Przeciwko sobie

Przeciwko sobie
(fot. Jolanta Szymańska)
Jolanta Szymańska / artykuł nadesłany

Na "fejsbuku" wyświetliła mi się informacja o artykule pt. "Nienawidzę siebie" - O! Wreszcie coś dla mnie! - pomyślałam.

Akurat w ostatnich dniach odkryłam, jak bardzo siebie nie cierpię i jak bardzo sobą gardzę. Nie miałam dotąd o tym pojęcia. Myślałam, że lubię siebie, cenię, szanuję i podziwiam. Jestem taka ładna, odważna, dzielna, inteligentna… Wydawało mi się, że teraz wystarczy już tylko przekonać o tym świat - "Cześć! Jestem Jola. Jestem niezwykłą kobietą!" - a sukces będzie formalnością. Pomyliłam tylko adresata. Spełniłam w swoim życiu wiele swoich marzeń. Zrealizowałam wiele pragnień. Jestem w miejscu, o którym jeszcze kilka lat temu nie śmiałam marzyć. To były MOJE kroki, MOJE wizje i MOJE starania. Bóg cierpliwie mnie wspierał i czekał. Niby na pierwszym miejscu, ale nie do końca. Marzenia zaczęły się rozwarstwiać - "Ok, Panie Boże. Są sukcesy, ale mi bardziej zależy nie na tych akurat sukcesach, tylko na tamtych". Podpis i podanie poszło.

"Panie Boże, halo! Kurczę, fajnie, rzeczywiście jest miło, ale prosiłam Cię, żebyś ogarnął jedną sprawę. Halo! Boże, czy Ty mnie słyszysz? Czy ja mówię za cicho? Prosiłam Cię o coś, a Ty mi spełniasz wszystko inne. Boże, ok  - zależało mi na tym, co się udaje, ale ponawiam swoje roszczenia o prawo do czegoś innego! Czy nie możesz mi po prostu dać wszystkiego?"

Potem spokój, zajmę się dziećmi, upiekę niedzielny placek, będziesz zadowolony. Oboje wywiążemy się z umowy. "Boże, wkurzyłeś mnie. Tak to ja nie będę z Tobą rozmawiać, nie tym tonem. Nie to nie! Właściwie, to po co Ty tu jesteś? Jak już realizujesz jakieś moje prośby, to w końcu wychodzi na to, że chcę czegoś innego. Bez sensu! Boże, powtórz sobie prawa rynku i poczytaj o satysfakcji konsumenta. O, Boże… nie mam siły."

DEON.PL POLECA


Rozmawiałam sobie. Nie wiem, jaką Bóg miał minę, ale ja byłam wściekła i rozczarowana. Dlaczego On daje mi to, o co proszę, a nie to, czego potrzebuję? Stwierdziłam, że muszę sobie w głowie co nieco poukładać.

Zaczęłam się zastanawiać, co mnie tak boli. Pojawiły się spychane gdzieś wspomnienia i obrazy. Co w nich było takiego strasznego? Całe moje życie jawiło mi się jak jedna wielka porażka, czułam się odrzucona i wzgardzona, wręcz niechciana. Mimo, że z zewnątrz wszystko wyglądało jak piękny sen - świetne studia, rodzina, przyjaciele, zdolności, atrakcje - to wydawało mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją, że jestem żałosna. Dlaczego? Bo kiedyś ktoś mi zazdrościł i źle mnie potraktował? Bo kiedyś ktoś chciał mi udowodnić, że wcale nie jestem "taka fajna". Nie. Zdałam sobie sprawę, że to ja sama uważam swoje życie za żałosne, a samą siebie za przegraną i beznadziejną. Dlaczego? Bo uwierzyłam złośliwym komentarzom kilku osób. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale chcąc uniknąć krytyki, paradoksalnie zaczęłam w pewnym momencie nią żyć.

Cokolwiek robiłam, zastanawiałam się, jak najdotkliwiej można będzie to wyszydzić. Tym razem chciałam być przygotowana na atak. Przez to jednak stopniowo zaczęłam się wycofywać z aktywności, z relacji, tworzyć własny świat wyobrażeń o rzeczywistości. Tam byłam na wszystko gotowa. Potrafiłam zripostować każdą auto-złośliwość i, co jawiło mi się jako chyba najistotniejsze, nikt nie był tego świadkiem. Bojąc się krytyki realnego świata, zamknęłam się w sobie, sama siebie krytykując. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaczęłam to odkrywać. To… to jednak jest szansa, że nie wszyscy mają mnie za nic?

Zanim jeszcze dobrnęłam do tak wywrotowych odkryć, postanowiłam podjąć kolejną próbę "walki ze światem", tzn. postanowiłam, że wyjdę i spotkam się z ludźmi. Nastawiłam się bojowo i - przekonana o czyhających na mnie atakach wszechświata - zasiadłam w zadumie nad własną odwagą. Ha! Byłam z siebie dumna. Każdy kontakt był dla mnie bitwą w tej wielkiej wojnie relacji międzyludzkich. Z czasem pojawiły się sojusze. Stopniowo zaczęło do mnie docierać, że to wcale nie jest wojna. Z kim ja właściwie walczę? Ach! Wróg ukrywa się… Dobrze, ja go odnajdę. A jednak okazywało się, że ludzie mnie co najmniej tolerują… Czy to nie podejrzane? Czy to możliwe? To oni nie czekają na mnie z siekierą ani z innym narzędziem tortur? Kto jest moim wrogiem?

Przez długi czas nie zorientowałam się, że jego archetypy już dawno się rozpłynęły. Zostałam sama na polu bitwy. To ja siebie oceniam, odrzucam, wyszydzam. Nie wiem, Boże, jak Ty to robisz, ale przechytrzyłeś mnie. Znowu. Jeszcze trochę siebie nienawidzę, ale już wiem, że to ja. Stan wojny z samą sobą może nie być prosty, ale mimo wszystko "self-war" brzmi jakoś tak lepiej niż "world war". A może faktycznie wystarczy, że sama sobie się przedstawię?

- "Cześć, jestem Jola, ciężki przypadek, ale da się żyć. No i piszę niezłe felietony!"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przeciwko sobie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.