Światła rampy
Światło w tekście Łukasza jest mocniejsze niż w innych ewangeliach. Łukasz, wykształcony poganin o greckim rodowodzie, miał do światła mniej nabożny stosunek niż jego żydowscy rówieśnicy, ale jeśli jest prawdą, jak chce średniowieczna tradycja, że był lekarzem, a z zamiłowania także malarzem, to niewątpliwie lepiej od nich zrozumiał język światła.
Markowi bliższy był język sukienników. Widywał ich w dzieciństwie na placach Świętego Miasta, gdy, bawiąc się z kolegami, przebiegał wśród straganów z belami sukien. Opisując cudowną przemianę Jezusa podczas nocnej modlitwy na górze, Marek stwierdza rzeczowo, że żaden folusznik na ziemi nie byłby w stanie uzyskać promienistej bieli (stilbonta leuka), jaką wtedy lśniły szaty Jezusa.
Mateusz szuka metafor w innym miejscu, nawiązuje do prorockich wizji i powiada, że oblicze Jezusa jaśniało wtedy jak słońce (elampsen hos ho helios), a jego szaty były białe jak światło (leuka hos ton fos).
Łukasz używa w tym miejscu tylko jednego, bardzo precyzyjnego określenia, stwierdzając, że szaty Jezusa były połyskująco białe (egzastrápton leukos), sugerując tym samym pulsowanie światła lub jego wędrówkę z wnętrza przez szaty na zewnątrz. Nieco dalej dwukrotnie wspomina o doksa, czyli jasności, chwale, splendorze, jakim emanowała postać Jezusa i postacie obu patriarchów. Dla Łukasza doksa była zapewne tylko światłem, ale dla Mateusza i Marka, wychowanych na Biblii, była obecnością samego Boga, którego żaden śmiertelnik nie mógł oglądać na ziemi bezkarnie, dlatego ani Mateusz, ani Marek nie wspominają o doksa ani słowem. Nie potrafią jej sobie wyobrazić, bo nie byli świadkami zdarzenia. Jan, jedyny spośród ewangelistów, który widział tę scenę na własne oczy, nigdy nie podjął próby jej opisania. W prologu swojej ewangelii pisze jednak, że na ziemi "była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi" (J 1, 9) oraz, że on sam "oglądał chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy" (J 1, 14).
Sztuka chrześcijańska bardzo wcześnie podjęła arcytrudne zadanie, jakim było opisanie bosko-ludzkiej tożsamości Jezusa Chrystusa. Mnisi egipscy korzystali z tego, co mieli pod ręką, zapewne nie zdając sobie sprawy, że wilgotny pigment uwięziony w pszczelim wosku zachowa świeżość barw nawet tysiąc lat dłużej niż inne znane ludzkości techniki malarskie. Mnisi greccy dla odmiany kładli swoje farby na szczerozłotym tle tak, aby światło mogło wybiegać wnętrza postaci, padać na tego, kto się modli przed ikoną, i ogrzewać jego wnętrze niczym żywy tygiel.
Dalekim echem tej biblijnej pracy światła jest wiara, jaką żyje na co dzień współczesna demokracja. Dwie światowe wojny i szaleństwa ideologii każą jej patrzeć uważne, a nawet podejrzliwie, na swoich trybunów, testować ich w ogniu niewygodnych pytań podczas publicznych przesłuchań, żeby w ten sposób do minimum ograniczyć niebezpieczeństwo przykrego rozczarowania, jakie przynosi miła, inteligentna twarz osoby, której niestety po latach udowodniono nepotyzm, kradzież lub branie łapówek.
Demokracja nie ma jednak innego wyjścia, jak tylko wierzyć w siłę światła padającego na publicznym forum oraz w to, że każdy może je tam zapalić nieco inaczej. Człowiek skupiony na modlitwie może wierzyć głębiej i to nawet wtedy, kiedy przeżywa ciemną noc wiary. Gasnące ikony niedoszłych autorytetów i cyniczne szepty dobiegające z ciemności nie mogą zwieść nikogo, kto sam w tym samym, pewnym jak skała miejscu, doświadcza osobistej przemiany.
Między początkiem i końcem modlitwy, w słowach liturgii i rytach ołtarza nawet małe dzieci potrafią znaleźć doskonały powód, by wierzyć głębiej, ufać prościej i kochać mocniej, a potem żyć na miarę tej wiary nawet po ciemku. Z ewangelii na 2. niedzielę Wielkiego Postu "Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz" (Łk 9, 28-36).
Skomentuj artykuł