Ten święty tęskniący za Bogiem zostawił ślad w moim życiu
Miał on taki zwyczaj, że przyjmując codziennie Komunię świętą, dzielił swój dzień na dwie części – przed Komunią: oczekiwanie i przygotowywanie się na spotkanie z Panem oraz po Komunii – dziękczynienie. Pewnie trudno jest tak żyć naprawdę codziennie, ale myślę, że warto się tym zainspirować.
Chcę się zatrzymać na dwóch aspektach oczekiwania. Na codziennym lub coniedzielnym oczekiwaniu na spotkanie z Panem oraz na oczekiwaniu na powrót do Pana po tym, jak mieliśmy nieszczęście oddalić się od Niego przez grzech ciężki.
No właśnie… W Biblii wielokrotnie czytamy o tym, jak autorzy ksiąg natchnionych, czekali na spotkanie z Bogiem, tęsknili za Nim, pragnęli Go, marzyli o tym, by dotrzeć do świątyni. Popatrzcie na przykłady:
„Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże! Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego: kiedyż więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże? Łzy stały się dla mnie chlebem we dnie i w nocy, gdy mówią mi co dzień: «Gdzie jest twój Bóg>>?Gdy wspominam o tym, rozrzewnia się dusza moja we mnie, ponieważ wstępowałem do przedziwnego namiotu, do domu Bożego, wśród głosów radości i dziękczynienia w świątecznym orszaku”. (Ps 42, 2-5)
„Jak miłe są przybytki Twoje, Panie Zastępów! Dusza moja pragnie i tęskni do przedsionków Pańskich. (…) Zaiste jeden dzień w przybytkach Twoich lepszy jest niż innych tysiące; wolę stać w progu domu mojego Boga, niż mieszkać w namiotach grzeszników”. (Ps 84, 2-3.11)
„Wstępujcie w Jego bramy wśród dziękczynienia, wśród hymnów w Jego przedsionki; chwalcie Go i błogosławcie Jego imię!” (Ps 100, 4)
„Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty”. (Hi 19, 25-27)
A my? Jak często Msza niedzielna jest dla nas „obowiązkiem” w dodatku przykrym? Idziesz na Mszę z radością? Tęsknisz? Nie możesz się doczekać? Pragniesz się z Nim spotkać? A na modlitwie?
„O jedno proszę Pana, tego poszukuję: bym w domu Pańskim przebywał po wszystkie dni mego życia, abym zażywał łaskawości Pana, stale się radował Jego świątynią”. (Ps 27, 4) W niektórych tłumaczeniach te słowa brzmią „abym zakosztował słodyczy Pana”. I myślę, że to jest klucz do tego, by zrodziła się w nas tęsknota za Bogiem, za liturgią, za spotkaniem z Panem, wreszcie… za Komunią świętą (myślę, że zdecydowanie łatwiej tęsknić za Mszą, gdy się na niej może przystąpić do Komunii). Doświadczyć słodyczy Pana. Doświadczyć tego, co Bóg czyni w moim życiu.
Jak często Msza niedzielna jest dla nas „obowiązkiem” w dodatku przykrym?
O tym jeszcze na pewno będę pisała, ale teraz chciałabym poprosić tych z Was, którzy zakosztowali w swoim życiu spotkania z Bogiem i jego słodyczy – przypomnijmy to sobie. Może to jest niedawne doświadczenie w naszym życiu, a może bardzo dawne, gdzieś z początków nawrócenia, pierwszej fascynacji Bogiem. Wróćmy do tego. Zatęsknijmy, zapragnijmy. Przypatrzmy się, jak przygotowujemy się do Eucharystii i czy naprawdę słowa Autora Natchnionego mogą stać się naszymi słowami.
Dużo można się uczyć od świętych. Jest taki święty, z którego nauczania kiedyś czerpałam więcej niż obecnie, ale który pozostawił ślad w moim życiu, sporo czytałam o nim. To św. Josemaria Escriva. Trudny święty. Ale tak to już jest ze świętymi, że niekoniecznie musimy odnajdywać się w całości nauczania każdego z nich. Ale prawdopodobnie u każdego z nich możemy znaleźć coś, co zainspiruje nas w naszym życiu duchowym.
Św. Josemaria pozostanie dla mnie zawsze świętym tęsknoty za Bogiem. Miał on taki zwyczaj, że przyjmując codziennie Komunię świętą, dzielił swój dzień na dwie części – przed Komunią: oczekiwanie i przygotowywanie się na spotkanie z Panem oraz po Komunii – dziękczynienie. Pewnie trudno jest tak żyć naprawdę codziennie, ale myślę, że warto się tym zainspirować. Myślę, że łatwiej byłoby nam walczyć z pokusami (zakładając oczywiście, że kochamy Boga i chcemy być z Nim w jedności), gdybyśmy albo myśleli o tym, że właśnie jest On w naszym sercu, a więc mamy siłę do walki („Pan jest z Tobą, dzielny wojowniku!) albo za kilka godzin Go przyjmiemy i chcemy być na ten moment gotowi.
A teraz jeszcze kilka słów o tym drugim aspekcie – tęsknocie za Bogiem, gdy utracimy łaskę uświęcającą, czyli wspólnotę miłości z Nim. Różnica między byciem w stanie łaski uświęcającej a nie byciem w nim, powinna nas skłaniać do tego, żeby robić wszystko, co jest w naszej mocy, by stan łaski towarzyszył nam przez większość czasu. To nie jedynie odświętne ubranie, które przywdziewamy z okazji wielkich świąt, ale stan normalny, zwyczajny, w którym chodzimy (chodzić w Bożej obecności, to też znany Biblijny termin). Oczywiście, jesteśmy grzeszni. Upadamy. I co robimy potem? Myślę, że doskonałą praktyką, o której kiedyś usłyszałam, jest zasada maksymalnie 24 godzin. Chodzi w niej o to, by pojednać się z Bogiem w tym samym dniu, w którym mieliśmy nieszczęście popełnić grzech ciężki lub najwyżej rankiem następnego dnia (a w międzyczasie dokonywać aktów żalu doskonałego i pragnąć spowiedzi, pragnąć łaski uświęcającej).
Smuci mnie postawa czekania dniami, tygodniami czy miesiącami na przyjęcie rozgrzeszenia. Myślę, że smuci również Boga, którego hojność przekracza nasze wyobrażenia i który gotów jest nam przebaczyć, ilekroć naprawdę szczerze Go o to prosimy. Dlaczego nie powracamy do Niego od razu? Zapewne jest wiele przyczyn, z których większość to zwyczajne pokusy, bo naszemu oskarżycielowi (tak szatana nazywa Biblia), zależy na tym, by mieć nas, o co oskarżać, czyli by skłonić nas do jak najdłuższego przebywania bez przyjaźni z Bogiem. Walka o trwanie w łasce uświęcającej ma wiele aspektów także formacji naszego wnętrza.
Spowiedź z upadków ze słabości, z którymi walczysz i nie chcesz ich, jest radością w domu Ojca.
Zakłada realną pracę nad sobą, a niekiedy pomaga poskromić własną pychę. Gdy mamy w życiu trudny czas i często upadamy, musimy przestać zwracać uwagę na opinię innych (wstydem jest grzeszyć, ale nie jest wstydem z grzechu powstawać, klękając u kratek konfesjonału). Na czym nam zależy? Na ludzkiej opinii czy na opinii Boga? A jeśli ktoś ocenia Cię negatywnie, że się spowiadasz, to nie trzeba się taką opinią przejmować. Skąd wie, czy spowiadasz się z grzechu lekkiego czy ciężkiego?
Częsta spowiedź była praktyką pobożnościową wielu świętych – św. Jan Paweł II spowiadał się co tydzień, a bł. Pier Giorgio Frassatti codziennie. Zachęcam w ogóle do częstego np. co 2-3 tygodnie, a najrzadziej raz w miesiącu, korzystania z sakramentu pokuty, nawet jeśli jesteśmy w stanie łaski. Jeśli chodzi Ci o księdza i wstyd wobec niego – zapewne Cię pochwali, że powstajesz i walczysz. A jeśli zrobi inaczej, to nie przejmuj się tą opinią. Ksiądz mógłby słusznie powiedzieć Ci parę ostrych słów, jeżeli nie widziałby w Tobie postanowienia poprawy, chęci walki, lecz trwałą zuchwałą postawę i niechęć do zmiany. Taka spowiedź byłaby nieważna.
Ale spowiedź z upadków ze słabości, z którymi walczysz i nie chcesz ich, jest radością w domu Ojca. Po drugie - pomódl się za taką osobę, by Pan skruszył jej pychę. I nie myśl o tym. Myśl o Bogu. I oczywiście, naprawdę walcz, dzielnie walcz z pomocą Pana. Nie chodzi o to, by grzeszyć zuchwale, niech nas od tego Bóg broni i zachowa. Częsta spowiedź może też pomóc zobaczyć problem i jego skalę, a tym samym na przykład poprosić o kierownictwo duchowe, bo wiadomo – celem jest jak najdłuższe trwanie w jedności z Bogiem i unikanie wszelkich ciężkich grzechów.)
Mam nadzieję, że te kilka myśli i propozycji, pomoże Ci w lepszym przeżyciu Adwentu i całego życia.
Tekst pochodzi z bloga podterebintem.blog.deon.pl.
Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł