” (gr. erchómenos – ten też termin zawarty jest w pytaniu Jana Chrzciciela do Jezusa). Powrót Chrystusa już trwa! Pozostaje więc dodać tylko: Alleluja! Marana Tha!
Skomentuj artykuł