Klerykalizm jest całkowicie sprzeczny z istotą Kościoła
Klerykalizm jest czymś po pierwsze absurdalnym, po drugie nieewangelicznym i sprzecznym z istotą Kościoła, po trzecie prowadzącym do poważnych nadużyć. To, że ta pułapka jest dziś zdiagnozowana, nazwana i dostrzegana nawet na najwyższych szczeblach kościelnej instytucji (o złu klerykalizmu mówi papież Franciszek), napawa jakąś nadzieją.
W każdej szkole ważną funkcję pełnią przewodniczący klasy. Nie ma klasy, która nie miałaby swojego przewodniczącego i dla każdego jest to oczywiste. Ta wyznaczona osoba realizuje rozmaite zadania, jest pewnym spoiwem całej klasy, usprawnia podejmowane w niej decyzje i w ogóle jest konieczna dla poprawnego jej funkcjonowania.
Zauważmy jednak, że przewodniczący klasy nie stanowią żadnej odrębnej kasty. Mają zupełnie normalne relacje z innymi uczniami, wszyscy razem się kolegują. Nikt nie mówi do nich: „Panie przewodniczący” i nie traktuje ich jako jakiegoś ciała obcego czy swojego narzuconego odgórnie szefa.
Przewodniczący klasy to po prostu „Zdzichu”, twój kumpel. W wielu sytuacjach traktujesz go zupełnie tak, jak innych kolegów i koleżanki z klasy. Nie ma powodu, by go wyróżniać. Jednocześnie nikt nie zaprzecza jego funkcji i jej sensowi. Gdy nadchodzi czas, by głos zabrał przewodniczący, to po prostu ten głos zabiera, a my się z tym liczymy. Wszystko to działa bez żadnego problemu.
Wyobraźmy sobie jednak, że w pewnej szkole zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego. Przewodniczący klas zaczęli z jednej strony sami uważać się za jakąś odrębną kastę i obracać się głównie we własnym towarzystwie. Z drugiej strony także przez samych uczniów zaczęli być uważani za jakiś niemal inny gatunek, za jakichś uczniów wyższego szczebla. Zaczęto podkreślać odrębność i wyjątkowość przewodniczących specjalnymi strojami i sposobem zwracania się do nich.
Uczniowie stwierdzili, że nie mogą tak normalnie rozmawiać i kolegować się z przewodniczącym swojej klasy, bo jest to przecież nie byle kto, tylko właśnie przewodniczący. Obie strony podkręcały się wzajemnie w tym nonsensie, tak że ostatecznie przewodniczący klas stali się naprawdę kimś innym niż uczniowie. Podział był tak wyraźny, że niektórzy zaczęli mówić o sobie: „Nie jestem przewodniczącym, jestem tylko zwykłym uczniem”. Ten sposób definiowania samego siebie był absurdalny, bo przecież w szkole chodzi właśnie o bycie uczniem, a bycie przewodniczącym to tylko pewna dodatkowa funkcja, konieczna dla sprawnego funkcjonowania społeczności szkolnej. Przestano jednak ten absurd zauważać.
Oby porzucono nieewangeliczną optykę podziału na „duchownych” i „świeckich”.
„Gdybym tak naprawdę chciał być uczniem i zaangażować się w szkołę, musiałbym spróbować zostać przewodniczącym” – myśleli niektórzy. Szkoła powoli zaczynała jawić się jako nie wspólnota uczniów, ale wspólnota przewodniczących i ewentualnie otaczających ich uczniów jako pewnego dodatku. Funkcja przewodniczącego powstała po to, by służyć uczniom klasy i pomagać im dobrze funkcjonować jako uczniowie. Tymczasem wszystko stanęło na głowie – zaczęto widzieć to tak, jakby w szkole to przewodniczący byli najważniejsi, a uczniowie to „tylko” uczniowie. Zapomniano, że przewodniczący to także i przede wszystkim uczeń, a to, że także jest przewodniczącym, jest zupełnie, zupełnie wtórne.
Wszystkie te tendencje doprowadziły do stanu naprawdę opłakanego. W potocznym odbiorze utożsamiono po prostu szkołę z przewodniczącymi klas. Drobnymi kroczkami doszło do czegoś tak absurdalnego. Wielu uczniów uważało, że w sumie nie należy do szkoły. Szkoła to przecież zasadniczo przewodniczący. Czasem ktoś przypominał sobie oficjalną regułkę, że szkoła to wszyscy uczniowie, ale w praktyce wiele osób zagubiło całkowicie swoją tożsamość, uznając się za jedynie „zwykłych uczniów”, a nie stanowiących rzekomo szkołę „przewodniczących”.
Utożsamienie wąskiej grupki osób, znajdujących się dodatkowo na świeczniku, ze szkołą jako taką, przyniosło opłakane skutki. Przewodniczący mieli wszak swoje wady, czasem popełniali bardzo poważne złe czyny. Łamali szkolny regulamin tak samo, jak wielu uczniów. Z powodu całego tego dziwnego systemu, który został nabudowany wokół przewodniczących, ukształtowały się mechanizmy ukrywania zła popełnianego przez przewodniczących.
Gdy któryś z przewodniczących zrobił coś naprawdę złego i fatalnie potraktował jakiegoś ucznia, inni przewodniczący nic z tym nie robili, a niekiedy nawet starali się to ukryć. Skoro szkołę utożsamiono z grupką przewodniczących, to każde wskazanie na nieodpowiednie zachowanie któregoś z nich uważano za osłabianie wizerunku szkoły. Nie tylko przewodniczący, ale i „zwykli” uczniowie często uznawali, że nie wolno zwracać uwagi na ewidentne zło popełniane przez niektórych przewodniczących, bo to byłoby atakiem na szkołę jako taką. Z kolei sami przewodniczący niekiedy chętnie podchwytywali tę narrację, kwitując wszelkie wątpliwości i dążenie do prawdy ripostą, że nie wolno źle mówić o żadnym przewodniczącym, bo to atak na szkołę. I tak oto koło się zamykało.
Właśnie wyjaśniliśmy sobie, dlaczego klerykalizm jest czymś po pierwsze absurdalnym, po drugie nieewangelicznym i sprzecznym z istotą Kościoła, po trzecie prowadzącym do poważnych nadużyć. To, że ta pułapka jest dziś zdiagnozowana, nazwana i dostrzegana nawet na najwyższych szczeblach kościelnej instytucji (o złu klerykalizmu mówi papież Franciszek), napawa jakąś nadzieją.
Takie jednak okoliczności, jak tydzień modlitw o powołania, przypominają wciąż, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Choćby odzyskanie właściwego, nowotestamentalnego sensu pojęcia „powołanie”. W twojej parafii jest przecież tyle powołań, ile jest osób ochrzczonych. Bo jedno jest powołanie, chrzcielne – do bycia uczniem Chrystusa.
W Chrystusowej szkole potrzebni są przewodniczący i oby ich nie zabrakło. Oby natomiast zabrakło całej tej choroby, którą określamy mianem klerykalizmu. Oby porzucono nieewangeliczną optykę podziału na „duchownych” i „świeckich”. „Albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście” (Mt 23, 8).
Tekst pochodzi z bloga kompletnieinaczej.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł