Chrystusa możemy odnaleźć w oczach każdego człowieka

Chrystusa możemy odnaleźć w oczach każdego człowieka
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: Blogi pokochana.blog.deon.pl

To, jakich ludzi udaje mi się spotykać, nie pozwala mi pozostawać obojętną na ich historie, bo każda warta jest zupełnego uwiecznienia.

Odkąd przyjechałam do Niemiec, spotykam zadziwiająco wielu Polaków. Moja praca pozwala mi spędzać z nimi dość dużo czasu na niekończących się, niemalże, rozmowach, przy których czas nie tyle przyspiesza, ale przybiera postać złotej nici, którą wyszywa się pięknie haftowane kobierce.

Pozwalam sobie tutaj na kilka poetyckich wzlotów i upadków, chociaż moje życie niewiele ma wspólnego z poezją. Ale to właśnie jest piękne w słowie, że tworzy nową jakość, kiedy już zostanie nazwane. Dlatego właśnie zostałam polonistą. Bo kocham słowo. Od niego w końcu wszystko się zaczęło.

DEON.PL POLECA

Zauważyłam, że po burzy zawsze pojawia się, może nie tyle słońce, ale mnóstwo zmokniętych ludzi. Niektórzy są mokrzy bardziej, inni zdołali schować się pod jakimś skrawkiem liścia, albo nadal wmawiają sobie, że są tak zupełnie susi, mimo, że stoją w cieniu jaskini, więc słońce nijak nie może wyparować z ich okryć tego trującego kwaśnego deszczu.

To, jakich ludzi udaje mi się spotykać, nie pozwala mi pozostawać obojętną na ich historie, bo każda warta jest zupełnego uwiecznienia. Pewnie Ci ludzie nigdy nie zdadzą sobie sprawy z tego, że stali się częścią mojej złotej nici, a kiedy już wrócę do Polski, będę ich na pewno wspominać i nosić gdzieś w sercu. I pozostaną ciepłym wspomnieniem, mimo ich deszczowych historii.

Imiona poszczególnych bohaterów, oraz pewne fakty uległy modyfikacjom, uproszczeniom, bądź koloryzacjom. Dlatego proszę nie doszukiwać się konkretnych osób na podstawie poniższych opisów. Mogły one być inspiracją, natomiast nie one są opisem ścisłych faktów.

Historia pierwsza: Maurycy i Kinga

Maurycy jeździł samochodami. Dużo jeździł i był jedną z tych osób, których prawo jazdy nie zostały schowane w szufladzie. Miał wybór - jeździć, albo studiować. Studiować nie chciał, ponieważ w dzieciństwie tata bardzo go do tego zmuszał, a metody miał dosyć stanowcze. Wybrał więc samochód i powoli zaczęło mu się to opłacać.

Niby kilka aut pożegnało się z życiem, jednak on sam dzielnie się bronił i zawsze wychodził z tych przygód raczej bez szwanku. Z drugiej strony piękna kobieta zawładnęła jego sercem. Kochał długo i namiętnie, poważnie i odpowiedzialnie. Tęsknił i żył wbrew wszystkim, szkodził sobie, ale nie umiał się bronić. Pracował dla niej i jeździł dla niej. Ich związek dojrzewał i nabierał barw, a każdy czekał spektakularnego końca. I koniec nastąpił, kiedy ona spotkała mężczyznę wykształconego i lepiej postawionego społecznie. Kiedy miała wybór i wybrała nieznane, bo nieznane zawsze pociąga. Lata budowania nagle przestały się liczyć.

W życiu Maurycego rozpętała się burza. Do tego interes, w który inwestował w nadziei na lepsze jutro, przestał się kręcić. Rynek przestał być opłacalny, a długi rosły, jak grzyby po deszczu. Gleba niefortunnych zdarzeń była tak niesamowicie urodzajna, że Maurycy musiał wycofać się za granicę, bo korzenie, oczekujące nawozu w postaci kolejnych tysięcy złotych, zaczęły przebijać fundamenty jego mieszkania. Przed wyjazdem jednak, zanim wszystko miało być zupełnie stracone pojechał na chwilę zapomnienia, w miejsce, o którym śpiewał Edd Sheeran. I tam spotkał Kingę.

Była ona inna niż dziewczyny, które dotychczas spotykał, bo ufała bezgranicznie. Było to dość zaskakujące, ponieważ doświadczenia Maurycego z ostatnich lat nie pozwalały wierzyć, że takie kobiety jeszcze istnieją. Była urzekająca, piękna i dobra. Wszystko potoczyło się szybko i niespodziewanie, do tego stopnia, że Maurycy dalej nie mógł wyjść z podziwu, że ta oto piękność, tak niedawno jeszcze mu nieznana, jedzie oto obok niego w stronę zachodniej granicy i nie boi się nic a nic, bo ma obok siebie swojego bohatera.

Podziw i zachwyt wzrastał w Maurycym ilekroć na nią spojrzał. "Mam już dosyć dziecinady" mówił, gdy mnie spotkał. "Wiem, jak bardzo mi ufa, nie mogę jej zawieść." - a kiedy to mówił, rósł w moich oczach i widziałam w nim ułamek tego, kogo widziała w nim Kinga, chociaż na początku naszej znajomości wydawał mi się mrukliwym gburem. Ta, która otworzyła mu oczy na inny świat, obudziła w nim męskość i dała mu nadzieję, a gdy mówił o niej, zmieniał się jego głos: "Gdyby to wszystko się nie stało, nigdy bym jej nie spotkał" - mówił. Kilka dni po spotkaniu ze mną Maurycy podjął kolejną odważną decyzję. Zainwestował w złoto. I w przyszłość - swoją i ukochanej kobiety.

Historia druga: Sylwia i syn-ksiądz

Sylwia zakochała się w mężczyźnie idealnym. Zapatrzony w nią jak w obrazek był w stanie obiecać jej wszystko i sprawiał wrażenie, że jest w stanie tego dotrzymać, miłość przecież nie zna granic. Sylwia modliła się, chodziła do kościoła, więc w końcu i Pana Boga złapała za nogi. Kiedy na ślubnym kobiercu wymówiła ostatnie "do śmierci" sprawy zaczęły powoli przybierać inny obrót.

Co się stało z tym człowiekiem, który był bez skazy, gdzie się podział? Dlaczego mężczyzna, z którym związała wszystkie swoje pragnienia, po spłodzeniu trzech fantastycznych synów zaczął coraz częściej sięgać po alkohol? Dlaczego w domu dało się słyszeć nieustanne awantury, które kończyły się bólem i ucieczką w stronę zimnej posadzki pobliskiego kościoła?

Przez kilka lat Sylwia męczeńsko znosiła te udręczenia, które zaczynały przybierać formy choroby psychicznej. W tej atmosferze dorastały jej dzieci, z których, w jednym rosła nienawiść do Boga, a w drugim… powołanie. Trzeci syn gdy tylko się usamodzielnił, odszedł z domu i słuch o nim zaginął. Długo przemyśliwana i przepłakana decyzja została podjęta - rozwód, by chronić siebie i dzieci przed niszczącym wpływem człowieka, który nie potrafił nad sobą zapanować. Sylwia odeszła z poczuciem połamanego życia, z niczym, z dwojgiem młodych na karku. Potem słyszy od jednego: "Mamo, będę księdzem".

Słyszy to, gdy ten ma kilka lat, słyszy, gdy ma dwadzieścia kilka i wstępuje do diecezjalnego seminarium duchownego. Serce matki, tak zbolałe i pełne żalu, rośnie i raduje się. "To jedyny kleryk z naszej parafii!" - duma Sylwi jest ogromna, kiedy wspomina mi o nim w czasie naszej rozmowy. Sylwia spotkała innego mężczyznę, który ukoił w niej to, co było zranione poprzednią relacją. Jednak cierpi, bo nie może przystępować do komunii, a jej syn przecież zaraz będzie księdzem. Chce być matką godną świętego kapłana, ale jest jej ciężko. Wyjeżdża za granicę, żeby jakoś to wszystko poukładać. Jej synowie martwią się o nią i codziennie ślą zdjęcia z wakacji. A co z nią? O nią Bóg się zatroszczy.

Historia trzecia: Michał i kobiety

Michał wychowywał się w domu, w którym decydujący głos miał ojciec. Jego silna ręka nie oszczędziła nikogo, nawet ukochanej matki Michała. Wtedy postanowił sobie, że nigdy nie podniesie ręki na kobietę. Michał urósł i chwytał się różnych robót, zazwyczaj takich, które wymagały tężyzny fizycznej. Dlatego dziś nie wygląda na swoje 41 lat. Jest mężczyzną bardzo towarzyskim, dlatego wieczorami chodził na imprezy i spotykał wiele kobiet. Jedna z nich urodziła mu syna.

Wtedy wydarzył się przykry wypadek - wychodząc z imprezy Michał zauważył jakieś zbiorowisko, zdaje się, że bójka. Gdy podszedł bliżej, zobaczył jak mężczyzna bije kobietę - odżyły w nim wspomnienia z dzieciństwa, niewiele myśląc rzucił się do obrony, być może uratował jej życie. Do domu wrócił trochę poobijany, ale z poczuciem właściwie spełnionego obowiązku. "Kobiet się nie bije!". Sprawa przestała jednak wyglądać kolorowo, gdy otrzymał kilka dni później wezwanie na komisariat, gdzie dowiedział się, że ośmielił się przerwać drobną sprzeczkę dwojga rodzeństwa. Oskarżycielami byli zarówno brat, jak i siostra. Michał wylądował w areszcie.

Odsiedział swoje, a ponieważ jest z niego człowiek nieco wybuchowy, więc jego pobyt w więzieniu nieznacznie się przedłużył. Po wyjściu z więzienia nie chciał z nim rozmawiać ani syn, ani jego matka, która wmówiła chłopcu, że tata nie żyje. Michał traci zupełny kontakt z dzieckiem. Doświadczenie więzienne wryło się mocno w jego pamięć - wychodzi stamtąd już nieco pokorniejszy, z poczuciem straconego czasu, ale też z otwartością na lepsze jutro.

Wróciły imprezy, uczciwa, ciężka praca i życie znów płynie swoim rytmem. Znowu kobiety, do których Michał zawsze miał lekką słabość. Spotkał ją, właściwie znał ją od dawna, ale dopiero teraz, po tych wszystkich doświadczeniach, był w stanie ją zauważyć - to znajoma rodziców. Zobaczył jak jest piękna, a do tego niesamowicie zaradna. Michał zakochał się bez pamięci, a zaczął już zupełnie szaleć na jej punkcie, gdy Iwona daje mu syna. Teraz już nie zmarnuje okazji by być ojcem, będzie walczył. Wyjechał za granicę za chlebem, ale patrzy nieustannie na kalendarz, kiedy będzie miał możliwość powrotu do Polski. A później może zabierze ich ze sobą?

Historia czwarta: Gabriel i Kasia

Gabriel wychował się w domu stanowczego taty górnika i kochającej mamy, która zaraz po urodzeniu zaniosła syna do kościoła. Na chrzcie skończyła się jego przygoda z Bogiem. Ojciec wyrażał opinię, że "jak dorośnie i będzie chciał, to będzie się modlił." Sam niewiele miał wspólnego z wiarą, pracował ciężko na kopalni na ważnym stanowisku i miał opinię człowieka silnego, władczego i nieugiętego.

Gabriel natomiast był dzieckiem o wrażliwym i dobrym sercu. Wychowywał się z siostrą w poczuciu obowiązku i bezinteresownej miłości. Umie wszystko sam naprawić, jeśli jest potrzeba to i całkiem nieźle ugotować, nieźle szyje i żadnej pracy się nie boi, wręcz pragnie działać. Od dziecka interesowała go mechanika i wojsko, więc po skończeniu szkoły nie mógł się doczekać, aż go powołają. Po dwóch próbach, udało mu się dostać kategorię A. Wtedy zaczęła się jego przygoda na służbie.

Z powodu umiejętności szybko awansował na stanowisko mechanika samolotów bojowych. Pracował tam przez jakiś czas, zmężniał. Ten czas wspomina dzisiaj z rozrzewnieniem, jako najlepsze lata życia. Niestety nauczył się w wojsku palić i pić, co później bardzo szkodliwie odbiło się na jego życiu i zdrowiu. Po skończeniu służby wojskowej poszedł w ślady ojca i zaczął pracę na kopalni. Życie upływało, a Gabriel pomagając innym, marzył o wielkiej miłości.

I ta stanęła na jego drodze w postaci Kasi - starszej od niego kilka lat kobiety z dwójką dzieci. Jak bardzo musiała go urzec jej kobiecość, że wszystko dla niej poświęcił. Nie przeszkadzała mu różnica wieku: "Myślałem, że skoro kobiety żyją dłużej, a ja jestem młodszy, to tak będziemy mogli razem się zestarzeć i umrzeć…" - mówił. Dzieci Kasi przyjął za swoje i postanowił je wychować na wartościowych ludzi. Niestety Kasia po 12 latach pożycia zachorowała na chorobę serca i miała szybko pożegnać się ze światem.

Najpierw dotknęło Gabriela doświadczenie szpitala, gdzie ukochana leżała w śpiączce ("Trzymałem ją za rękę i mówiłem do niej. I wtedy ciśnienie się poprawiało, a wyniki wychodziły lepsze."). Choroba Kasi była bardzo ciężka. Mimo wyjścia ze szpitala miała nadal problemy z oddychaniem i prawie nie mogła mówić. Tego dnia nie zdążyła nawet się zupełnie ubrać. Odeszła rano, przygotowując się do kolejnego dnia i tak znalazł ją Gabriel. Kiedy o tym opowiada, ma łzy w oczach: "Śmierć to trudne doświadczenie. Ale gdy umarli moi rodzice, nie było to dla mnie aż tak bolesne, jak pożegnanie z Kasią."

Chwilę po pogrzebie okazało się, że i z jego zdrowiem zaczyna robić się nieciekawie. Wykryto krwiaka w mózgu. Coraz bardziej się rozrastał, zaczął wpływać na pamięć i umiejętność orientacji w terenie. Operacja okazała się konieczna. Guz wycięto, nie było żadnych komplikacji. Jedyną pozostałością po operacji, oprócz nieco osłabionej pamięci, zostało… orzeczenie o niezdolności do pracy.

Gabriel został na niczym - on, który tak kochał działać! Nikt nie chciał go zatrudnić, a każdy lekarz na prośbę o wystawienie dokumentu o zdolności do pracy reagował tak samo: "Ja mogę panu 5 zaświadczeń o niepełnosprawności wystawić, ale przy takiej chorobie nie biorę na siebie odpowiedzialności za wysłanie pana do pracy fizycznej." Jedyną opcją pozostała zagranica. Więc Gabriel zabrał córkę i wyruszył w drogę, w nieznane, z bolącą nadal głową i ryzykiem, że może się to skończyć najpoważniejszą i najbardziej nieuleczalną z chorób - śmiercią.

Historia piąta: Janek i mama

Historię Janka należy zacząć wiele, wiele lat przed jego urodzeniem, w czasie II wojny światowej. Młody Niemiec, zagorzały przeciwnik Hitlera i jego nowej polityki wyjeżdża do Czech w poszukiwaniu zarobku. Tam na wsi inwestuje we własne gospodarstwo. Spotyka również piękną Polkę, która, być może uciekła na czeską wieś przed prześladowaniami ze strony okupanta, albo została wywieziona do obozu i udało jej się zbiec… jej historia jest niejasna.

Sęk w tym, że niemiecki młodzieniec zakochuje się po uszy i bierze Polkę za żonę. Ta z kolei daje mu trzech synów - trzecim jest ojciec Janka. Żyją sobie w miarę spokojnie na, wspomnianej, czeskiej wsi, a Polka, to znaczy - babcia Janka, zachodzi w ciążę po raz czwarty. Termin porodu wypada w samą Wigilię. Kobieta jest w szpitalu i właśnie, w porze wieczerzy wigilijnej, rozpoczyna się akcja porodowa. Krzyczy z bólu, woła pomocy, ale jej głos pozostaje bez odpowiedzi, nikt się nie zjawia. Lekarze są właśnie zajęci składaniem sobie życzeń. Kiedy dziadek-Niemiec przybywa do szpitala jest już po wszystkim. Ani żony, ani syna nie udało się już uratować.

Kiedy ojciec Janka stracił mamę, miał 4 lata. Chwilę później - również ojca. Ten prawdopodobnie umarł na jakąś chorobę. Chłopiec trafił do domu dziecka, w którym czekał, aż najstarszy z jego braci osiągnie pełnoletniość. Jako młodzieniec jest już naznaczony doświadczeniem samotności. Szybko związał się z kobietą, która urodziła mu córkę. Nie był to jednak związek udany, mężczyzna szybko odszedł, chociaż miał dalej kontakt z dzieckiem. Poznaje w końcu Annę - przyszłą mamę Janka. Scenografia z powojennej właśnie zaczyna się zmieniać na głęboki PRL. Anna, z wykształcenia szwaczka, nie może dostać mieszkania pracując w swoim zawodzie. Decyduje się zamiatać ulice. W takiej atmosferze i, względnie nie opływającej w luksusy, rodzinie (ojciec ciężko pracuje jako dekarz) pojawił się Janek.

"Najlepszym deserem był dla mnie wówczas chleb z cukrem." - mówi dzisiaj. Wychowywał się w poczuciu niezachwianej uczciwości i kultu pracy. Ma obraz rodziców, których niesamowicie szanował i czerpał garściami z ich życiowych doświadczeń. Kilka razy w czasie rozmowy powtarza: "Moja mama mówiła…".

Janek nie znalazł jeszcze kobiety swojego życia. Do tej pory to miejsce zajmowała ukochana mama. Niestety i jej życie naznaczyło pasmo ciężkiej choroby. Umiera na nowotwór, gdy Janek ma 24 lata. Wcześniej postępująca choroba sprawia, że młodzieniec musi pomagać jej w najdrobniejszych czynnościach życiowych od jedzenia po korzystanie z toalety. Postępuje paraliż całego ciała. Ojciec w tamtym momencie nie żył już od kilku lat. Śmierć matki, choć przeczuwana, przyszła, jak zwykle, bez zapowiedzi. Janek czuł się zupełnie osierocony, jak niegdyś jego ojciec, i musiał wziąć dorosłość w swoje ręce.

Przeszedł załamanie - po śmierci matki wpadł w alkoholizm. Któregoś dnia ukazało mu się… widmo matki. "Tak po prostu, przeszła przez pokój i się uśmiechnęła." Janek wyszedł z nałogu i zatrudnił się na złomowisku. Godzinami może opowiadać o tym, jak tam się pracuje. Z oczu bije mu wtedy blask zainteresowania i dumy, a przede wszystkim - prostej, dziecięcej uczciwości. Po kilku latach pracy na złomowisku postanowił zacząć nowy etap w życiu. Wyjeżdża za granicę do pracy. Z bogatym doświadczeniem i pokorą w sercu. W czasie naszej rozmowy powtarza wielokrotnie: "Trzeba rozmawiać z ludźmi. Ja zawsze bardzo to lubiłem. Od ludzi można się najwięcej nauczyć."

Tylko pięć i aż pięć różnych historii. Życie pisze niesamowite scenariusze. Powyższe fragmenty, to jednak tylko pięcioro różnych ludzi, a przecież w świecie jest ich miliard razy więcej.

Piszę to, trochę dlatego, żeby ich doświadczenia nie zaginęły w świecie pełnym pędu i nowych technologii. Każde życie, nawet to najbardziej połamane, jest warte uwiecznienia na chociaż kilka linijek. Ale piszę to też z innego powodu.

Przyjeżdżając za granicę do pracy, spotkałam się z wieloma bardzo negatywnymi opiniami o Polakach tutaj pracujących. Polacy o Polakach nie mają w Niemczech zbyt dobrego mniemania. Słyszy się, że oszukują, wyłudzają pieniądze, tworzą zupełną patologię, piją, palą, ćpają, imprezują… niezależnie od tego, czy są młodzi, czy mają na karku lata doświadczeń.

Ze zdziwieniem zauważyłam, że chociaż jestem tutaj już od miesiąca i pracowałam z rozmaitymi ludźmi pochodzącymi z kompletnie różnych części naszego kraju, to… nikogo, kto spełniałby powyższy stereotyp, tutaj nie spotkałam. Są ludzie poranieni i z nałogami, owszem. Ale są też tacy, którzy tęsknią za normalnością, albo żałują, że coś w swoim życiu przegrali. Są tacy na progu życia, są i Ci, którzy już zbierają się powoli do grobu. W każdym jednak z nich, wierzącym, czy niewierzącym, kiedy się dobrze przypatrzeć, można dostrzec Kogoś więcej niż tylko szarego, patologicznego Polaczka z nizin społecznych, który pojechał szukać lepszego życia. Można dostrzec nawet Kogoś więcej niż człowieka. Można w ich oczach odnaleźć… Chrystusa.

"Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie" (Mt, 11, 28-30).

Tekst pochodzi z bloga pokochana.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maria Miduch

Biblia – historia zakochanego Boga

Dlaczego w drzewie genealogicznym Jezusa znajdziemy imiona Tamar, Rachab czy Batszeby, mimo że tradycyjne rodowody raczej pomijały kobiety? Dlaczego wbrew starożytnym obyczajom to właśnie one miały często decydujący wpływ na...

Skomentuj artykuł

Chrystusa możemy odnaleźć w oczach każdego człowieka
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.