Houston, mamy problem

Houston, mamy problem
(fot. PAP/ Bartłomiej Zborowski)
Marcin Kaczmarczyk

- Nie wiem co się stało. Musimy obejrzeć powtórki i to przeanalizować - powiedział po meczu z Ukrainą Robert Lewandowski. Ja wiem, co się stało i chyba każdy, kto oglądał mecz, też to wie.

Zawodowym piłkarzem nigdy nie byłem. Szczytem mojej piłkarskiej, nazwijmy to, przygody była okręgówka i IV liga. Kilka meczów, dwie bramki i przesiadywanie na ławce. W którymś sezonie trafiliśmy w rozgrywkach Pucharu Polski na drużynę sklasyfikowaną dwie ligi wyżej. Już na rozgrzewce widać było różnicę klas. Fizycznie prezentowali się o niebo lepiej od nas. Żadnej nadwagi, wszyscy przynajmniej po 180 cm wzrostu, grając w dziada potrafili wymienić kilkadziesiąt podań. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że dostaniemy straszne lanie.  

90 minut

DEON.PL POLECA

Kiedy zaczął się mecz, okazało się, że wcale nie tacy straszni są ci przeciwnicy. Walczyliśmy o każdą piłkę. Wślizg, wślizg, wślizg i walka, o każdy centymetr boiska. Technicznie byliśmy dużo słabsi. Oni potrafili grać z pierwszej piłki kilka akcji z rzędu. My po wymianie trzech podań wstrzymywaliśmy akcje, bo nie nadążaliśmy. Trzeba było przyjąć, zastanowić się i dopiero podać. Mieliśmy jednak nad rywalami przewagę w jednym, bardzo ważnym elemencie: bardziej nam się chciało. Jeden walczył za drugiego. Bez krzyków, bez pretensji, walka do upadłego. Po 45 minutach robiło mi się biało przed oczami, ale za punkt honoru postawiliśmy sobie pokazać, że ambicją można nadrobić braki techniczne. Nasz skrzydłowy zwymiotował z wysiłku w czasie przerwy. Dwóch trzeba było zmienić po 45 minutach, bo nie mieli już siły stać. Wchodził zawodnik z ławki i zasuwał jeszcze bardziej niż ten, który grał od początku. Przegraliśmy ten mecz w rzutach karnych, ale te 200 osób, które były na meczu, krzyczało "dziękujemy" przez ponad 20 minut. Przychodzili do szatni po meczu i dziękowali za serce, jakie zostawiliśmy na murawie. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy po meczu jak wtedy mimo tego, że przegraliśmy.

Gdzie oni są?

Po przegranym meczu Polaków z Ukraińcami przychodzi mi do głowy tylko jedno stwierdzenie - Houston, mamy problem. Nie żeby tych problemów wcześniej nie było, ale w czasie meczu zobaczyłem coś, czego do tej pory w reprezentacji nie widziałem.

Rozumiem, że można mieć słabszy mecz. Zdarzają się takie mecze, w których wydaje się, że zawodnicy są w gazie, że są niesamowicie zmotywowani, dosłownie pożerają błyskawice i ciskają grzmotami. Kiedy jednak przychodzi mecz, okazuje się, że nie idzie. Nie klei się. Piłka odskakuje, brakuje zrozumienia i wydaje się, jakby ci goście, którzy grają w piłkę od kilkunastu lat, grali ze sobą po raz pierwszy.

Ci, na których ma opierać się gra zawodzą, nie biorą odpowiedzialności za prowadzenie gry. Rozumiem też to, że presja, jaka w naszym kraju wywierana jest na reprezentacje, jest kompletnie nieadekwatna do naszej piłkarskiej rzeczywistości. Nie jesteśmy żadną piłkarską potęgą, nie mu nas Xaviego, Messiego, Pirlo czy Ronaldo.

Rozumiem też, że w reprezentacji może brakować zgrania. Mogą zdarzać się sytuacje, w których Piszczek nie potrafi odczytać zamysłu Obraniaka, mogą zdarzać się sytuacje, w których Robert Lewandowski nie dostaje prostopadłych piłek od pomocników (podczas meczu z Ukrainą nie dostał nawet jednej). Rozumiem, że trener sięga po zawodników, którzy dobrze prezentują się w klubach (Majewski) i wystawia ich od początku mimo tego, że mogą nie rozumieć się zbyt dobrze z kolegami. Bez ryzyka nie ma sukcesu. Prawda i chwała za to Fornalikowi, że nie boi się podejmować takich decyzji.

Jednego natomiast nie potrafię zrozumieć. I chyba nigdy tego nie zrozumiem, że reprezentantom Polski się nie chce i jeszcze mówią o tym po meczu, bez jakiegokolwiek wyrzutu. A bo "Ukraińcom chciało się bardziej". Jak to możliwe, że piłkarz mówi takie słowa po meczu? - Nie wiem co się stało. Musimy obejrzeć powtórki i to przeanalizować -  mówi Lewandowski.

Ja wiem, co się stało i chyba każdy, kto oglądał mecz, też wie. Naszej reprezentacji zabrakło tzw. cojones. W tej drużynie nie ma ducha, nie ma Team Spirit. Każdy gra dla siebie. Każdy chce, ale problem polega na tym, że każdy chce sam, a muszą chcieć razem. Jeden za drugiego. Tego nie ma i nie da się tego wytrenować.

Obecny skład reprezentacji nie rozumie się wcale. Brakuje kogoś, kto złapie tych chłopaków za twarz i potrząśnie nimi. Kogoś, kto nie jest może wirtuozem futbolu, ale potrafi ciągnąć za sobą zespół. Kogoś, kto da przykład walki i nieustępliwości innym. Kogoś, kto nie będzie bał nazywać się rzeczy po imieniu. Kimś takim był Wasyl. Niestety już tego nie ma. Kimś takim był duet Wałdoch i Hajto. Kimś takim był Piotrek Świerczewski. Dziś nie ma takiego człowieka w składzie. Są dobrzy piłkarze, ale nie ma lidera. Kuba Błaszczykowski jest bardzo dobrym skrzydłowym ale nie jest liderem. Nie potrafi pociągnąć za sobą reszty.

Kibicowałem, kibicuje i będę kibicował reprezentacji nawet jeśli przegrają z San Marino, dlatego że na tym polega bycie kibicem. Nie ma sensu wylewać frustracji na forach i wyzywać wszystkich jak leci. Trzeba być z chłopakami i ich wspierać. Kto kocha futbol, ten wie, jak potrafi być nieprzewidywalny i pełen niespodzianek. Mam nadzieję, że taką niespodzianką będzie pojawienie się lidera w tej drużynie. Prawdziwego twardziela, który złapie całą resztę za cojones i poprowadzi do zwycięstw.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Houston, mamy problem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.