Przyszłam zamówić mszę świętą...

Przyszłam zamówić mszę świętą...
(fot. nagillum/flickr.com)
ks. Przemysław M. Szewczyk / artykuł nadesłany

Gdy Piotr wypierał się znajomości z Jezusem, zdradziła go jego mowa, która była dla służącej dowodem na to, że jednak jakaś więź między nim a Rabbim z Nazaretu istnieje. A co zdradza nasz sposób mówienia o mszy świętej?

Kiedy Piotr zaparł się Jezusa, jeszcze zanim gorzkie łzy nawrócenia ukazały jemu i Kościołowi, że silniejsza od niewiary jest w nim wiara, służąca Arcykapłana już to wiedziała. Negującemu przywiązanie do Jezusa odpowiedziała przecież: „Jesteś jednym z nich. Twoja mowa cię zdradza”. Piotr słowami wypierał się więzi z Jezusem, a tymczasem ona właśnie po jego słowach poznała, że należy do Jezusa. Tak to już jest z naszą mową: to ona nas zdradza. Wsłuchując się uważnie w to, co mówimy i jak mówimy, możemy odkryć, kim jesteśmy. Dlatego ciarki mi przechodzą po plecach, gdy dociera do mojej świadomości, co my mówimy o Eucharystii.

Są w naszym liturgiczno-kancelaryjnym języku sformułowania zdradzające Jakubową i Janową naiwność, na przykład: „przyszłam zapłacić za mszę”. Pragnienie odpłaty za ofiarną miłość Pana, chęć odpłacenia za to, co dla nas uczynił, jest niewątpliwie w sercu chrześcijanina owocem Ducha Świętego, podobnie jak prośba Jakuba i Jana, by zająć miejsce po prawej i lewej stronie Jezusa, gdy będzie obejmował w posiadanie Królestwo. Naiwność jednak polega na tym, że człowiek spragniony zjednoczenia z Panem nie ma bladego pojęcia o cenie, którą za to mu przyjdzie zapłacić. Jakub i Jan naiwnie wyrażają przekonanie, że mogą pić z kielicha Chrystusa, a pani w kancelarii wyciąga jeden lub dwa banknoty przekonana, że odpłaca za mszę, że daje na mszę. Tymczasem ona daje tylko księdzu na obiad i paliwo, a z zapłaceniem za Eucharystię nie ma to prawie nic wspólnego.

DEON.PL POLECA

Jest jednak sformułowanie, które właściwie wpisało się w ryt mszalny, a które wydaje mi się większą i bardziej obrzydliwą herezją niż kupczenie łaskami. Tuż po pozdrowieniu wiernych pada właściwie zawsze i wszędzie informacja, że „msza święta sprawowana jest w intencji świętej pamięci Jana Kowalskiego”. Herezja, jak kłamstwo, najczęściej nie jest czystą nieprawdą, ale bolesnym okaleczeniem prawdy. I tak jest właśnie w tym wypadku. Pan przecież oddał życie na krzyżu, żeby uwielbić Boga i żeby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno, żeby woda z Jego przebitego Serca, którą jest Duch Święty, rozlała się w sercach wszystkich, napełniając je miłością Bożą. Jezus umarł dla zbawienia świata, co oznacza, że umarł, by nas zjednoczyć i by zjednoczona ludzkość, którą jest Kościół, stała się chwałą Boga. Jeśli Eucharystia jest uobecnieniem Jego ofiary, to sprawujący ją Kościół nie może mieć innej intencji niż sprawujący ją Pan. Tymczasem zapewne większość uczestników mszy sprawuje święte obrzędy z intencją dużo niższych lotów: zdrowie, siły, praca, zbawienie wieczne dla kogoś z rodziny. Te intencje są godziwe i ważne, ale powinny znać swoje miejsce.

Modlitwa przed mszą, jedna z tych, które do dziś wiszą na ścianach niektórych zakrystii, zatytułowana „Wzbudzenie intencji” mówi jasno: „Pragnę to uczynić (dokonać przeistoczenia chleba i wina, aby się stały Ciałem i Krwią naszego Pana, Jezusa Chrystusa) według obrządku świętego Kościoła rzymskiego, na chwałę Boga wszechmogącego i całego Kościoła triumfującego, na pożytek mój i całego Kościoła pielgrzymującego i za wszystkich, którzy się polecali moim modlitwom”. Z taką intencją każdy winien sprawować mszę świętą: najpierw chwała Boga i zjednoczonej ludzkości, potem własne nawrócenie i upodobnienie wierzących do Pana i na końcu te wszystkie drobne intencje, których jest tak wiele. Nasza mowa natomiast zdradza, że są to właśnie te ostatnie intencje są pierwsze, bo przecież „msza jest sprawowana w intencji świętej pamięci Jana Kowalskiego”. A jeśli ja i moja osobista intencja wysuwa się na pierwszy plan czyniąc intencję Chrystusa swego rodzaju „nieobecną oczywistością”, to mamy do czynienia z odwróceniem porządku ustanowionego przez Pana. On się umniejszył, zapomniał o sobie aż do oddania życia, a my wynosimy nas i nasze intencje na pierwszy plan. Zdarzają się nawet parafie, gdzie trzeba wymienić z imienia i nazwiska „intencjodawcę” (w jednej parafii byłem świadkiem dorzucania ich imion do kanonu!), jakby to oni byli powodem mszy, jej źródłem. A od takiej postawy już tylko krok do zajęcia miejsca naszego Pana. Niby nic w tym złego, bo przecież wszyscy chcemy pić z Jego kielicha i oddać życie za braci jak On. Obawiam się jednak, że „zamówienie intencji mszalnej” ma niewiele wspólnego z faktycznym upodobnieniem się do Chrystusa. I jeśli słowa rzeczywiście nas zdradzają, to stwierdzenia typu: „msza święta sprawowana jest w intencji…”, „intencja zamówiona jest przez męża z dziećmi”, zdradzają, że to nie Pan nas zawłaszczył, nie pociągnęło nas Jego wielkie pragnienie zbawienia świata, ale to my zawłaszczyliśmy Pana, ciągniemy Go, by ocalił nas takich, jacy jesteśmy, i tu, gdzie jesteśmy. Tego, który oddał własne życie, prosimy, by zachował nasze. To już nawet nie jest kupczenie Jego łaską, to jest jej zaprzeczenie.

Oczywiście, że można mi zarzucić, że czepiam się słówek i sformułowań. Jednak jestem głęboko przekonany, że nasza mowa nas zdradza, że te słowa naprawdę zrodziły się z serca. Bardzo chciałbym się mylić i wierzyć, że „to tylko słowa”, a tak w głębi serca to przychodzimy na Eucharystię, by być z Jezusem i by być jak Jezus, tak po prostu, że największym pragnieniem naszego serca jest chwała Boga, która jaśnieje w Kościele gromadzącym ludzi w jedno ciało. Za dużo jednak w około jest księży, którzy „bez intencji” nie odprawiają, ilością „intencji” mierzą głębię życia chrześcijańskiego parafii i odprawiają wbrew kanonom Kościoła dwie lub trzy msze dziennie interpretując prośbę o modlitwę – bo przecież tym jest „zamawiana intencja” – jako potrzebę duszpasterską. Za dużo jest ludzi, którzy przychodzą na „swoją mszę”, na mszę, którą „zamówili”. Za mało na mszy jest piękna, pięknego śpiewu i muzyki, za mało rozważania Słowa, za mało milczenia. Za mało przykładamy się do liturgii, żebym mógł być szczerze przekonany, że rzeczywiście widzimy w niej źródło zbawienia świata. Jest w Kościele jakiś duch kultu, który niewiele ma wspólnego z duchem liturgii Kościoła, z oddawaniem czci Bogu w duchu i w prawdzie, a który podobny jest do pogańskiej obrzędowości, od której oczekuje się, że zapewni nam dobrobyt i pokój tu i teraz. To chyba z tego ducha zrodziły się owe utarte liturgiczno-kancelaryjne sformułowania, które teraz tego ducha zdradzają. I za to winniśmy im wdzięczność, ukazują nam nasz grzech, jak słowa Piotra ukazały służącej jego związek z Panem. Nie jest moją intencją walka z tymi sformułowaniami, choć sam staram się mówić innym językiem, bo przecież „usta mówią z obfitości serca” (Mt 12,34). Odmienić trzeba więc serce i spojrzeć na krzyż Pana, na dzieło zbawienia i jego pamiątkę, mszę świętą, w bardziej chrześcijański sposób.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Przyszłam zamówić mszę świętą...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.