A co jeśli to Ciebie spotka kryzys małżeński?
Statystyki są nieubłagane. Liczba rozwodów rośnie z roku na rok. I Kościół na to reaguje. Oczywiście w swoim stylu. Czyli… powoli.
W Kościele wiele mówimy o ubogich, chorych i wykluczonych. Nasi arcypasterze raz po raz kierują swe zatroskane spojrzenie na życie polskich rodzin, czego owocem zazwyczaj są listy oscylujące w ten czy inny sposób wokół tematów związanych z prokreacją i wychowaniem dzieci i młodzieży.
Sporo naszej uwagi i energii poświęcamy problemom osób stanowiących mniejszość w społeczeństwie (np. osobom identyfikującym się jako LGBT, uchodźcom, związkom niesakramentalnym), a w ostatnich miesiącach nie sposób było nie trafić na poruszające historie ofiar pedofilii czy wykorzystania seksualnego. Wciąż jednak jest jeszcze wiele grup, które – zdaje się – zbyt łatwo tracimy z oczu. Ze szkodą dla naszego rozwoju duchowego.
Historie jakich wiele
Mąż Krystyny wyjechał do pracy za granicę. Najpierw wracał na każde święta, potem tylko na wakacje, po kilku latach zabrakło także i tego. Pewna Portugalka zawróciła mu w głowie, pojawiły się dzieci z nowego związku. Ze swoją polską żoną rozwiódł się po 15-nastu latach małżeństwa.
Ewa piła. Jej mąż zresztą też. Oboje wyrośli w domach alkoholowych i takie smutne wiano wnieśli do własnego małżeństwa. Sęk w tym, że Jarkowi udało się wyrwać z nałogu. Próbowali ratować swoje małżeństwo, ale alkohol okazał się silniejszy. Odszedł od Ewy po 7 latach bezskutecznej walki. By zobaczyć trzeźwą żonę, musiał poczekać kolejnych 7. Sporo czasu, by założyć nową rodzinę.
Krzysztof w Kościele działał od zawsze. Lider Odnowy, szafarz, urodzony społecznik. Człowiek, którego nie da się nie kochać. Ale najwyraźniej można przestać. Żona twierdzi, że przestała go kochać po 5 latach małżeństwa. Nie chce słyszeć o terapii małżeńskiej. W ubiegłym miesiącu wystąpiła o rozwód.
W trakcie rozwodu jest także Janka. Ona z kolei ze swoim mężem przeżyła 33 rocznice ślubu. Tuż przed 34 on zdecydował, że nie jest w stanie mieszkać z nią pod jednym dachem. Po przejściu na emeryturę niezgodność charakterów objawiła mu się jako brzemię, którego nie mógł już dłużej znieść.
Bohaterowie, (jeszcze) nie święci
Taką lub podobną historię każdy z nas może usłyszeć każdego dnia, odbierając telefon od zdruzgotanego przyjaciela, zapraszając koleżankę z pracy na kawę czy przysłuchując się rozmowom w tramwaju. Statystyki są nieubłagane. Liczba rozwodów rośnie z roku na rok. I Kościół na to reaguje. Oczywiście w swoim stylu. Czyli … powoli. Lepiej jednak zrobić jeden krok w przód w żółwim tempie niż złamać kark w sprinterskim biegu, prawda? Tyle, że wszystko sprowadza się do tego, co słyszy przeciętny katolik od swojego przeciętnego duszpasterza. Bo tak kształtuje się nasza powszechna, ogólnopolska reakcja na kryzys małżeński.
A obawiam się (choć jest to tylko moje wrażenie, niepoparte żadnymi socjologicznymi badaniami!), że najczęściej podczas homilii / spowiedzi przeciętny małżonek ma szansę usłyszeć zbiór pobożnych frazesów w stylu "małżeństwo to krzyż, który trzeba nieść niezależnie od wszystkiego", czasem zawierających rozbudowaną analizę przyczyn kryzysu rodziny (zaczynającą się od sakramentalnego: "w dzisiejszym świecie…"). A przecież nie jest tak, że w Kościele nie mamy budujących przykładów, które mogłyby nam, zwykłym katolikom służyć za wzór i inspirację. I przemawiać przykładem, a nie – najzgrabniejszym nawet, ale jednak tylko – krasomówstwem.
Ot, na przykład wspomniani wcześniej Krysia, Ewa i Jarek, Krzysiek i Janka. Należą do (chyba) najdynamiczniej rozwijającej się (niestety) wspólnoty w Polsce, czyli: Wspólnoty Trudnych Małżeństw Sychar. Jej charyzmatem jest głęboka wiara, że sakramentalne małżeństwo jest w stanie wyjść z każdego kryzysu. K A Ż D E G O. Nie mocą swoich sił, ale Bożej łaski. Dla Boga bowiem nie ma rzeczy niemożliwych (Łk 1, 37). Co to oznacza w praktyce? To, że Sychary walczą o swoje małżeństwa czasem (zazwyczaj?) wbrew wszelkiej nadziei. Że są wierni złożonej przez siebie przysiędze, mimo iż współmałżonek nierzadko jest już w innym związku i nic nie wskazuje na to, by chciał kiedykolwiek wrócić. Tak. To ci, dla których rozwód nie jest najszczęśliwszym dniem w życiu.
Dla mnie jako człowieka wierzącego ci ludzie są prawdziwymi bohaterami i wzorem godnym naśladowania. I nie, nie są święci. Mają swoje wady, swoje grzechy na sumieniu. Sęk w tym, że potrafią je dostrzec i starają się nad nimi pracować dla dobra ich małżeństwa. Żałuję, że tak rzadko mówi się o ich wyborach, determinacji i przekonaniach na naszych, katolickich łamach / portalach / ambonach. Sychar nie jest bowiem wspólnotą świętych męczenników. Jego członkowie wykonują ciężką, duchową pracę, która pozwala im postrzegać własne małżeństwa w prawdzie. Rzadko kiedy jest to miłe i przyjemne. Ale zawsze uzdrawiające. Historie niektórych z nich nadają się tylko do Księgi Cudów. Innych losy toczą się zgodnie z ludzkimi przewidywaniami. Łączy ich wszystkich heroiczna wierność złożonej przysiędze, która nie jest dla nich powodem do utyskiwania i poszukiwania taniego poklasku, ale drogą osobistego wzrostu duchowego.
Wierzę, że dzięki sakramentowi On – Bóg – jest z nami w sposób szczególny.
Mając przywilej bliższego poznania Krysi, Ewy i Jarka, Krzyśka czy Janki wiem, że ich historie nie są ani łatwe do oceny, ani jednoznaczne do przewidzenia w najbliższej przyszłości. Uczą mnie jednak wielkiej pokory i dają nadzieję, że warto walczyć o Miłość. Zawsze. Z A W S Z E. Nawet (a może: zwłaszcza wtedy) gdy świat wyśmiewa i szydzi z twoich wartości.
Ten Trzeci
Dla mnie osobiście małżeństwo to decyzja – jak to powiedział bodajże św. Augustyn: "Miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi". A sakrament małżeństwa to łaska. Ogromny, niewyczerpany dar. Zapierające dech w piersiach bogactwo, którego niestety nie doświadczy ten, kto nie przyjmie daru wiary (co w sumie wyznacza nieprzekraczalną granicę porozumienia w dyskusji z moimi niewierzącymi przyjaciółmi).
Katolicka koncepcja małżeństwa jest dla mnie kwintesencją szczęścia. Wbrew temu, co powszechnie się sądzi – jest ona dla mnie bardzo partnerskim układem. Bo wchodząc w małżeństwo, decyzję podejmowałam całkowicie wolna, świadoma (mam nadzieję) i – co ważniejsze – nie pozostawiłam swej godności na progu kościoła. Ja i Najlepszy z Mężów to nie monolit. Nigdy nim nie byliśmy i nie będziemy. To raczej dwa pasy tej samej autostrady (mam nadzieję: do nieba), na których mogą się pojawić różne wyboje, dziury i zakręty. Tym, co nas spaja jest pas środkowy. Ten Trzeci.
Zaproszony, obecny, oczywisty, choć nie zawsze widoczny. Wierzę, że dzięki sakramentowi On – Bóg – jest z nami w sposób szczególny. Jednoczy nas, scala, umacnia, inspiruje. Stawia do pionu, uzdrawia, umacnia. Na tyle, na ile Mu pozwalamy. Nie wierzę w miłość mojego Męża. Wierzę w Boską Miłość. Wierzę, że to Bóg da mu siłę, by kochać mnie za 10, 20, 30 lat i ufam, że tego daru nie odrzuci. Ale jednocześnie wiem, że to wszystko każdorazowo sprowadza się do naszej osobistej decyzji. Krótko mówiąc: nieszczęsny dar wolności w pełnej krasie.
Melanż
Czasami mam wrażenie, że w naszym społeczeństwie większe zainteresowanie wzbudza hasło: "Jak unieważnić…" niż "Jak utrzymać" małżeństwo. Być może gdybyśmy w Kościele częściej dostrzegali tych cichych bohaterów, którzy trwają w kryzysowych związkach i próbują je uzdrawiać nie maczetą, a kuracją duchową – mielibyśmy choć o promil mniej rozwodów. Bo doprawdy nic tak nie przemawia do innych, jak świadectwo życia.
Więc kiedy patrzę na moją Mamę, to wśród wielu rzeczy, których mnie nauczyła, jej wierność małżeńskiej przysiędze jest dla mnie jedną z najcenniejszych lekcji. Nie mogła mi dać lepszego daru na moją drogę życia. Obserwując ją, Sycharkę z krwi i kości, wiem, że można i warto kochać nawet wtedy, gdy współmałżonek tej miłości w żadnym wymiarze nie chce. Ale bez Boga nie ma na to szans.
Nie wierzę w miłość mojego Męża. Wierzę w Boską Miłość.
Życie nie jest czarno-białe. Historie małżeńskie to nie suma dwóch losów, ale niejednokrotnie skomplikowane, epickie historie, w których bohaterów jest wielu, a nic, co związane z ich życiem i wyborami nie jest proste ani łatwe. Bóg jednak pozwala odnaleźć stabilizację, prawdę, stałość w rozszalałej rzeczywistości. To wzornik – niedościgniony, owszem, niemniej taki, który jest w stanie zagwarantować poczucie szczęścia. Trzeba tylko zaufać i zgodzić się pójść Jego ścieżką. A ta nie zawsze jest prosta. Pozostaje więc pytanie: odważysz się? A może potrzebujesz zachęty? Rozejrzyj się wokół. W kościelnych ławkach znajdziesz wielu cichych bohaterów, którzy swoimi decyzjami i postawą udowodnią ci, że "…i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską…" to nie są puste frazesy, ale słowa, za które warto oddać życie.
Agata Rusek - zawodowo związana z osobami starszymi, od 5 lat koncentruje się raczej na młodszych pokoleniach (czyt. jest mamą trójki szkrabów).
Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl.
Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł