Jesteś świetnym menadżerem czy przyjacielem Jezusa?
Gdybyśmy mieli pokazać swoje "dowody tożsamości" jako chrześcijanie, co powiedziałyby o nas?
Gdy mówisz o sobie, kim jesteś, od czego zaczynasz? Wymieniasz zawód, stanowisko, stopnie naukowe, znajomość języków obcych, relacje z ludźmi na stanowiskach. Co mówisz sam o sobie, z czego i z kogo czerpiesz tożsamość?
We współczesnym świecie wielkość człowieka mierzy się przez to, jakie ma wykształcenie, na jakim jest urzędzie, jakie ma znajomości, ile zna języków obcych, jaki jest stan jego konta, jak silną ma osobowość. Dotyka to czasem i ludzi kościoła.
Czujemy się docenieni, ważni, gdy mówią do nas per "Ty", odnosimy sukcesy w życiu zawodowym, rodzinnym, intelektualnym, duchowym. Ktoś tak powie i co w tym złego? Nic, jeśli "sukces" na każdej z tych płaszczyzn nie zacznie dominować, uzależniać od opinii innych, stanowić wyłącznie o naszej wartości w świecie, pracy, domu, kościele.
Zachwyca mnie postać Jezusa z niedzielnej Ewangelii. Przyszedł do uczniów z dowodem tożsamości swoich ran. Bez przechwalań, dominacji, opowiadań o odkupieniu świata. Przyszedł z obecnością i miłością. Cichy i pokorny.
Gdybyśmy mieli pokazać swoje "dowody tożsamości" jako chrześcijanie czy powiedzieliby o nas "to Eksperci Relacji Miłości, Przyjaciele Pana", czy tylko świetni urzędnicy, menadżerowie, liderzy grup, wspólnot. Co stanowi o naszej tożsamości w byciu chrześcijaninem w małżeństwie, wspólnocie, relacjach w pracy? Oby nasze zranione serca miłością do Jezusa i bliźnich.
Tekst pochodzi z bloga siostralucja.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł