Innym siebie daj
Półtora roku po wyjściu z więzienia żyłem na ulicy. Byłem na samym dnie. Uciekłem z detoksu i postanowiłem przedawkować - złoty strzał i koniec z życiem. Siłą mnie zatrzymali. Teraz sam pracuję na detoksie. Pomagam kolegom. Niektórzy wracają na odtrucie po kilkanaście razy. Kiedy uciekłem z detoksu, Marek mnie strasznie zrugał. I dzięki Bogu. Byłem na straty, a już trzy lata nie biorę
Wielu w swoim życiu spotkałem mówców. Jedni wiedzą, jak uzdrowić sytuację w polskiej piłce nożnej, inni znaleźli cudowną receptę na poprawienie kondycji polskiej służby zdrowia, jeszcze inni wiedzą jak zmienić Polskę, aby żyło się w niej lepiej.
Każdy dużo mówi, a tak naprawdę niewiele robi. Każdy kwieciście skleja wyrazy i głosi, jak wiele dobra można zrobić, jeśli tylko ludzie pójdą za nim i poprą jego, nazwijmy to, program. Problem jest tylko w tym, że niewielu chce pracować u podstaw. Brudzić sobie ręce, zmęczyć się i poświęcić samego siebie dla innych.
19 sierpnia 2012 roku minie 10. rocznica śmierci człowieka, do którego mam ogromny szacunek. Człowieka, który nie biadolił, tylko działał. Człowieka, który rozwinął coś niesamowicie dobrego, co na początku wydawało się nieprawdopodobne do zrealizowania. Nie rozwinął tego gadaniem, ale działaniem i ciężką pracą z ludźmi, których wielu skreśliło. Często też skreślili samych siebie.
Artur Piorun: Półtora roku po wyjściu z więzienia żyłem na ulicy. Byłem na samym dnie. Uciekłem z detoksu i postanowiłem przedawkować - złoty strzał i koniec z życiem. Siłą mnie zatrzymali. Teraz sam pracuję na detoksie. Pomagam kolegom. Niektórzy wracają na odtrucie po kilkanaście razy. Kiedy uciekłem z detoksu, Marek mnie strasznie zrugał. I dzięki Bogu. Byłem na straty, a już trzy lata nie biorę.
Halina Beker: Moje życie tak się ułożyło, że zostałam z dziećmi na bruku. Świat mi się zawalił. Mój mąż przywiózł dzieci do Markotu i tu je zostawił. Byłam bliska samobójstwa. Nie miałam gdzie się podziać. Marek przyjął mnie pięknie. Polecił przygotować pokój dla dzieci. Halina - powiedział Marek - jesteś dobra i ciepła. Nadajesz się do dzieci. Zaczęłam prowadzić przedszkole dla dzieci niepełnosprawnych. Marek przywrócił mi godność i wiarę w ludzi.
Aleksander Sanitowski: Przyjechałem do Monaru o 3.30 w nocy. Jestem uzależniony od psychotropów, alkoholu i narkotyków. Rano już byłem odtruwany. Marek łapał chwilę, w której człowiek chciał się leczyć. Natychmiast, już, on nie czekał, aż ktoś się rozmyśli. Krzyczał na mnie, bluzgał. Wariat - pomyślałem. Ale uratował mnie. Żyję. Mam za sobą 10 lat małżeństwa i zakład karny. Skrzywdziłem wielu ludzi. Teraz chcę im pomagać. Marek był częścią mnie. Zawsze ze mną będzie.
(Wypowiedzi z portalu Adonai.pl - http://adonai.pl/swieci/?id=131)
Marek Kotański, bo o nim mowa, to człowiek wielki w pełnym znaczeniu tego słowa. Wydawać by się mogło, że skoro robi tyle dobra, to ludzie będą pomagać mu na każdym kroku. Adam Nyk w swoich wspomnieniach przypomina, że nie do końca tak było: "Ludzie nie chcieli sąsiadów narkomanów. Rzucali kamieniami, krzyczeli, wyzywali, protestowali i przeganiali niepożądanych sąsiadów. Kotan był uparty. Szukał nowych miejsc i bardziej życzliwych osób. Nie chodził do dyrektorów i nie żądał gotowych domów. Wchodził w pustostan i ze swoimi podopiecznymi sam go remontował. Sam budował Monar. Nie było środków na zakup mieszkań. Zresztą Kotański uważał za bezsens kupowanie siedzib." - wyjaśnia Adam Nyk.
Wiem, że nie każdy może poświęcić czas na pomoc osobom ze społecznego marginesu, wiem też, że nie każdy musi dać całego siebie dla innego człowieka ale kawałek własnego czasu, kawałek własnego serca dany potrzebującym, to nasz obowiązek. Kończę gadać i jeszcze w tym tygodniu zgłaszam się na wolontariusza. Może to będzie raz w tygodniu ale będzie. Dziękuję Ci Marku.
Skomentuj artykuł