"Różaniec to najlepszy środek uspokajający". Te słowa zapamiętałam na długo
Dziś mogę przyznać rację księdzu – nic nie uspokaja mnie tak jak różaniec i cieszę się, że wtedy potraktowałam jego słowa poważnie, że je usłyszałam i postanowiłam wprowadzić w życie.
Noszę w sobie wspomnienie sprzed dwóch lat, które często do mnie wraca. Był początek października. Bardzo potrzebowałam spowiedzi. Zapytałam kapłana, u którego się spowiadałam o jego dyżur w konfesjonale. Mimo zmęczenia i duchowego strapienia poszłam tego wieczora do kościoła.
Pamiętam moment, gdy weszłam do świątyni. W kościele panował półmrok, bo przyszłam dużo za wcześnie. W konfesjonale jednak paliła się już lampka, a na ołtarzu wystawiony był Najświętszy Sakrament. Padłam na kolana przy drzwiach i modliłam się o to, bym miała siłę wstać i podejść do konfesjonału. Była we mnie ogromna walka.
Gdy udało mi się podejść do spowiedzi, wystrzeliłam z siebie wszystko z czym przyszłam na jednym wdechu, tak by tylko się nie zatrzymać i nie rozpłakać… Mówiłam, patrząc na różaniec, który trzymał w dłoni spowiednik. Pamiętam, że bardzo zwrócił moją uwagę, mimo że na co dzień raczej takich rzeczy nie widzę. Zielony, pleciony ze sznurka, piękny.
Niewiele pamiętam z tej spowiedzi, poza jednym zdaniem księdza: „różaniec to najlepszy środek uspokajający”.
Pomyślałam wtedy: gadasz! U mnie to nie działa! Nic nie działa!
Chwilę później przyszła jednak refleksja: skoro kapłan, którego darzę ogromnym zaufaniem i szacunkiem mówi mi takie rzeczy, dlaczego by nie spróbować? Jest październik, co mi szkodzi?
Spróbowałam. Wtedy, gdy było bardzo źle – sięgałam po moją dziesiątkę i „odklepywałam” kolejne Zdrowaś Mario jak katarynka, którą ktoś zbyt mocno nakręcił. Wtedy, gdy miałam chęć kolejny raz wrzasnąć na dziecko, powtarzałam „Maryjo, pomóż!” i wtedy, kiedy wracałam sama ze sklepu, przesuwałam w dłoniach paciorki bez słów, bo tylko na tyle było mnie stać.
Nie był to początek wielkiej przygody. Do tej pory modlę się często „tylko” przesuwając paciorki różańca w dłoni, bez słów. Tak jakbym usiadła z Przyjaciółką przy stole w milczeniu.
Innym razem wypowiadam kolejne Zdrowaśki, w mniejszej bądź większej świadomości.
Moja modlitwa nie jest idealna. Jest taka jak ja. Pełna emocji, rozproszeń, niedoskonałości. Jest też taka jak ja – uparta i wytrwała. Dziś mogę jednak przyznać rację księdzu – nic nie uspokaja mnie tak jak różaniec i cieszę się, że wtedy potraktowałam jego słowa poważnie, że je usłyszałam i postanowiłam wprowadzić w życie.
Do tej pory modlę się często „tylko” przesuwając paciorki różańca w dłoni, bez słów. Tak jakbym usiadła z Przyjaciółką przy stole w milczeniu.
Niedawno zaczął się październik. Wyciągnęłam różaniec na palec, którego zwykle nie noszę. Nie wiem czy będę się na nim modlić, bo jest trochę niewygodny, gubię na nim kolejne paciorki. Chcę jednak by był dla mnie pewnego rodzaju przypominajką, westchnieniem. Być może moja modlitwa w tym roku nabierze innych barw – tego jeszcze nie wiem. Potrzebuję jednak tego by przy niej trwać, po prostu.
Mam też dwie dodatkowe motywacje.
Po pierwsze, o. Jakub Szelka SJ zaprasza do modlitwy za młodych. Niestety nie mam możliwości dojeżdżania codziennie do Gdyni, ale noszę w sercu pewnego nastolatka, za którego chcę się codziennie modlić, razem z tymi na gdyńskiej górce, łącząc się z nimi duchowo.
Po drugie, zobaczyłam na Facebooku post, który zainspirował mnie do modlitwy za kapłanów. Nie mam teraz stałego spowiednika, ale cóż to za problem? Modlę się za ojca, u którego spowiadałam się ostatnio, bo po doświadczeniach z pandemią widzę jak wielkim darem są dla mnie sakramenty, a mam do nich dostęp właśnie dzięki kapłanom.
Tekst pochodzi z bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł