Hejt wylany na Cezarego Pazurę był niesprawiedliwy
Po tym, kiedy Cezary Pazura wystapił w filmie "promującym" różaniec, wylane zostały na niego całe wiadra hejtu - że stał się "PiSiorem", że stracił kontakt z rzeczywistością, że przecież jego sytuacja osobista jest "niegodna katolika". W skrócie - znany polski aktor nie ma już rozumu i godności człowieka.
Smutne to. Na nas (mnie i Mężu) słowa pana Pazury zrobiły jak najlepsze wrażenie - mówił prosto, od serca, nikogo nie wykluczając. W jego wypowiedzi nie było tonu kaznodziejskiego, moralizatorskiego - po prostu spokojne wyznanie, że lubi się modlić "na swoim ukochanym, drewnianym różańcu". Bardzo lubię, kiedy ktoś - a zwlaszcza osoba publiczna - mówi o sprawach duchowych, życiowych czy jakichkolwiek innych tak naturalnie, nie próbując nikogo pouczać ani nie wchodząc w rolę guru - jest coś takiego w ludzkiej naturze, że lubimy używać swojego autorytetu czy rozpoznawanej twarzy przeciwko komuś, często chcemy umacniać tymi przymiotami swoje argumenty w sporach politycznych czy dotyczących rozpalających serca kwestii społecznych. Pan Pazura tego nie robi - mówi o miłości, rozsądku, a także o tym, że nie lubi traktować różańca jako broni. Zatem… "what’s the problem"?
Internetowym sceptykom katolicyzmu (mówiąc delikatnie) przeszkadza to, że poziom pobożności w życiu rodzinnym Cezarego Pazury jest zbyt niski. Ma to świadczyć o tym, że aktor jest pozerem, cwaniakiem, jedzie na popularności PiSu i w ogóle takistrasznyupadek. Warto szanownym interlokutorom jednak przypomnieć, że aby się modlić, nie trzeba spełniać żadnych warunków wstępnych. Kościół nie składa się jedynie z ludzi, których największym przewinieniem jest niepatrzne dodanie do gotowanej w piątek zupy kostki bulionowej z mięsem zamiast tej warzywnej (którą to zresztą szczerze polecam jako wegetarianka). Człowiek zaangażowany religijnie także upada - niekiedy bardzo nisko, bo wiara, choć oczywiście pomaga właściwie zorientować nasze moralne mapy, to jednak nie chroni przed każdym zgubieniem się w lesie. I nie chodzi tutaj, rzecz jasna, tylko o Cezarego Pazurę.
Rozumiem, że gdy ktoś nas poucza, krytukuje, to nasze umysły odpalają mechanizm "potępienia potępiającego" - sami doszukujemy się w osobie krytykującej jakiejś skazy czy niemoralnego postępowania, by ochronić swoje dobre imię i utrzymać poczucie własnej wartości. Tyle, że aktor zaangażowany w promocję "Różańca do granic" nikogo nie musztruje przy użyciu modlitwy, nikogo nie obraża, nie atakuje. Mówi o sobie. Możemy zatem opuścić gardę.
Być może negatywne uczucia wzbudza w wielu ludziach sama akcja "Różaniec do Granic". Przyznam, że sama mam z nią problem - z jednej strony, jako członkini Kościoła, cieszę się z tego, że ludzie gromadzą się, by wspólnie się modlić. Z drugiej jednak - nie chciałabym, aby akcja została odebrana przez obserwatorów (i uczestników!) jako utwierdzanie się w przekoananiu, że Polska jest oblężoną twierdzą, której trzeba bronić przed "islamizacją", lewactwem (bo co ja zrobię ze swoim życiem, jak zabiorą nam tego katolewackiego bloga?) czy "dżęderem". Mam nadzieję, że modlący się pamietają o tym, że prosić należy przede wszystkim o odsunięcie największego zagrożenia dla pokoju, jakie istnieje - zła, pychy i tendencji do przemocy, jakie żyją w każdym z nas.
I w tej intencji ja i Mąż również pomodlimy się dziś na różańcu.
***
Tekst pochodzi z bloga katolwica.blog.deon.pl
***
Jutro przedstawimy kolejny głos naszego blogera w dyskusji o akcji "Różaniec do granic". Zachęcamy was do blogowania na DEON.pl - to najlepsza szansa, by podzielić się opiniami na różne tematy i współtworzyć z nami portal.
Skomentuj artykuł