Dziad i baba... odc. 8
Zmieniła się pogoda, nieco pada. Nie szkodzi, mamy peleryny, tzw. batmanki. W ubiegłym roku na polskim Camino, w Bolesławcu, jacyś chłopcy minąwszy nas, odzianych w nasze peleryny, skomentowali: "trzeba sobie było zrobić zdjęcie z Batmanami."
Wkrótce rozpogodziło się. Idziemy mijając zboża i winnice. Pobocza drogi porośnięte lawendą i różnymi innymi ziołami. Co za zapach! Odbieram SMSa od Ani - Babcia pyta, kiedy dokładnie wracamy. Wracamy? Nie wracamy!
Zaraz po przybyciu do Viany otoczyła nas grupka dzieciaków w wieku szkolnym. Rezolutna dziewczynka grzecznie spytała, czy może zadać kilka pytań. Ależ proszę bardzo. Mocno hiszpańskobrzmiący angielski nie sprawiał Edowi problemów ze zrozumieniem. Dzieci zaopatrzone w materialy pomocnicze przeprowadziły cały wywiad: Where are you from? What is your profession? Do you like Viana? Why? - Because there are wonderful children here.
Najwyraźniej jakiś nauczyciel szkoły językowej wpadł na pomysł praktycznego sposobu utrwalenia konstrukcji pytających i wniósł wkład w dzieło integracji społeczności lokalnej i pielgrzymów.
Widzieliśmy kilka grupek dzieci biegających ze śmiechem po miasteczku. Stare centrum Viany nabrało dodatkowego uroku.
Zatrzymaliśmy się w alberdze Andres Munoz. Przepiękne miejsce, wygodne, praktyczne, z atmosferą Camino. Tutaj po raz pierwszy spotkaliśmy rodzinę Francuzów pielgrzymującą z czwórką dzieci. Najmłodsze dziecko, niespełna dwuletni Miguel, odbywający pielgrzymkę na plecach taty, wydawał się być świadomym wrażenia, jakie robił na zwyczajnych pielgrzymach, ba, nawet pracował nad spotęgowaniem tegoż.
Spotkaliśmy się w kuchni. Ojciec rodziny przytaszczył zakupy i zajął się gotowaniem olbrzymiego gara spagetti. Matka usiłowała nakarmić wrzeszczącego Miguela jogurtem, trójka starszego rodzeństwa zajęta była wspieraniem mamy w usiłowaniu zapanowania nad braciszkiem. Wszystko to odbywało się w atmosferze powszechnej radości. Miguel biegał po jadalni, rodzeństwo go goniło. Potem wszyscy zasiedli do posiłku, a Miguel, cały w sosie pomidorowym, biegał samopas.
Ja nie pozwoliłabym dziecku tak się zachowywać nawet w domu, a co dopiero między ludźmi.
Tak, zgodził się Ed, ale czy ty wybrałabyś się na Camino z takim maluchem, starszym o kilka lat synem i dwójką nastolatków? Nie, bałabym się odpowiedzialności. Moje niepodważalne poczucie tego, co należy, pogrążyłoby takie plany.
Tego wieczoru po mszy św. ksiądz błogosławił każdego z obecnych pielgrzymów z osobna, kładąc ręce na głowę wypowiadał cichą modlitwę.
Skomentuj artykuł