Kto więcej otrzymał
Wcale nie opłaca się wiedzieć więcej. Uczestnictwo w jakiejkolwiek wspólnocie niesie ze sobą niebezpieczeństwo, że jednak nie wejdę do nieba. Czy aby nie lepiej, wobec powyższego, nic nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości?
Ilu ludzi tak nieświadomie żyje, zatrzymując się na tym, co dotykalne? Kto z nich tak naprawdę chce wiedzieć więcej o Panu Bogu? Doprawdy niewielu. Jakby instynktownie wyczuwają, że to się jednak nie „opłaca”.
Jednakże nie sposób żyć świadomie w Kościele i nic z niego nie czerpać. Już sam chrzest nakłada na nas obowiązek dociekania sedna rzeczy, uczenie się i dowiadywania o tamtym świecie.
Może jednak, zanim zaniosę swoje dzieci do chrztu, to dwa razy się zastanowię, czy chcę tak naprawdę pakować je w wojnę, która już od teraz na zawsze będzie toczyć się o ich dusze?
Królestwo Boże to poważna sprawa. Czy na serio chcę być we wspólnocie? Czy mam odwagę na 100% zaangażować się w sprawy, tak bardzo nieważne w tym świecie?
Jeśli chcę, to muszę pamiętać, że zostanie mi to skrupulatnie policzone na moją korzyść lub niekorzyść.
Bycie wiernym świadkiem Chrystusa we współczesnym świecie wymaga ode mnie więcej heroizmu niż to było za czasów pierwszych chrześcijan. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Choć nie muszę ukrywać się, by móc się pomodlić, to jednak modlitwa przychodzi mi z wielkim trudem. Religia i wiara są niemodne.
Wszystko dookoła mówi mi, że mogę liczyć tylko na siebie i tylko sobie mogę zaufać. Moda na przyjaciół, mężów i żony dawno już minęła. Przyjaciel dziś ma służyć mi do dobrej zabawy, a mąż ma rozumieć wszystkie moje potrzeby bez słów i w okamgnieniu ma je zaspokajać. Jak nie - to ADIEU. Zamieniam go na lepszy model.
Co wtedy dzieje się z moją duszą? Czy mam jeszcze duszę? Skoro modlitwa jest jej oddechem, to czy przypadkiem moja dusza nie zamieniła się w cuchnące bagnisko? Spotkanie twarzą w twarz z żywym Chrystusem w Najświętszym Sakramencie to najlepszy pokarm dla mej duszy. Czy zatem karmię moją duszę? Czy może pozostał już szkielet duszy? Gołe kości? Prorok Ezechiel pisał, że Bóg ma moc, by nagie kości obrosły mięsem i okryły się skórą, lecz czy jeszcze tego chcę?
Królestwo Boże to poważna sprawa, muszę to powtarzać wiele razy dziennie, by praca, mąż, dzieci, dom, rodzina nie zabrały mi całego czasu i nie wyssały wszelkich moich sił. Nie chcę przecież inwestować ochłapów w sprawę tak ważką. W wieczność. Moja hierarchia wartości i miejsce Boga w tej hierarchii świadczy o tym, na ile sprawy Królestwa są dla mnie ważne i pilne. Mój skarb w niebie wymaga troski i uwagi. Doczesność jest bardzo uciążliwa, wpycha mi się siłą w życie. Choć nie zawsze tego chcę, to jestem przecież doczesna, ziemska, tutejsza, teraźniejsza. A mój prawdziwy dom jest tam, w Domu Ojca. Rabbuni, abym umiała dbać o Królestwo!
Skomentuj artykuł