Dlaczego nigdy nie zamieszkam na katolickim osiedlu?
Deweloper i pomysłodawca chwalą powstające pod Krakowem "Osiedle Fatimskie" jako odpowiedź na potrzebę, by "mieć sensownych sąsiadów".
"Jest dla tych, którzy chcą stworzyć dom, którego sercem są szczęśliwi ludzie polegający na Bogu, który jest ich inspiracją, wsparciem i bezpieczeństwem" - czytamy na stronie Osiedla.
To już nie pierwszy pomysł, by dobierać sobie sąsiadów pod kątem ich wyznania. Podobne osiedle powstało w 2012 roku w Warszawie - kryterium doboru było wówczas nie tylko wyznanie (katolicyzm - nie sprecyzowano czy tylko rzymski, czy członkowie innych Kościołów katolickich też mogliby ubiegać się o możliwość zakupu mieszkania), ale również ilość dzieci w rodzinie ("wielodzietność").
Zarówno warszawskie, jak i krakowskie osiedle opiera się na założeniu, że sąsiedzi - wyznając podobne, "zapewne "sensowne" wartości - będą mogli "budująco na siebie wpływać".
Rzeczywiście, proste skojarzenie z czasów studenckich, gdy wynajmowałem mieszkanie z trójką przyjaciół z duszpasterstwa potwierdza, że życie we wspólnocie osób, którzy wierzą w podobny system wartości, bardzo pomaga. Ale mieszkanie studenckie - z założenia tymczasowe i często opuszczane - to zupełnie co innego niż otoczone murem wygodne osiedle domków na przedmieściu.
Chrześcijańskie getto?
Niektórzy mówią ostro - "ten pomysł brzmi jak jakieś getto dla chrześcijan. A my mamy wychodzić do świata a nie się od niego odcinać". Nie oceniałbym tego pomysł tak surowo, choć rzeczywiście kojarzy się to przede wszystkim z mentalnością "oblężonej twierdzy". Dlaczego? Sam pomysł daje do zrozumienia, że dobre życie jest możliwe wyłącznie w Kościele katolickim, że lepiej mieć za sąsiada katolika niż osobę niewierzącą lub wyznawcę innych religii bądź chrześcijan z innych denominacji.
Po drugie, daje do zrozumienia, że wzrastanie w wierze jest możliwe przede wszystkim w cieplutkim środowisku wierzących w to samo. Doświadczenie pokazuje, że jest inaczej - wiara osób z Europy Zachodniej, Ukrainy czy Bliskiego Wschodu, często żyjących w środowiskach reprezentujących skrajnie odmienne wartości, wcale nie jest gorsza od naszej. Śmiem twierdzić, że to spotkanie z Innym jest tym, co może naszą wiarę pomnażać, wiedzieć o niej więcej, lepiej ją rozumieć, a przez to - wzrastać w wierze.
Obywatele Nieba
"Tu nie chodzi o ekumenizm, tylko o stworzenie możliwości i pomoc dla chcących żyć w taki sposób katolików" - skomentował jeden z członków naszej grupy "Ostatnia Ławka".
Święty spokój, nie będzie niewierzących, tylko nasze "sensowne" wartości. Mam inną wizję katolicyzmu w głowie, którą również przywołał jeden z dyskutujących na "Ostatniej Ławce". Pochodzi ona z pierwszych lat chrześcijaństwa, z tzw. Listu do Diogneta, gdzie chrześcijan opisano tak: "Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą" - pisze autor listu, wskazując że to nie świętego spokoju, ale świętego niepokoju powinni szukać uczniowie Chrystusa. I choć "żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba".
Koniecznym elementem życia chrześcijańskiego na świecie jest to poczucie tymczasowości. Nie chodzi o to, żeby wycofywać się ze świata, zostawiać go samemu sobie, ale przemieniać go, mając w głowie wizje tego, co szykuje nam Pan. Warto przy tym przywołać przykład domów "Catholic Worker" - ruchu założonego przez Dorothy Day, która miała wizję wspólnych osiedli katolików, którzy otwarci są jednak na osoby spoza ich Kościoła, a samym celem osiedli jest budowanie wspólnoty ponad podziałami wyznaniowymi oraz pomoc ubogim, dawanie schronienia bezdomnym, samotnym czy przybyszom.
Osiedle "sensownych wartości" jednak nie wydaje mi się sposobem przemiany ani świata, ani nawet jego mieszkańców, którzy kisić się będą w swoim własnym sosie. Abstrahuję już od tragedii, która może wydarzyć się, gdy któreś z dzieci wyjdzie za osobę niewierzącą lub któraś z rodzin opuści Kościół. Przecież nikt ich nie eksmituje.
Zaufania nie buduje się z cegieł ani betonu
Bliski jest mi pomysł budowania domu obok przyjaciół czy znajomych. Znam kilka rodzin, które ma takie plany. Nie ma w tym jednak idei doboru osób według wyznania. To, że jesteśmy wspólnotą nie wynika przecież z wyznania. Osobiście mam wielu przyjaciół protestantów, niewierzących, muzułmanów i ufałbym im bardziej niż nieznajomym katolikom.
Budowanie wspólnoty to długotrwały proces, oparty nie na wyznawanych wartościach (choć wtedy oczywiście pewnie jest łatwiej), ani tym bardziej na wspólnie wpłaconych na rzecz osiedla pieniądzach, ale na zaufaniu.
Zaufanie buduje się inaczej niż dom. Przykład osiedla w Bielanach jest tego dowodem - zgodnie z relacją jednej z osób dyskutujących na "Ostatniej Ławce" na miejscu figurki Maryi obecnie znajduje się śmietnik.
"Tu chodzi o tworzenie prawdziwej wspólnoty, a to osiedle jest do tego narzędziem" - twierdzi pomysłodawca Osiedla Fatimskiego. Życzę mu jak najlepiej w szukaniu prawdziwej wspólnoty. Szybciej znajdzie ją jednak, gdyby otworzył się na aktualnych sąsiadów, parafian czy ubogich, których można spotkać w Krakowie.
* * *
Bardzo dziękuję członkom "Ostatniej Ławki" za wszelkie wskazówki dotyczące tego tematu.
Karol Wilczyński - dziennikarz DEON.pl. Współtwórca islamistablog.pl. Członek krakowskiej wspólnoty Sant'Egidio towarzyszącej osobom ubogim i bezdomnym
Skomentuj artykuł