Jest takie miejsce (2)
Uciekali do nowoczesnego świata. Znaleźli się na drodze do nieba. Czy do niego trafią? Sąd nad nami zaczyna się już dzisiaj...
Częścią tego życia, a przynajmniej jakiejś jego części miała być też Maja. I ona szła kamiennymi schodami zamyślona. Prawda odsłonięta w zupełności czasem zdumiewała, czasem zaskakiwała. Wszystko układało się w jedną całość będącą obrazem swego rodzaju walki, bitwy o nią między dwiema stronami świata. Z jednej strony światło zdawało się jej przypinać skrzydła. Miłość obojga rodziców okupiona tak wieloma wyrzeczeniami, marzenia o wielkich sprawach. Były chwile, tak dobrze widziane z pomieszczenia pod najwyższą kopułą, gdy chciała tę miłość, dobro przelać na kogoś. Te wskazówki, drogowskazy, powracały nieustannie. Nawet po rozpoczęciu pracy w sklepie był taki moment.
Pewnego dnia pod sklepem zatrzymał się samochód, stary zielony Polonez. Wysiadł z niego mężczyzna, przystojny, schludnie ubrany. Najpierw otworzył tylne drzwi samochodu. Wysiadły nimi dzieci. Brat i siostra. Starsze z nich miało około dziesięciu lat, młodsze kilka lat mniej. Oboje mieli zespół Downa. Mężczyzna zaprowadził je do sklepowej lady, poprosił, by wybrały coś słodkiego dla siebie. Miał w sobie coś opiekuńczego, coś z jej ojca. Chciała zapytać go o cokolwiek, ale ubezwłasnowolniona w dziwny sposób przez obecność chorych dzieci nie odzywała się w ogóle. Kilka tygodni wcześniej, ukrywając to przed rodzicami, podpisała obywatelski projekt ustawy o dopuszczalności aborcji w przypadku dzieci chorych na nieuleczalne choroby, w tym zespół Downa, do szóstego miesiąca ciąży. Tą trójkę klientów szybko potem wyrzuciła z pamięci. Razem z tymi dziećmi stopniowo wyrzucała ze swego życia także swoje dzieci, swoich rodziców i całe tradycyjnie nastawione środowisko w którym wyrosła. Byli jak ból, który należało uśmierzyć, odciąć od świadomości, aby móc zacząć żyć w nowym świecie bez wyrzutów sumienia.
Kiedy dotarli do dolnej sali zastali Krzysztofa śpiącego w staromodnym fotelu. Ilość teczek na stole świadczyła o sporej ilości ludzi, których przyjął podczas ich pobytu na górze.
- Ojcze Krzysztofie, ojciec śpi podczas gdy my poznajemy prawdę swoje dotychczasowe życie na nowo? - powiedziała wypowiadając kolejne słowa coraz głośniej. Krzysztof ocknął się i zerwał się na nogi szukając jednocześnie czegoś nerwowo wzrokiem.
- Tak, tak, oczywiście czekałem tu na was. Cieszę się, że stanęliście w całej prawdzie wobec siebie samych - odparł pośpiesznie. Znalazł w końcu teczki Piotra i Mai.
- Czy zatem chcecie udać się do miasta, które przygotował dla was nasz Pan?
- Tak! - odpowiedzieli jednocześnie Piotr i Maja.
Krzysztof zapisał coś w teczkach uśmiechając się.
- Dobrze, po wyjściu z obserwatorium przejdziecie na drugą stronę naszej poczekalni. Tam znajduje się domek, który już zresztą jak rozumiem widzieliście. Przy nim gromadzi się kolejna grupa ludzi udających się właśnie do Nowej Jerozolimy. Czekają tam na was z radością. Prowadzi do niej kilka dróg. Jedne są dłuższe, drugie krótsze. Dla was przeznaczono drogę przez las Paedor. Nie jest on niebezpieczny o ile będziecie trzymać się ustalonej trasy wyraźnie oznaczonej przez naszych aniołów.
- Czy ktoś nas poprowadzi przez ten las? - zapytał Piotr.
- Nie ma takiej konieczności. Posiadając już pełną wiedzę o świecie sami w zupełności sobie poradzicie - odpowiedział anioł Piotra - Nasza rola tutaj już się kończy - dodał.
- Nie wszystko przebiegło według woli naszego Pana - dodał drugi anioł - jednak ostatecznie trafiliście na właściwą drogę. Do zobaczenia w Jerozolimie!
- Żegnajcie! - odpowiedzieli Piotr z Mają, a aniołowie podeszli do niewielkiego romańskiego okienka, które nagle rozświetlił nagły snop słonecznego światła. Aniołowie spojrzeli w górę, a ich postacie zaczęły zlewać się z tym blaskiem. Po chwili jedynie Krzysztof towarzyszył już przybyszom, ale i on skierował ich tylko ku wejściu, za którym na ławce ujrzeli siedzącego starszego mężczyznę. Zauważyli, że od wejścia do obserwatorium w kierunku domku na stacji prowadziła wąska dróżka. Na jej końcu czekało kilka osób. Przechadzali się to w jedną, to w drugą stronę. Pobiegli ku nim lekko i radośnie.
Rozdział V
Kolumna złożona z kilku osób poruszała się jeden za drugim w zupełnej ciszy. Szli po wąskiej drodze wysadzanej kamieniami, nieco już wydeptanymi, a więc śliskimi. Po obu stronach drogi znajdowało się coś w rodzaju błota, a wdepnięcie w tą kleistą maź nie należało do największych przyjemności, o czym już kilkukrotnie przekonał się Piotr. Każda z osób zatem całą uwagę skupiała na uważnym stawianiu kroków.
Błoto znajdowało się na czymś w rodzaju pola, przez które należało przejść aby trafić do lasów Paedor. Gdy siedzieli na ławce na stacji, pole to wydawało się być pustą przestrzenią za pruskim domkiem, ale z bliska widać było, że między pooraną glebą znajdowały się porośnięte kępami burych traw i niewielkimi krzewami miedze. Nie można było dojrzeć dokąd one prowadziły, gdyż przesiąknięte wodą pole parowało uniemożliwiając ocenę sytuacji.
Piotr szedł jako drugi w grupie. Przed nim znajdował się jedynie Adam, właściwie rówieśnik Piotra. Oboje szybko znaleźli wspólny język podczas oczekiwania przy pruskim domku. Oboje ukończyli zarządzanie. Adam kończył ten kierunek studiów z myślą o pracy w służbie zdrowia. Jego ojciec był chirurgiem, a Adam przez całą szkołę słyszał o tym jak szpital tonie w długach. Miał wiele pomysłów na wyprowadzenie szpitala na prostą. Zresztą nie tylko szpitala, także całej służby zdrowia! Ukończył więc studia, zaczął doktorat, zaczął jednocześnie pracę w jednym ze szpitali. W ciągu kilku lat doprowadził do znaczącej poprawy jego kondycji. Czuł się w swoim żywiole, może niezbyt dobrze opłacany, ale szczęśliwy ze względu na umożliwienie leczenia wielu ludzi, ze względu na znaczącą likwidację kolejek i całe to dobro, które przyniosła jego praca. Potem pojawił się przedstawiciel firmy farmaceutycznej. Przekonał go do przejścia na próbę do koncernu. Adam zachłysnął się dochodami. Pracował dużo, wydajnie, generował ogromne zyski, ale podobnie jak i Piotra, także jego wciągnął ten nowy świat. Pieniądze, zabawa, odreagowanie, narkotyki. Przedawkował.
Piotr i Adam zrozumieli się od razu. Oboje postanowili trzymać się razem podczas tej wyprawy. Po kilkunastu minutach we mgle zniknął wysoki budynek obserwatorium. Dopiero z oddali można było zobaczyć jego ogrom. Szli równym krokiem pamiętając by nie zbaczać z trasy. Drogowskazy do lasu ustawione były w miarę równych odstępach. Po godzinie wymagającej uwagi wędrówki droga rozszerzyła się. Błotniste pole powoli zamieniało się w łąkę. Bure, zgniłe trawy ustąpiły miejsca zielonym kępom, a na horyzoncie przed nimi ukazała się ciemnozielona linia drzew. Sytuacja napawała optymizmem. Postanowili zatrzymać się na krótki odpoczynek. Wkrótce też nadarzyła się ku temu okazja. Droga wspinała się na łagodne wzniesienie. Na jego szczycie znajdowało się coś w rodzaju znaku, pomnika. Postanowili rozbić obóz w tamtym miejscu.
Drobne, białe kamyki potrącone ludzkimi stopami toczyły się w dół ścieżki. Grupa wspinała się wytrwale czując już zmęczenie.
- To jest krzyż! Zwykły przydrożny krzyż! - zawołał nagle Adam. Wszyscy zatrzymali się przykładając dłonie do oczu by wyraźnie widzieć ów pomnik. Po kwadransie jako pierwsza dotarła do niego Maja.
- Tu jest coś napisane - powiedziała do zbliżających się za nią.
- Jest jeszcze nadzieja, jeszcze nie wszystko stracone - przeczytał Piotr. W tym momencie Adam spojrzał na przeciwległą stronę wzgórza, w kierunku lasu. W oddali wyraźnie widoczna była potężna góra, a na jej szczycie coś mieniło się bladoniebieskim, to znów szmaragdowym światłem.
- Nowa Jerozolima - szepnął, jakby bał się, że głośniejsze wypowiedzenie tych słów zniszczy cudowny obraz docelowego miasta. Między nimi a znajdującą się na wschodzie Jerozolimą znajdował się las. Zaczynał się u podnóża pagórka na którym stali. Na skraju lasu odcinała się od zieleni wyraźnie szara droga. Maja zauważyła, że od północnej jej strony ktoś zmierza w stronę przecięcia z ich ścieżką.
Wszyscy obecni pod krzyżem z uwagą wytężali wzrok próbując odgadnąć, kim może być pierwsza osoba spotkana w drodze do Jerozolimy. Wskazówka, czy raczej ostrzeżenie uzyskane w obserwatorium mówiło jasno: uważać na nieznajomych i pod żadnym pozorem nie zbaczać z doskonale oznakowanej drogi. Czy zatem spotkanie to stanowi dla nich zagrożenie, czy też może są to kolejne osoby zmierzające w ich kierunku? Pytań było wiele, zatem wszyscy z uwagą przyglądali się poruszającemu się w oddali punktowi.
Na wschodzie niebo mieniło się lazurem i błękitem. Wysoko spokojnie płynęły białe baranki, na lasy spływały regularnymi falami snopy bladożółtego słonecznego światła. Z tą grą barw, z tym przepychem doznań kontrastowała szara dolina przez którą przeszli w drodze z obserwatorium. Ze szczytu wzgórza dostrzec było można właściwie tylko jakby mech, puch, pierzynę tworzoną z oparów nad polami, szczelnie otulającą tajemnice tego ponurego miejsca. Nad ten bury krajobraz wystrzeliwały jedynie gdzieś na zachodnim horyzoncie wysokie budynki obserwatorium. Piotra zastanowiło, czy po zmroku ponownie na niebie ukaże się czerwonawa mgławica w Orionie. Podczas oczekiwania przy pruskim domku dowiedział się, że Maja znała ten obiekt już wcześniej, że w krystalicznie czyste zimowe noce pokazywał jej tą mgławicę ojciec, że można ją było przy pewnym wysiłku dostrzec gołym okiem. Najważniejszą informacją była jednak ta, że znajduje się ona mniej więcej czterysta milionów kilometrów od Ziemi. To droga jaką światło pokonuje w prawie półtora tysiąca lat. Skoro zatem znaleźli się po jej drugiej stronie, to oznacza, że od czasu ich istnienia na Ziemi lat musiało minąć co najmniej tyle. Czy tak się liczy czas w tym nowym świecie?
Z tych rozmyślań wyrwał go okrzyk Adama. Zanim zdążył się zorientować co się dzieje, Adam już zbiegał zboczem w stronę lasów Paedor. Niewielki poruszający się po drodze pod lasem punkt zmienił się w dwa punkty, a właściwie w dwie sylwetki. Jedna z nich była bardzo niska, jakby przygarbiona, druga na pewno była sylwetką kobiety.
- Proponuję udać się w dalszą drogę. Z ludźmi na dole spotkamy się na skrzyżowaniu ich i naszej drogi - powiedziała krótko Maja. Piotr nie mówiąc słowa podniósł się z ziemi i zaczął szykować do dalszej drogi. Razem z nim do dalszej wędrówki podnieśli się wszyscy oprócz pani Gritty, która posiadając pewną ułomność w lewej stopie wszystkie czynności wykonywała wolniej niż pozostali. W normalnych sytuacjach wszyscy czekaliby na nią cierpliwie, ale tym razem śpieszno im było spotkać nowych towarzyszy, tym bardziej, że reakcja Adama napawała raczej optymizmem. Umówiono się, że z panią Gritty wszyscy spotkają się na przecięciu dróg.
Grupkę osób w dół wzgórza poprowadziła Maja. Pani Gritty zakładając plecak patrzyła jedynie łagodnie na krucyfiks i odmawiała różaniec. Właściwie była to tylko połowa różańca, gdyż w ich sytuacji słowa: "módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej" traciły sens. Dla pani Gritty, jako dla byłej żony pastora urzędującego w amerykańskim stanie Utah, tuż koło tamtejszej pustyni, różaniec był nowością, aczkolwiek opowieści z jej ziemskiego życia nie raz jeszcze miały zaskoczyć pielgrzymów w drodze do Jerozolimy.
Piotr z Mają dotarli jako pierwsi do Adama, który z wielkim wzruszeniem opowiadał im urywkami zdań kim jest kobieta, którą właśnie spotkali. Anna była jego pierwszą miłością. Po kilku miesiącach spotykania się z Adamem zaszła w ciążę. Adam poprosił ojca o pozbycie się problemu. Za kilka tygodni miał rozpocząć staż w firmie farmaceutycznej i nie był to zdecydowanie dobry moment na dziecko. Ojciec nie chciał o tym słyszeć, ale jeden z kolegów ojca podjął się zadania i po ciąży nie pozostał ślad. Konflikt z ojcem sprawił, że z Anną postanowił żyć na własną rękę bez niepotrzebnych papierów. Matka Anny popierała to życie na próbę z całych sił. Tak minął dłuższy czas. Gdy przyjemności w tym życiu zaczęły nie wystarczać przyszły właśnie narkotyki.
- Nie spodziewałem się tu odnaleźć Anny. Zupełnie! Przecież, gdy przedawkowałem ona wciąż żyła - opowiadał pośpiesznie Adam.
Piotr przyglądał się jej uważnie. Nagle spytał:
- Czy także idziecie do Jerozolimy?
Nastała chwila ciszy. Anna zmieszała się, a przez twarz Adama przemknął lekko widoczny cień. Zamiast Anny głos zabrał jej niskiego wzrostu towarzysz.
- Może wytłumaczę o co tutaj chodzi. Nazywam się Ladon, jestem mieszkańcem tej krainy. Jestem tutaj, aby pomóc wam podjąć właściwą decyzję co do dalszej drogi…
- Droga do Jerozolimy jest niezwykle jasno wytyczona - przerwał mu Piotr.
- Tak, oczywiście, ale czy wiecie co kryje ziemia, którą przeszliście, a co skrywają lasy, które macie dopiero przejść?
- Nie do końca - odrzekł Piotr, ale mamy zapewnienie, że o ile nie będziemy zbaczać z drogi, to wszystko będzie dobrze. Po co więc mamy to wiedzieć?
- Nie chodzi o to, by zbaczać z drogi, lecz o to, by móc lepiej się do niej przygotować, lepiej zabezpieczyć. Czy nie byłoby lepiej dojść do celu podróży szybciej? Cieszyć się osiągnięciem tego celu prędzej?
- Tak, oczywiście - wtrącił Adam - co nam szkodzi posłuchać - spojrzał jakby wymuszająco na Piotra.
- Dobrze, mów, co wiesz - powiedział Piotr.
- Zatem posłuchajcie. Gdy przekroczycie granicę lasów droga będzie biec wzdłuż strumienia. Po kilku godzinach marszu będziecie musieli rozbić obóz na noc. Najlepiej zrobić to w miejscu, gdzie ścieżka przecina wodę. Należy przejść przez mostek i tuż za nim, na niewielkiej polance ustawiony jest drogowskaz do waszego celu podróży. Nocleg najlepiej rozbić w tym miejscu, dalej las jest bardzo gęsty. Gdy wzejdzie słońce najlepiej jest wyruszyć skoro świt. To da wam czas na dotarcie do końca drogi już drugiego dnia. Chyba że… - tu Ladon zawiesił głos.
- Mów! - powiedział Adam.
- Chyba że próby dla was przygotowane na tej drodze zabiorą więcej czasu niż przypuszczam, ale to już nie jest moja sprawa - odrzekł spoglądając to na Adama, to na Annę.
- Jakie próby? - zapytała Maja nie kryjąc zdziwienia. W tym momencie pierwszy raz odezwała się Anna.
- Właściwie nie są to próby… - powiedziała.
- Właśnie, właśnie, nie są - przytaknął Ladon.
- To są po prostu sytuacje, które nam samym pokażą cel naszej wędrówki. Do tej pory Ladon opowiadał mi tylko o nich, nie miałam powodu w nie wierzyć, ale to, że spotkałam tu Adama… Widzicie, w obserwatorium mogłam spojrzeć na nasze życie z Adamem z pewnej perspektywy. Długo szukałam w nim miłości, chociażby przyjaźni. Znalazłam tylko pewien rodzaj egoizmu. To on ukształtował mnie, przynajmniej w sporej części. To samo możesz powiedzieć chyba i ty Adamie, prawda? - spojrzała na niego, a w tym spojrzeniu widać było, że jest pewna swoich słów.
- Tak - odrzekł Adam po chwili milczenia.
- Ladon twierdził, że na skraju lasu spotkam się z pierwszą próbą, że będę musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy tak naprawdę chcę zrezygnować z czegoś z czym dotąd było mi po prostu przyjemnie i wygodnie. Patrzę teraz na ciebie Adamie i pomimo, że chcę dalej iść do Jerozolimy, do tego nowego, dla mnie zupełnie nieznanego świata, to wiem, że w pewnym sensie to, co mieliśmy na Ziemi wystarczało.
- Każdy z was przejdzie taką próbę - dopowiedział Ladon. Tylko osoby, którym wystarczy to, co jest w Jerozolimie, dotrą do niej. Dla całej reszty z was ten cel nie będzie mieć sensu.
- To bez sensu - powiedział Piotr. Przecież teraz Anna spotkała Adama i razem mogą udać się w dalszą drogę.
- I tu się mylisz - odrzekł Ladon. Adam z Anną nie mogą wejść do Jerozolimy razem z tym, co ich łączy. Tak samo jak i ty nie możesz wejść tam zabierając uczucie do Mai. W drodze do Jerozolimy musicie wyzbyć się tego, co jest dla was teraz tak cenne, a co nie było zgodne z prawami panującymi w Jerozolimie.
Wywód Ladona przerwał stukot drewnianej laski pani Gritty, która właśnie dotarła do pozostałych osób.
- Kim pan jest? - zapytała ostro.
- Jestem Ladon, łaskawa pani, odpowiedział tak uprzejmie jak tylko chyba potrafił. Osobiście byłem w Jerozolimie, ale po pewnym czasie wybrałem miejsce, które pozwala mi być w pełni sobą. Oczywiście nie jest ono tak wspaniałe jak Jerozolima - uśmiechnął się jakoś dziwnie.
- Piekło, ma się rozumieć? - odrzekła szorstko pani Gritty.
- Można to tak nazwać - odpowiedział Ladon. Jest tam rzeczywiście nieprzyjemnie. Bardzo trudno jest tam normalnie funkcjonować. Generalnie piekła nie polecałbym nikomu, przechodzi ono całkowicie wszystkie ludzkie koszmary senne w swoich okropnościach, ale…
- I to nam proponujesz? - wtrącił Adam.
- … ale na południowym wschodzie piekła - tu spojrzał po kolei na każdą ze zgromadzonych osób - na południowo wschodnim krańcu piekła jest takie miejsce w którym da się żyć.
Rozdział VI
Adam milczał zszokowany. Po całej tej radości, gdy na wzgórzu rozpoznał Annę, gdy biegł do niej ile tchu w piersiach, po całym tym szczęściu otrzymał dwie alternatywy sprawiające mu ból. Albo pójdzie z Anną do Jerozolimy, ale ich znajomość musi podczas tej drogi pójść w zapomnienie, albo zrezygnuje ze wspaniałości tego miasta i uda się z Anną do miasta na nizinie Siddim, gdzie dalsze życie będą mogli oprzeć na swoim związku. Ladon nie ukrywał, że miasta tej niziny nie mogą równać się Jerozolimie, że miasto Seboim, do którego musieliby się udać, jest otoczone wysokim murem, poza który raczej wychodzić nie można ze względu na wielką ilość dzikich, krwiożerczych zwierząt wysyłanych na nizinę Siddim przez diabłów z dalszych części piekła. Ladon opowiadał im, że budowa tego miasta pochłonęła wiele ofiar, ale pod jego przywództwem udało się ostatecznie wybudować miejsce, gdzie ludzie nie chcący rezygnować z dawnych przywiązań mogą w miarę spokojnie żyć. Co więcej, podobno zawsze można było opuścić Siddim i wrócić na dawną drogę do Jerozolimy.
Nizina ta leżała niedaleko drogi, którą szli przez zabłocone pola. Wystarczyło wybrać drogę pod lasem na południe i tam po jednym dniu drogi znajdowała się drewniana chatka w której kierowano do odpowiedniego miasta tej krainy.
Decyzja którą miał podjąć Adam wydawała się oczywista - skoro prawdą okazały się wszystkie tradycyjne - katolickie opowieści o piekle, niebie i tak dalej, to należało zawiesić na kołku swoje dotychczasowe życiowe mądrości i po prostu pójść do Jerozolimy. Proste. Od czasu gdy wyruszyli w drogę do tego miasta dawały jednak o sobie znać dawne namiętności Adama. Pragnienie bycia z Anną stawało się z każdą chwilą wspólnej podróży coraz silniejsze. Wracało to, co w zaświatach nie powinno przecież już wracać. Wraz z tymi pragnieniami w Adamie kiełkował bunt, zdenerwowanie. Dlaczego bowiem nie mógł wejść do Jerozolimy razem Anną u swego boku i po jakimś oczyszczającym ich związek rytuale kontynuować go w ramach wiecznego życia?
- Te nakazy nie są bezsensowne - wyrwała Adama z tych rozmyślań pani Gritty - Można powiedzieć, że twoja twarz ciemnieje wprost proporcjonalnie do gęstwiny lasu którym idziemy i nietrudno odnaleźć przyczynę tego nastroju - dodała z przekąsem.
- Dobrze przynajmniej, że ta gęstwina uniemożliwia dotarcie do Jerozolimy inną drogą. Gdyby tak było to na pewno panujący nad zaświatami znaleźliby sposób by oddzielić mnie od Anny już w tej chwili, a nie dopiero w Jerozolimie - odparł Adam.
- Wiesz co ona myśli na ten temat?
- Nie wiem, obiecałem sobie do wieczora przemyśleć całą tą sytuację, do tego czasu nie będę z nią na ten temat rozmawiać. Nie uważa pani jednak, że to wszystko bez sensu? Przecież można byłoby żyć w tym miejscu ze stuprocentowym komfortem. Po co te dziwne wyrzeczenia. Przecież łez miało tu nie być, mówię prawdę?
- Prawda, święta prawda - odparła pani Gritty, po czym oddaliła się do Mai. Po chwili Adam kątem oka zanotował, że obie zwolniły kroku, by zrównać się w marszu z Anną, której twarz była pokryta smutkiem na równi z tą Adama.
***
Przy ognisku na pustej polanie siedział starszy, tęższy mężczyzna. Patrzył spokojnym wzrokiem w trzaskający ogień. Co pewien jednak czas wstawał i jakby nasłuchiwał. Na jego twarzy malowało się jakby wyczekiwanie i troska. Czerwona łuna na zachodzie wpadająca u dołu w szarość zwiastowała nadejście wieczora. Ptaki cicho prowadziły swoje rozmowy gdzieś w gałęziach okalających polanę drzew. Bystre ucho mężczyzny uchwyciło w końcu zmianę tonu tych ćwierkań i kwileń. Po kilku minutach na ścieżce prowadzącej z zachodu ukazały się długie cienie kilku osób. Z przodu szły trzy kobiety, za nimi pojedynczo dwóch mężczyzn. Grupkę wędrowców zamykały dwie mieszane pary. Mężczyzna wstał, otrzepał spodnie, poprawił palcami rzadkie włosy. Z przedniej kieszeni wyciągnął okulary. Założył je na nos i ruszył wolnym krokiem na spotkanie nadchodzącym.
Po chwili wędrowców od mężczyzny dzielił już tylko niewielki mostek nad leniwie wijącym się między krzewami strumieniem. Jedna z trzech kobiet idących na czele zatrzymała się nagle i wydała coś jakby krzyk lub głośny jęk. Najstarsza z tych trzech uspokoiła ją, po czym podeszła do mężczyzny. Dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy, po czym powiedziała:
- Pan jest doktorem Michalskim, kolegą ze szpitala ojca Adama, prawda?
Mężczyzna skłonił lekko głowę potwierdzając. Podszedł do Anny i powiedział stanowczym głosem:
- Witaj Anno. Na pewno mnie pamiętasz. Nazywam się Tadeusz Michalski, to ja zabiłem dziecko twoje i Adama. Idę, tak jak ty, do Jerozolimy. Nie chcę tam jednak wchodzić bez twojego przebaczenia. Po to tu jestem.
Anna spojrzała na Tadeusza wzrokiem jakby oschłym. Po chwili głosem zdradzającym wzburzenie odpowiedziała:
- Nie ma przebaczenia dla tego co mi zrobiłeś!
Twarz Tadeusza zmieniła się ze spokojnej na smutną. Odwrócił się w stronę Anny, która po tej krótkiej wymianie słów uciekła do ogniska. Za nią pobiegli Maja i Adam.
***
Tadeusz opowiadał przy ognisku historię swojej pracy w szpitalu. Przez pewien czas łączyły go z ojcem Adama stosunki koleżeńskie, momentami można było dopatrzyć się w nich przyjaźni. Po kilku miesiącach wspólnej pracy w szpitalu miał miejsce konkurs na stanowisko jednego z ordynatorów. Stanęli do niego obaj koledzy, wygrał ojciec Adama. Niby nic się nie stało, ale jednak maleńka drzazga urażonej ambicji nabierała rozmiarów, przerodziła się w zazdrość, zawiść. Tadeusz zgodził się wykonać aborcję u dziewczyny Adama pod wpływem chwilowego impulsu. Chciał uszczknąć co nieco z tego wzorowego piedestału moralności na którym ojciec Adama budował swoją rodzinę. Udało mu się to tym zabójstwem znakomicie, rodzina kolegi kilka miesięcy później rozsypała się, Adam odszedł ze szpitala do firmy prywatnej, z ojcem stracił kontakt.
- Ojciec zostawił mnie z tym wszystkim samego - skwitował Adam opowieść Tadeusza.
- Nie Adamie, twój ojciec był pewien, że po męsku podejdziesz do sytuacji, sądził, że właściwy wybór nie będzie budził najmniejszych wątpliwości. Dlatego był zaszokowany twoją prośbą o zabieg.
- Jak widać się mylił - odpowiedział Adam - zostałem z tym sam, sam sobie poradziłem jak mogłem. Nikt nie może mieć do mnie o to pretensji.
Do Adama podszedł Piotr. Poklepał go po plecach po przyjacielsku, ale Adam zerwał się na nogi i rzucił tylko w stronę Piotra gniewne spojrzenie. Nic nie mówiąc odszedł w stronę potoku i wpatrywał się w niebo pokryte tej nocy lekką mgiełką chmur, tak że tylko najjaśniejsze gwiazdy przebijały przez tą mleczną maź.
- Pójdę, porozmawiam z nim - powiedziała Anna wstając również od ogniska. Pozostali przy wesoło trzaskających płomieniach słuchali tymczasem dalszych opowieści Tadeusza. Słuchali o długiej drodze, którą na tym świecie musiał odbyć zmierzając do Jerozolimy. Podobno tą drogą szli wszyscy mordercy, ale idących nią było niewielu.
***
Anna odciągnęła Adama na pewną odległość od ogniska, tak by nikt nie mógł ich słyszeć. Adam czekał na kolejne słowa nawracające go na właściwy tok myślenia, ale dziewczyna zamiast rozpocząć swój wywód złapała go za dłoń i wcisnęła mu skrawek papieru.
- To jest mapa drogi z tego miejsca do miasta Seboim. Dał mi ją na skraju lasu Ladon. Jeśli chcesz, możemy tam nad ranem wyruszyć.
Adam milczał dłuższą chwilę. W końcu odpowiedział:
- Dobrze, ale jeszcze przed świtem, zanim ktokolwiek z nich wstanie.
Maja obudziła się z poczuciem, że miała coś pilnego zrobić tuż nad ranem. Po chwili przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczora, sprzeczkę między Anną, Adamem i Tadeuszem, później opowieść Tadeusza o aborcjach w szpitalu oraz o tym, że dzieci zabite przez rodziców i lekarzy czekają na nich w Jerozolimie. Opowieść o tym, że dziecko Adama i Anny to dziewczynka, Rozalia, w tym świecie siedmioletnia. Maja postanowiła opowiedzieć o tym właśnie Annie rano, ponieważ poprzedniego wieczora Adam rozmawiał z nią na osobności o czymś zażarcie i długo.
Maja podniosła głowę, rozejrzała się dookoła, ale Anny nigdzie nie było.
***
Adam czuł się jak wtedy, gdy podjął decyzję o sprzeciwie wobec woli ojca - chirurga. Wtedy po wypowiedzianym stanowczo "nie" wobec ojcowskich planów zawieszenia jego kariery w przemyśle farmaceutycznym poczuł adrenalinę. W końcu odważył się wypowiedzieć swoje zdanie, choć wiedział, że z tą chwilą wiele rzeczy w jego życiu ulegnie kompletnemu przemeblowaniu. Spodziewał się doświadczyć złości, ale poczuł jedynie ojcowskie wyczekiwanie. Z jednej strony czuł się w pewien sposób wyróżniony, w końcu pierwszy raz w życiu podjął ważną, samodzielną decyzję. Z drugiej strony nie miał żadnej pewności czy ta decyzja jest dobra.
Drzewa nie układały się w żaden sensowny wzór. Rosły to tu, to tam, jakby mówiąc ludziom, że tędy drogi żadnej nie ma. Ciepły, ciemnozielony mech porastał całymi połaciami to niezwykłe miejsce, które niby przypatrując się idącej parze milczało. Słońce podnosiło się coraz wyżej ponad horyzont, bezchmurne niebo sprawiało, że w tym cichym lesie można by było zatrzymać się, pomyśleć, zastanowić.
- To już niedaleko - szepnęła Anna - po przejściu tego niewielkiego jaru trafimy na równoległą do naszej poprzedniej ścieżkę i pójdziemy nią na zachód. Po kilku godzinach powinniśmy dotrzeć do wapiennych wzgórz, za którymi ten przeklęty las się kończy.
- Skąd Ladon będzie wiedzieć, że ma na nas czekać w tym miejscu? - odparł Adam.
- Nie będzie - zaśmiała się Anna - Być może trafimy na niego przypadkiem, ale za wzgórzami znajduje się niewielka chatka w której często bywa. A jak nie on, to któryś z jego towarzyszy. Zaopatrzą nas na dalszą drogę, która będzie nieco niebezpieczna. Będziemy zdani tylko na siebie i na to, co otrzymamy od współtowarzyszy Ladona.
- Ludzie z Jerozolimy nie będą nam przeszkadzać? - zapytał Adam po chwili milczenia.
- Ludzie w Jerozolimie zachowują się jak małpki w zoo - odparła szybko Anna. Zero własnej inicjatywy. Zero myślenia. Idą posłusznie jak barany tam gdzie im każe ten brodacz z dworca, a potem skaczą pewnie wokół rządzących Jerozolimą.
- Nikt pewnie nawet nie zwróci uwagi że nas brakuje - dodał jakby z wahaniem Adam.
- Oczywiście. Oni mają swoje priorytety, my mamy swoje. Życie w takim mieście jakie proponował Ladon nie musi być takie złe, ba, może być całkiem w porządku.
- Ciekawe, czy sprowadzają tu coś z Ziemi z dawnych rozrywek - zaśmiał się Adam już całkowicie rozluźniony.
Dalsza droga upłynęła im na snuciu planów co do dalszego życia tutaj. Pewności w decyzji o pójściu do Seboim dodawał im fakt, że przecież gdyby im się nie spodobało, zawsze mogli wrócić, a nawet pójść do Jerozolimy. Przynajmniej Ladon tak twierdził. Nim się spostrzegli minęli jar, który wchodził już w skład otoczenia sąsiedniego traktu wiodącego z obserwatorium do Jerozolimy. Z mapy wynikało, że przecina on tą ścieżkę pod kątem prostym. Ścieżka ta nie miała być tak szeroka jak ta, na którą wysłał ich Krzysztof, dlatego oboje postanowili wypatrywać jej by potem nie musieć nadkładać drogi. W pewnym momencie ściany jaru stały się dość strome, a na jego dnie przed uciekinierami ukazały się dziesiątki, może setki padłych ptaków.
***
Poszukiwania Anny i Adama zajęły wędrowcom całe przedpołudnie. Maja była na siebie zła, że nie podzieliła się z Anną wiadomością o czekającej na nią córce poprzedniego wieczora. Brak jakiejkolwiek wiadomości doskwierał najbardziej. Przecież gdyby to zniknięcie było zaplanowane, potrzebne, Adam lub Anna powinni byli zostawić jakąkolwiek wiadomość. Przedłużająca się nieobecność utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że musiało wydarzyć się coś złego. Po osiągnięciu przez słońce zenitu postanowiono nie czekać dłużej. Piotr wysunął przypuszczenie, że prawdopodobnie dowiedzą się czegoś w Jerozolimie. Ociągając się jeszcze jednak zebrano skromne bagaże, zasypano ognisko piaskiem i wyruszono w dalszą drogę.
Maja spoglądała co chwila za siebie, ale widziała jedynie idącą jako ostatnia panią Gritty. Zbliżali się już powoli do ściany lasu, gdy wtem wszyscy usłyszeli wołanie żony pastora. Maja podbiegła do niej najprędzej.
- Zobaczcie, leżało to tutaj przy drodze! Co to może być? - mówiła pani Gritty żywo gestykulując przy tym.
Maja wyrwała z jej dłoni skrawek papieru i przyglądała mu się bacznie.
- To jest mapa - odpowiedziała ostrożnie Maja.
- Do piekła - dodał Tadeusz, który dotarł właśnie do dwóch kobiet. W oczach Mai pojawiły się łzy.
- Powinniśmy pójść za nimi! - zaczęła mówić dławiąc się łzami - Przecież na Annę czeka córka! Musimy iść za nimi, zawrócić, powstrzymać! - krzyczała już wręcz patrząc po kolei to na Tadeusza, to na Piotra, to na żonę pastora.
- Nie, moja droga - odparła pani Gritty - powinniśmy być posłuszni woli naszych tutaj opiekunów. Nie wiemy, co kryje się za tymi drzewami, nie musimy wiedzieć. Powinniśmy wypełnić posłusznie wolę naszego Ojca, pomimo, że nie potrafimy się pogodzić z nią na tą chwilę.
- Ma pani rację - odparł Piotr - zakazano nam zbaczać z drogi.
Piotr objął ramieniem Maję, która nie potrafiła się uspokoić i po chwili rozpłakała się.
Pod murami Jerozolimy trwały intensywne prace. Trzech młodych mężczyzn budowało z okolicznego drewna coś w rodzaju podestu. Wokół tej budowy rozlewał się intensywny zapach żywicy. Jeden z mężczyzn zawołał głośno w stronę bramy miasta. Po chwili wybiegła z niego dziewczynka. Mężczyzna złapał ją ze śmiechem, uniósł w powietrze, postawił na budowanej konstrukcji.
- Widzisz stąd drogę do lasu? - zapytał dziewczynki.
- Widzę! Tak! - zawołała.
- Świetnie, stamtąd przyjdzie twoja mama - odparł mężczyzna śmiejąc się serdecznie.
- A jak właściwie ona wygląda? Nigdy jej przecież nie widziałam - odparła Rozalia.
- Tego nie wiem - odpowiedział mężczyzna przerywając pracę. Spojrzał na dziewczynkę z uwagą. - Wiesz, myślę, że na temat twojej mamy więcej wie Staś Kostka, może jego zapytaj gdy będziesz bawić się przy Bramie Zakroczymskiej...
- Ojej, to strasznie daleko stąd. Nie wiem, czy będzie mi się chciało tak daleko iść - przerwała mu Rozalia chichocząc radośnie. Mężczyzna odpowiedział uśmiechem, ale gdzieś w głębi serca domyślał się, że sprawa mamy Rozalii nie jest jeszcze do końca rozstrzygnięta. Gdyby była - Staś Kostka dawno przyniósłby Rozalii dobre informacje. Ech, ile dobrego w tamtym życiu musiał zrobić ten chłopiec, że w Jerozolimie zajmował się właściwie tylko przyprowadzaniem rodziców do dzieci albo dzieci do rodziców; zależy w jakiej kolejności odchodzili z tamtego, odległego od Jerozolimy świata. Tych powitań, łez, wzruszeń było tak wiele, że wypełniało to Stasiowi większość czasu. I te radości były jego współudziałem Nieba.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na drogę, którą miała przyjść z grupą pielgrzymów mama Rozalii. Miał nadzieję, szczerą nadzieję, że wkrótce i do tej kochanej dziewczynki przyjdzie Staś z wiadomościami, a zaraz po nim jej mama.
W skromnej chacie przy stole siedział mężczyzna. Przed nim stała zwykła półlitrowa butelka z której rozchodził się po całym pomieszczeniu ostry zapach. Za stołem znajdowało się małe okno. Szyby w oknie były prawie czarne, w każdym razie na pewno bardzo brudne. Za oknem w odległości około dwóch metrów sterczała pionowo wapienna bryła skalna i poza nią nic nie było widać.
Do mężczyzny podeszło dwoje młodych ludzi. On zaś nie odwracając się powiedział zdecydowanie stawiając na blacie stołu pustą szklankę:
- Czekałem już na was Adamie i Anno. Wódka, to nasz względem nich przywilej.
Anna cofnęła się o krok do tyłu. Mężczyzna kątem oka zauważył ten ruch i już w zupełnie inny, może trochę przyjemniejszy sposób dodał:
- No, i oczywiście nie jedyny. Ja, wasz Ladon, witam was w gronie ludzi wolnych! - odwrócił się twarzą do Anny i Adama. W migotliwym świetle lampy wiszącej pod stropem i przy buroniebieskim świetle padającym zza pleców Ladona przez brudne okno nie było prawie można poznać garbatej sylwetki gospodarza tej chaty.
- Moment! - odpowiedziała Anna. - Najpierw proszę mi wyjaśnić co oznaczały te martwe ptaki na drodze.
Ladon wymamrotał pod nosem kilka niezrozumiałych słów, ale po chwili wrócił do swojego uprzejmego tonu.
- Jak wiesz w naszych miastach żyjemy na swój własny rachunek, tak?
- Tak - odpowiedziała Anna.
- Zapewne domyślasz się, że władającym Jerozolimą nie jest to na rękę, zgadza się?
- Oczywiście.
- Te ptaszki to ich słodcy posłannicy, co wam będę mącił w głowach, szpiedzy, po prostu szpiedzy, haha!
Głos Ladona powoli stawał się coraz bardziej głośny i pełen oburzenia.
- To jest scena jak z kiepskiego lukrowatego filmu, wiecie? Te ptaszki mają takich jak wy doganiać i swym słodziutkim kwileniem przekonywać do porzucenia marzeń o wolności. A jak ich metody skutkują, to tacy jak wy chcą spróbować tej całej Jerozolimy. Potem już do nas nie wracają, rozumiecie?
- Nie bardzo - wtrącił Adam.
- No pomyśl Adamie. Jeśli taki słodziutki ptaszek szczebioczący nad uszkiem potrafi kogoś zwieść, to czy taka osoba oprze się tym wszystkim lukrom serwowanym w Jerozolimie?
- No, chyba nie... - odparł Adam z wahaniem.
- No! - wykrzyknął prawie Ladon - dlatego je tępimy! Nasi najlepsi łucznicy wypatrują je na drogach prowadzących do Jerozolimy i tępią. Taka konieczność. Zrozumcie, z naszych miast w piekle zawsze możecie odejść i pójść spróbować tego jerozolimskiego lukru. Bo u nas jest wolność. Dla wszystkich. Ale z Jerozolimy wyjść udało się niewielu, ba, właściwie tylko jednostkom.
- Takim jak ty! - odparła uśmiechając się Anna. Od czasu gdy zobaczyła martwe ptaki jakaś wątpliwość wkradła się w jej serce. W ten obraz wolnej osoby mieszkającej w wolnym mieście, decydującej w pełni o swoim losie wkradło się to niespodziewane, brudne pociągnięcie pędzla. Nie spodziewała się takiego widoku w drodze na wolność, ale wyjaśnienia Ladona były w zupełności wystarczające.
- Tak moja droga. Tymczasem nie traćmy czasu. Musicie się spieszyć. Dziś wieczorem w Seboim odbędzie się wiec, na którym pojawi się sam założyciel naszych miast. To wspaniała osoba! Do tego czasu musicie się urządzić w tym mieście. Jeśli będziecie jeszcze mieć jakieś wątpliwości - na wszystkie pytania odpowiedź uzyskacie od niego na wiecu. Szczegółowo poinformuje was o zagrożeniach płynących z głębszych warstw piekła oraz jak się przed tymi niebezpieczeństwami skutecznie bronić. Tymczasem ruszajcie już. Tu jest plan wędrówki - powiedział Ladon wciskając Annie kolejny skrawek papieru - cała droga nie potrwa dłużej niż godzinę, może dwie.
***
Anna nie miała pewności, czy dalsza wędrówka do Seboim ma sens. Była jednak pewna, że chce spróbować. Jak się okaże, że Seboim nie spełni jej oczekiwań, to może wtedy wróci do Jerozolimy. Po wyjściu z chaty Ladona przeszli niespełna kilometr drogą która według mapy oddzielała piekło od lasów wiodących do Jerozolimy. Ladon zakazał wkraczać na tereny piekła zanim nie zobaczą wyraźnego drogowskazu i drogi do Seboim. Ta specyficzna troska ich garbatego znajomego dodawała Annie otuchy, że postępują z Adamem właściwie. Po kilometrze stanęli przed drogowskazem, który nakazywał iść w lewo. To miał być pierwszy krok, który postawić mieli w piekle. Wbrew wszystkim ziemskim wyobrażeniom nikt ich na to piekło tutaj nie skazywał. Dopiero teraz Anna zdała sobie sprawę z tego, że bardzo niewiele wiedziała jak wygląda to “drugie życie". Właściwie jej wyobrażenie o tym miejscu było podobne jak u małych dzieci. Lukrowane aniołki, jakaś bozia. Próbowała sobie przypomnieć co wie na temat sądu ostatecznego. Ale tej wiedzy nie było. Trafiając do tego świata przeszła całą procedurę w obserwatorium. Widziała siebie uczącą się języków, goniącą za konkretem, pieniądzem i tak dalej i tak dalej. Tylko który z tych skarbów zgromadzonych na tamtym świecie pomoże jej podjąć decyzję o wejściu bądź co bądź na teren piekła? Czuła pustkę.
- Czy jest coś, co sprawia, że nie powinniśmy tam iść? - spytała Adama.
- Nie, moja droga. Wiemy, że tylko w Seboim możemy żyć razem. Dlatego powinniśmy teraz skręcić zgodnie z tym znakiem w lewo.
Adam mówiąc to przeskoczył na nową drogę. Anna popatrzyła na niego. Chyba nic się nie zmieniło, w każdym razie Adam był taki sam jak przed chwilą, choć formalnie stał już w piekle.
- Możesz wrócić z powrotem? - zapytała.
Adam posłusznie wykonał krok w stronę Anny znajdując się znów poza piekłem.
- Widzisz? Nic się nie dzieje - podał jej rękę. Po chwili oboje szli nową drogą oddalając się od lasów Paedor. I od Jerozolimy.
***
Czerwona czapka czupurnie sterczała na głowie nastolatka. Widocznie czekał na kogoś, bo co chwilę patrzył to w lewo, to w prawo wzdłuż murów miasta. Nagle zobaczył dziewczynkę wychodzącą z bramy.
- Dokąd idziesz! - krzyknął w jej stronę.
- Poczekaj! Poczekaj! Jestem Kostka, Staś Kostka! Mam dla ciebie zadanie! Poczekaj! - krzyczał biegnąc ile sił w nogach.
Rozalka przystanęła przypatrując się temu biegnącemu do niej chłopakowi.
- Ho, ho, kto by pomyślał, że taki z ciebie sportowiec! - krzyknęła gdy Staś znalazł się po przeciwnej stronie drewnianego podestu stojącego przy bramie.
- Wiesz, święci muszą szybko biegać, szczególnie gdy rodzina nie pozwala im iść do zakonu i ściga ich aż do Rzymu - odparł ze śmiechem chłopak.
- Ładnie to tak opowiadać o swojej rodzinie takie niestworzone rzeczy? - rzekła Rozalia - czy to nie twój brat pomaga budować te drewniane kostrukcje, co?
- Tak, ten sam - odparł ze śmiechem Staś.
- No dobra, o co chodzi z tym zadaniem - odpowiedziała poważnym tonem dziewczynka.
- Napiszesz list do swojej mamy. Napiszesz kim jesteś, co teraz robisz. Jak jest ci tutaj w Jerozolimie. Napisz co chcesz zresztą. Potem zaniesiesz list Hubertowi, który mieszka przy gotyckiej baszcie. On przekaże list twojej mamie przez gołębia.
- Dobra, dobra, wiem, jak to się mówi? Kochaj i pisz co chcesz. Tak?
- No, powiedzmy - odparł Staś.
Skomentuj artykuł