Nie jesteśmy bez winy!
Uwielbiamy narzekać na marną kondycję moralną współczesnego świata. Bezbłędnie potrafimy wskazać agresywny sekularyzm, hedonizm, relatywizm, konsumpcjonizm jako źródła obecnego kryzysu wartości. Wymienione zjawiska rzeczywiście występują oraz przyczyniają się do upadku człowieka i dzisiejszej kultury. Jednak chyba zbyt często chcielibyśmy widzieć w nich jedyne źródło odchodzenia od wiary i od Kościoła tak wielu współczesnych ludzi.
Bardzo łatwo o stwierdzenie, że to otaczający nas świat jest zepsuty i amoralny. Znacznie trudniejsze jest postawienie sobie pytania, czy aby na pewno nasza postawa nie przyczyniła się do "pustoszenia" kościołów. Oczywiście, spotkać możemy dziś bardzo wielu, którzy odrzucają Kościół z powodu wygodnictwa i egoistycznego patrzenia na życie. Jest też jednak zupełnie inna grupa osób, którzy mimo iż nie należą do widzialnych struktur uczniów Chrystusa, pragną odnaleźć w swoim życiu Sens.
Są to tzw. ludzie dobrej woli (których przedstawicieli Benedykt XVI zaprosił na ostatnie spotkanie międzyreligijne w Asyżu). Być może ich drogą będzie poszukiwanie odpowiedzi na nurtujące pytania i - w najlepszym razie - pozostanie w przedsionku Kościoła. Należy jednak przy tym zapytać, czy aby uczyniliśmy ze swojej strony wszystko, by zaświadczyć takim osobom (podobnie jak wszystkim innym) o pięknie Ewangelii. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jako chrześcijanie stajemy się niejako rzecznikami Boga na ziemi, że stanowimy tzw. pierwszy kontakt. Niewierzący bądź agnostyk nie zobaczy w swoim życiu w sposób dosłowny Chrystusa (nikt go tak w ziemskiej rzeczywistości nie doświadczy). To drugi człowiek, wyznawca Jezusa będzie dla niego odbiciem Boga. Świadectwo chrześcijanina będzie miało tu decydujące znaczenie. Gorzkie słowa, kierowane przez ludzi z zewnątrz w stosunku do członków Kościoła, zbyt często są prawdziwe.
Krytykiem chrześcijaństwa był Mahatma Gandhi, który mówił m.in.: "Lubię waszego Chrystusa. Nie lubię waszych chrześcijan. Wasi chrześcijanie są tacy niepodobni do Waszego Chrystusa. Materializm bogatych krajów chrześcijańskich jest tak przeciwstawny do słów Jezusa Chrystusa, który mówi, że nie można jednocześnie wyznawać mamony i Boga". Przy innej okazji uszczypliwie stwierdził: "Bez wątpienia byłbym chrześcijaninem, gdyby chrześcijanie byli nimi 24 godziny na dobę".
W podobnym tonie wypowiedział się kiedyś znany filozof Fryderyk Nietsche: "Abym uwierzył w waszego Odkupiciela, musielibyście bardziej wyglądać na odkupionych". Niebezpodstawny jest też zarzut części wyznawców judaizmu, że chrześcijanie nie bardzo zachowują się tak, jakby Mesjasz faktycznie już przyszedł (w co przecież wierzą). Można odebrać te i podobne wypowiedzi jako kolejny perfidny atak na Kościół. Można jednak także się w nie wsłuchać i zastanowić nad sobą. Czy faktycznie odrzucamy kult pieniądza i pokusę na wygodny byt? Czy porzucamy wszelkie objawy triumfalizmu i solidaryzujemy się z najbardziej odrzuconymi? Czy widać po nas, że zwiastujemy Radosną Nowinę; że żyjemy tym, co staramy się przekazać? Cenne dla każdego, kto chce być ewangelizatorem, niech będą niedawne uwagi papieża Franciszka, powtarzającego, że nie można głosić Chrystusa z grobową miną, zaś chrześcijanom nie powinno chodzić jedynie o wygodne życie.
Kiedyś podczas jednej z konferencji pewna dziennikarka zapytała Matkę Teresę z Kalkuty o to, czego dzisiejszemu światu najbardziej potrzeba. Zakonnica odpowiedziała krótko: "Potrzeba nawrócenia". Na uwagi kobiety, że taka odpowiedź jest dziś ciągle powtarzana, ale w rzeczywistości nic nie znaczy, błogosławiona stwierdziła: "Nie chodzi o to, by cały świat się nawrócił - cały świat, czyli tak naprawdę nikt. Świat będzie lepszym miejscem, jeśli ja i Ty się nawrócimy". Recepta Matki Teresy może stanowić pomoc, gdy "rozrywamy szaty" nad wszechobecnym złem. Jej słowa pięknie współbrzmią z wezwaniem Chrystusa: "nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15).
Skomentuj artykuł