Na Kościele można zarobić
Pięć lat temu, podczas "Confessions Tour", wisiała na lśniącym krzyżu, teraz kładzie się na ołtarzu. Jak ofiara i święta tkwi w dramatycznej pozie i pokazuje palcem krzyż, a na nim litery INRI zastąpił skrót MDNA.
Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Taki wniosek przyszedł mi do głowy po kilku artykułach na temat zbliżającego się koncertu "królowej muzyki pop" w naszym kraju. Już 1 sierpnia na Stadionie Narodowym, gdzie jeszcze słychać wrzask zawiedzionych polskich kibiców, zaśpiewa Madonna Louise Veronica Ciccone. Kobieta, którą zna chyba każdy. Postać kontrowersyjna i budząca w katolikach mnóstwo emocji. Osoba, która znakomicie wyczuła i wykorzystała nastroje społeczne do zrobienia wielkiej kariery. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest jedną z największych gwiazd muzyki XX wieku, a może i kilku poprzednich również.
Jak łatwo można stać się dzisiaj kimś znanym. Wystarczy kogoś obrazić, wzbudzić kontrowersję, czy też nie respektować przyjętych norm - a już o tobie mówią. Już jesteś ciekawy i taki inny. Taki pociągający.
Madonna w znakomity dla swojej kariery sposób gra z Kościołem. Pięć lat temu, podczas "Confessions Tour", wisiała na lśniącym krzyżu, teraz kładzie się na ołtarzu. Jak ofiara i święta tkwi w dramatycznej pozie i pokazuje palcem krzyż, a na nim litery INRI zastąpił skrót MDNA.
W tegorocznej trasie koncertowej zaczyna koncert od - uwaga - spowiedzi. Klęczy w kapliczce, a wokół "mnisi" wymachują ogromnymi kadzidłami. Artystka "wyznaje grzechy", po czym wychodzi z kościoła z gitarą i zaczyna swoje grzeszne życie.
Grzech numer jeden to morderstwo. Strzela w tył głów kochanków, siedzących w kinie, a podsumowuje to tak: "teraz pójdę do piekła, mam tam dużo znajomych" (dobrze, że chociaż zdaje sobie z tego sprawę). Następnie śpiewa "Papa Don’t Preach", piosenkę adresowaną do jej ojca, by nie prawił jej kazań o nieplanowanej ciąży. Wokół szamani, terroryści i inni przedstawiciele niezrozumiałego dla mnie świata...
Protest
Ktoś powie: scena to świat wykreowany. Inny dorzuci: To, co na scenie, to nie w życiu. Ktoś się będzie zachwycał, inny poczuje się zażenowany.
Można protestować i walczyć, można też powiedzieć: a niech sobie robi i gra, co chce, przecież mamy XXI wiek i każdy z nas jest wolny. Przyjedzie, zaśpiewa i pojedzie. Świat się nie zawali.
Tysiące z wypiekami na twarzy czekają na ten koncert, a kolejne tysiące protestują i chcą, by koncert się nie odbył. Trudno uwierzyć, by jedna osoba potrafiła burzyć emocje tysięcy, jak nie milionów ludzi. Kolega powiedział mi, że Madonna tak naprawdę jest osobą wierzącą. Ona poszukuje wiary. Szuka drogi do Boga, tylko jeszcze jej nie znalazła. Jak powiedział Jan Paweł II: "Drogi do świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania". Ale czy aż tak?
Kto z was…?
Wykorzystywanie wiary do robienia pieniędzy z pewnością nie jest czymś dobrym. Ludzi, którzy robią kariery na igraniu z ludzkimi uczuciami i wiarą, jest mnóstwo. Niedawno słynny duet z Eski Rock przekroczył granice dobrego smaku. Nergal darł Pismo Święte na scenie. Doda mówiła o "naprutych winem" autorach Bibli. Palikot dopieścił swoich wyborców aktem apostazji, zaciągnął się skrętem z szałwii, pokrzywy i mleczu polnego. Komisja ds. świeckiego państwa wymyśliła kolejne "istotne" sprawy, którymi powinien - w dobie kryzysu ekonomicznego, rosnącego bezrobocia i wzrastającego niezadowolenia społecznego zająć się Sejm.
Czy Kościół jest w tym wszystkim tylko i wyłącznie pokrzywdzonym? Nie. Kościół bez winy nie jest. Bez winy był Chrystus. To on zostawił nam konkretną instrukcję obsługi relacji międzyludzkich opartą na miłości i szacunku. To on, w chwili kiedy wszyscy chcieli ukamienować grzesznicę, obronił ją i podał pomocną dłoń: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Gdzie jest twój kamień? W dłoni czy już na twarzy bliźniego? Amen.
Skomentuj artykuł