Drogi kaznodziejo!
Drogi Kaznodziejo, w tym roku miałem okazję uczestniczyć w czterech Mszach Świętych, podczas których zawierany był sakrament małżeństwa. Na dwóch z nich usłyszałem ostrzeżenie przed rozwodem skierowane do pary młodej. To po raz kolejny zrodziło we mnie refleksję.
Dziwi mnie ten trend wśród kaznodziejów. Trend, w którym raczej jestem przestrzegany, żeby nie grzeszyć, żeby nie doprowadzić do takiej tragedii jak rozwód itp. I wcale nie mówię, że to nie jest złe, że grzech nie jest czymś, co rani Boga, cały Kościół i mnie. Nie chodzi też o to, żeby nie zwracać uwagi na to, co robię, czy grzeszę czy nie. Chodzi o sposób głoszenia Dobrej Nowiny. Dobrą Nowiną nie jest to, że mam nie grzeszyć. Dobrą Nowiną jest fakt, że On JEST i On mnie KOCHA do szaleństwa. Dobrą Nowiną jest to, że nawet jeśli zdarzy mi się zgrzeszyć, nawet jeśli upadnę, to On pierwszy wyciągnie do mnie rękę, to On pierwszy wybiegnie (nie wyjdzie - wybiegnie!) mi na spotkanie.
Dlaczego zatem częściej mówisz o przykazaniach, których mamy przestrzegać? Dlaczego mówisz o tym, żeby nie wpakować się w jakąś targedię, zamiast mówić, do jak wielkich rzeczy nas Pan powołuje, jak pięknym Skramentem jest ten Sakrament Małżeństwa, który zaraz ci małżonkowie przyjmą? Dlaczego nie mówisz, że w tym, co w nas beznadziejne, że tam, gdzie czujemy się słabi, że tam, gdzie najczęściej upadamy JEST ON? Nie tylko JEST, ale też daje nam siebie, żeby nas z tego wyciągnąć. W końcu dlaczego nie mówisz o tym co piękne, o tym co Pan nam daje, o Łasce Bożej płynącej w Sakramencie, dlaczego nie mówisz o Miłości Pana do mnie i do każdej mojej siostry i mojego brata? Jeśli to pojmiemy, jeśli przyjmiemy chociaż część Miłości Bożej, to życie z Przykazaniami, życie, w którym nie będę ranił swojej siostry, albo swojego brata przyjdzie samo jako odpowiedź na tę Miłość Pana, którą On mnie obdarza.
Skomentuj artykuł